Czy obecnie funkcjonujący system rozwiązywania problemów zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego (WEEE) spełnia oczekiwania rynku i wymogi prawa? Jakie są perspektywy w zakresie jego modernizacji?

Po ponad pięciu latach obowiązywania ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym (która w międzyczasie została znowelizowana) trzeba zdecydować się na rozstrzygnięcie: czy pielęgnujemy to, co mamy, czy osoby i instytucje odpowiedzialne za państwo powinny podjąć się próby poprawienia systemu, zbliżając polskie rozwiązania organizacyjne i prawne do sprawnie działających systemów WEEE (ang. Waste Electrical and Electronic Equipment, czyli zużyty sprzęt elektryczny i elektroniczny) w innych krajach Europy?
 
Diagnoza
Jak zawsze trzeba zacząć od diagnozy: czy jest aż tak źle, jak mówią niektórzy uczestnicy rynku i o czym świadczą dane Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, dowodzące, że aż 40% polskiego rynku to szara strefa? Czy opracowanie tej instytucji jest oparte na wiarygodnych liczbach? To bowiem jedyne źródło, otwarcie pokazujące wady polskiego systemu i przekazujące konkretne liczby z tym związane. Wszystkie oficjalne raporty opracowane przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska prezentują jedynie dane rozliczające ilości sprzętu wprowadzanego na rynek, wielkości sprzętu zebranego i przetworzonego, a także statystykę dotyczącą uczestników rynku: wprowadzających, zbierających, przetwarzających i organizacji odzysku. Za wyjątkiem szczegółów tych oficjalnych dokumentów nie można traktować jako niewiarygodnych. Ponadto wcale z nich nie wynika, że jest źle. Jednakże oficjalne sprawozdania w zestawieniu z rozmowami ze specjalistami i ludźmi prowadzącymi działalność gospodarczą w zakresie odpadów stają się nie do końca prawdopodobne.
 
Brak szans na uleczenie
Podczas ostatnich targów POLEKO, w trakcie konferencji dotyczącej problemów ZEEE, pojawiła się okazja do skonfrontowania dwóch punktów widzenia: oficjalnego – rządowego, prezentowanego przez delegatów GIOŚ i Ministerstwa Środowiska, a także oficjalnego – praktycznego, przedstawionego przez szefa organizacji zrzeszającej producentów sprzętu. Obie strony w swoich wystąpieniach zaprezentowały bardzo ciekawe oraz trafne spostrzeżenia i oceny. A co najważniejsze – zupełnie różne. Dlatego też na koniec poznańskiej konferencji, w kuluarach, pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że obecnie funkcjonujący system dotyczący zużytego sprzętu wyczerpał się i bez radykalnych zmian nie widzę szans na jego uzdrowienie.
Dlaczego? Po pierwsze przede wszystkim w systemie zaczyna brakować pieniędzy. Gdy w połowie 2006 r. zawierano pierwsze umów pomiędzy organizacjami odzysku a wprowadzającymi, średnia cena za kilogram sprzętu wprowadzanego na rynek wynosiła 24 gr. Obecnie jest to 10-14 gr, a nierzadkie są oferty 6-7 gr. Licząc średnio, że wprowadzono 500 tys. ton sprzętu w 2010 r., to pomiędzy 2006 r. a 2010 r. z segmentu gospodarczego ZEEE ubywało ponad 60 mln zł rocznie. Organizacja odzysku, która za np. 10 gr przejęła obowiązki wynikające z ustawy, w 2011 r. musi od każdego 1000 ton sprzętu zebrać i przetworzyć 350 ton odpadów. Z prostego rachunku wynika, że na jedną tonę odpadu ta instytucja będzie dysponować kwotą 285 zł. Jednak tę sumę musi pomniejszyć o swoje koszty własne i obowiązkową edukację ekologiczną. Sądzę, że na gospodarkę odpadami pozostanie nie więcej niż 150-200 zł na tonę. Czy którykolwiek z renomowanych zakładów przetwarzania – mających ISO i poddających się audytom – podejmie się zdobycia, przewiezienia i przetworzenia tony odpadów za tę kwotę?
Po drugie wykorzystywanie dziurawego prawa przez wielu uczestników rynku zostało dopracowane niemal do perfekcji. Niewielu wprowadzających zawraca sobie głowę lodówkami i innym sprzętem chłodniczym, pozyskując w dowolnej ilości wysegregowane ze złomu resztki kuchni gazowo-węglowych i przypominające tylko pozostałościami białego lakieru elektryczne urządzenia kuchenne. Te resztki wystarczają na wykonanie pełnego obowiązku ciążącego na producentach wprowadzających na rynek urządzenia z grupy pierwszej.
Po trzecie podstawowe ogniwo organizacyjne w zarządzaniu odpadami – gminy – zostało całkowicie wyłączone z systemu. W konsekwencji jakiekolwiek akcje (wystawki), bardzo popularne na zachodzie Europy, w Polsce mają miejsce tylko w tych przypadkach, kiedy samorządy lokalne poprzez odpowiednie referenda przejęły władczość nad odpadami.
Po czwarte artykuł 42 ustawy o zużytym sprzęcie elektrycznym i elektronicznym, mówi: „Sprzedawca detaliczny jest obowiązany do nieodpłatnego przekazania przyjętego zużytego sprzętu, o którym mowa w ust. 1, prowadzącemu zakład przetwarzania lub sprzedawcy hurtowemu.
Sprzedawca hurtowy jest obowiązany do nieodpłatnego przekazania przyjętego zużytego sprzętu, o którym mowa w ust. 1, prowadzącemu zakład przetwarzania.”
Nie prowadziłem żadnych specjalistycznych badań, ale na podstawie obserwacji rynku i ofert, które docierają do mojej organizacji odzysku, stwierdzam, że przeważająca część zużytego sprzętu zwracanego do sklepów jest odsprzedawana, a nie przekazywana do zakładów przetwarzania. Ceny na rynku w II połowie 2010 r. oscylują pomiędzy 100 a 300 zł i zależą od grupy, rodzaju itp.
I po piąte pomimo pięcioletniego okresu funkcjonowania systemu, ciągle pojawiają się producenci, którzy nie są uczestnikami systemu. Nie mają umowy z organizacjami odzysku oraz nie wnieśli, jak dotąd, odpowiedniego zabezpieczenia finansowego. Oznacza to, że system samoistnej weryfikacji wprowadzających sprzęt i baterie na rynek nie funkcjonuje.
 
Czas na gminy lub giełdę
Dowodów na wyczerpanie się dotychczasowego systemu można wymienić jeszcze wiele, lecz na razie to wystarczy. Co zatem trzeba zrobić, aby przed nowelizacją dyrektywy o WEEE i w obliczu zbliżającej się polskiej prezydencji w Unii Europejskiej uporządkować system? Oczywiście należy znowelizować prawo i rozważyć możliwość zastosowania w Polsce jeden z dwóch modeli.
Pierwszy z nich to skojarzony z nowelizowaną ustawą o czystości i porządku w gminach system, w którym samorządy (wynajęte przez nich przedsiębiorstwa komunalne) będą zbierać wszystkie odpady elektryczne i elektroniczne, jakie pojawią się na ich rynku. Następnie zgłaszać ich ilości do odpowiedniego centrum koordynacyjnego, które producentom lub występującym w ich imieniu organizacjom odzysku nakazywałoby ich odbieranie i przetwarzanie.
Drugi model to funkcjonujący na zasadzie giełdy system, który miałby uprawnienia do audytu, wg jednakowego protokołu, wszystkich zakładów przetwarzania w Polsce. Tylko zakłady pozytywnie zweryfikowane mogłyby zgłaszać na giełdę wolumeny i rodzaje przetworzonego sprzętu, a producenci i organizacje odzysku, mogłyby je nabywać wyłącznie poprzez odpowiednie zaświadczenia, uznawane przez Główny Inspektorat Ochrony Środowiska za jedyne prawnie obowiązujące dokumenty, potwierdzające wykonanie obowiązku.
Oczywiście te propozycje należy wdrożyć za pomocą odpowiednich narzędzi, które funkcjonują w Europie. Myślę, że ich transpozycja na polski rynek nie byłaby zbyt skomplikowana. Może nawet okazałaby się prostsza w realizacji niż dobrze obsługiwany przez Ministerstwo Środowiska system handlu emisjami.
 
Janusz Ostapiuk
Europejska Platforma Recyklingu Polska Organizacja Odzysku, Warszawa