Za chwilę mamy święta. Za parę chwil będziemy wspominać miniony rok. Dopadnie nas szczypta melancholii. Powzdychamy. Jedni z nas uznają rok za udany, inni wręcz przeciwnie. Ale zanim to wszystko nadejdzie, zastanówmy się, czego chcielibyśmy sobie nawzajem w te święta życzyć. Więc zacznijmy. Narodowo, wzniośle, pompatycznie? Nie. Ja wolę po mojemu. A więc będzie to tak, jak widzę nas moimi oczyma i myślę sobie, czego nam najbardziej potrzeba.

Poczucie humoru
Po pierwsze: poczucia humoru. Jesteśmy koszmarnie poważnym (żeby nie powiedzieć: ponurym) narodem. Nasza zdolność do śmiania się z samych siebie została zjedzona przez myszy razem z Popielem. A jak któremu z nas zdarzy się objąć jakiekolwiek kierownicze stanowisko, to mamy absolutne przekonanie, że obowiązuje nas następująca zasada: uśmiechaj się tyle, jakby za każdy uśmiech kazali ci płacić kilogram złota. Sam nie rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi. Chyba że ktoś ma kompleksy. To rozumiem. Ale to z kolei się leczy. Więc jeśli ktoś nie ma kompleksów, to życzę mu od razu (a tym z kompleksami – zaraz po leczeniu) dużego dystansu do siebie i zdolności do śmiania się z samego siebie.

Własna wartość
Po drugie: dostrzeżenia własnej wartości. Oczywiście jeśli ona w ogóle istnieje. A jeśli nie, to należy ją chociażby wirtualnie stworzyć. Zróbmy jednak założenie, że w każdym z nas istnieją choćby śladowe wielkości własnej wartości. Jak człowiek weźmie mikroskop, to się z tego może zrobić nawet całkiem spory pagórek. Więc o co nam chodzi? Ano o to, że mamy jakąś przedziwną zdolność do generowania narodowych kompleksów. Czy to, że ktoś uważa, iż jesteśmy tacy, a nie inni, jest aż takie ważne? Przecież od tego nie będziemy lepsi ani gorsi. Będziemy w dalszym ciągu sobą. Przecież na dobrą sprawę istotne jest to, co sami o sobie sądzimy. My, którzy jeszcze naście lat temu zarabialiśmy po dwadzieścia dolarów na miesiąc, a nasze oczyszczalnie (jeśli w ogóle istniały) były poskręcane sznurkami. Przecież nikt za nas tego nie zrobił. W żadnym innym kraju w Europie nie wybudowano tylu nowych oczyszczalni, stacji uzdatniania wody i wielu innych obiektów. Ja jestem z tego dumny. I wam też tego życzę.

Świadomość słabości
Po trzecie: umiejętności przyznawania się do własnej niewiedzy i własnych słabości. Z tym też nie jest najlepiej. Jego wysokość Kowalski (a nie daj Boże kierownik Kowalski) jest nieomylny, wie wszystko, nie ma wad (przy tym wszystkim nie wiem tylko, dlaczego ma tak niską samoocenę) i w ogóle jest super. Tak. Jest superśmieszny. Bo ten Kowalski to łysy, lekko grubiejący, bez specjalnego pojęcia o prawie i ekonomii inżynier, czasami uparty jak osioł i z uporem godnym lepszej sprawy broniący swych niesłusznych racji, często leniwy i w tym przypadku nazywa się Chudziński. No i co? No i nic. Taki jestem i już. Jakoś siebie akceptuję i jestem przekonany, że Ciebie też ludzie naokoło akceptują. Akceptują cię z Twoimi wszystkimi wadami i zaletami, których pewno masz więcej. Ale nie kryj się z tym. Tego też Wam wszystkim życzę.

Szacunek do ludzi
Po czwarte: szacunku dla ludzi. Zwłaszcza tych na samym dole i zwłaszcza wówczas, gdy my jesteśmy na samej górze. Warto zdać sobie sprawę z tego, że to właśnie ci ludzie na samym dole są dzisiaj dla firmy zdecydowanie bardziej niezbędni niż prezes. Prezes nie pokręci zasuwą, nie ustawi dawki chloru, nie przeczyści kanału. A pan Wacek to potrafi. Pan Wacek dzisiaj jest bardziej niezbędny firmie i dlatego prezes musi tak zorganizować pracę pana Wacka, żeby ten mógł ją spokojnie wykonywać. Prezes jest potrzebny firmie. Bardzo. Ale nie jest dzisiaj niezbędny, jest konieczny na jutro. A ponieważ pan Wacek o tym wie i jest odpowiedzialny, to jutro też zejdzie do wykopu, naprawi pękniętą rurę i odkręci właściwą zasuwę. Po czym się uśmiechnie. Bo to radosny i zadowolony z życia człowiek. Dlatego mam do niego szacunek. Nie tylko do niego. Życzę nam wszystkim szacunku dla panów Wacków, a oni już będą wiedzieli, co mają robić.

Otwartość na świat
Po piąte i już ostatnie: odwagi w otwarciu się na świat, choć z rezerwą do jego gotowych rozwiązań. Są (a przynajmniej powinni być) w firmie tacy ludzie, do których ma się pełne zaufanie. Ci ludzie są do rozwiązywania problemów, których nikt inny rozwiązać nie może (czasami nie chce, czasami wręcz nie powinien). Gdy mamy cały śmietnik różnych rzeczy, z którymi nie wiemy, co zrobić, idziemy do pani Kasi i kładziemy jej to na stół. A ona, zamiast zabrać się za to z zapałem i zacząć od razu sprzątać, robi tylko jedną rzecz. Rzecz, do której sami jesteśmy powołani. Myśli. Myśli, a dopiero później zabiera się do rozwiązywania problemów, które rzuciliśmy jej na biurko. Przychodzimy z gotowymi rozwiązaniami, a ona bierze je wszystkie, chowa do szuflady i… myśli. W końcu sama przychodzi z rozwiązaniami problemu. Ale już przemyślanymi. Wyrzuca ładne wstążeczki pięknych opakowań i wyjmuje własne pomysły. Tylko nie należy jej przeszkadzać. Później przychodzi i mówi, że sama ma pomysł. Zwykle lepszy od naszego i dobrze jest się do tego przyznać. Nie tylko przed sobą. Dlatego życzę nam wszystkim takich pań Kaś, które powiedzą nam czasem, co prezes powinien robić, a czasami jeszcze, jak to robić. Wesołych Świąt!

Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań