W poniedziałek, 18 sierpnia br., ok. godziny 17 z Polany Palenica Białczańska, obładowani ciężkimi plecakami, ruszamy w kierunku Morskiego Oka. Parking, podobnie jak odcinek szosy aż do Łysej Polany, zastawiony jest samochodami do tego stopnia, że kolejni chętni (a są jeszcze tacy) zostają zmuszeni przez służby porządkowe do zawrócenia. Tłok ludzi, samochodów i zaprzęgów jeszcze gotowych do wywiezienia „gości” w górę. Z góry nieprzerwanym strumieniem idą i jadą tłumy turystów. Nasz widok wzbudza dość powszechne zdziwienie oraz zainteresowanie. Pojawia się ono również na twarzy spotkanego szefa instytucji ochrony środowiska, który w towarzystwie gości z Anglii właśnie zakończył odwiedziny w Dolinie Rybiego Potoku. Okazuje się, iż nasze przekonanie o tym, że górskie buty i takież ubranie oraz plecak, którego zawartość umożliwia przeżycie w górach także w sytuacji załamania pogody, są tutaj jak najbardziej na miejscu, nie jest powszechne. Być może spowodowane jest to również naszym wiekiem, który dwukrotnie przekracza średnią mijanych osób. Im bliżej Morskiego Oka, tym ruch staje się mniejszy. Na morenie przed schroniskiem jest już w miarę spokojnie. Zachodzące słońce oświetla jeszcze grań Żabich. Każdy pobyt w tym miejscu jest dla nas, od 40 lat, świętem. Dlaczego? Równocześnie z pierwszymi górskimi wędrówkami chłonęliśmy książki Zaruskiego, Karłowicza, Chwaścińskiego i Paryskiego. Towarzyszyły nam wiersze Tetmajera. Górska wspinaczka była nieodłącznie związana z etosem, który wymagał odpowiedzialności i przestrzegania zasad, dzisiaj określanych jako poszanowanie dla dziedzictwa przyrodniczego. Te wartości na nizinach, tam, gdzie przebywaliśmy na co dzień, zwłaszcza w okresie PRL-u, nie były powszechnie uznawane. Tutaj niedostatek wszystkiego, paradoksalnie, sprzyjał zachowaniu walorów przyrodniczych.

Sącząc armeńską brandy, przyglądamy się graniom, przypominając sobie zarówno letnie, jak i zimowe wejścia. Każdy z nas głęboko skrywa obawy, czy jeszcze z pełnym obciążeniem podołamy. Nazajutrz ruszamy, gdy tylko pierwsze promienie słoneczne dotknęły wierzchołków Mięguszy. Śniadanie nad Czarnym Stawem i ekwipunek spowodowały, że wiele osób nas wyprzedziło. Stąd na wierzchołku zastaliśmy tłok.

Niestety, harmider tam panujący nie zachęcał do dłuższego pobytu. Zdarzenie to spowodowało, iż podczas tygodniowej wędrówki po Tatrach Słowackich wielokrotnie wracaliśmy do aktualnego obecnie tematu konieczności ograniczania ilości osób przebywających jednocześnie na tym niewielkim skrawku ziemi. Okazuje się, że pomysł utworzenia w Tatrach parku narodowego (1888) był podnoszony już kilkanaście lat po utworzeniu pierwszego na świecie parku narodowego – Yellowstone w Stanach Zjednoczonych. – W 1913 r. Towarzystwo Tatrzańskie przyjęło założenie, że okres zagospodarowania Tatr należy uznać za zamknięty, gdyż są już one wystarczająco zagospodarowane. Z pomysłu budowy kolejki na Świnicę wycofano się – mówił w jednym z wywiadów Jerzy Zembrzuski, wieloletni pracownik Tatrzańskiego Parku narodowego (TPN). – Wystarczy w Tatrach wydeptać jedną drożynę, wprowadzić urządzenie komunikacyjne, zbudować schronisko, aby doprowadzić do rozpoczęcia negatywnego procesu – dodał. Warto uświadomić sobie przy tym, że na początku XX w. rocznie w Tatrach przebywało kilka tysięcy osób.

A obecnie? W lipcu 2006 trasę Palenica Białczańska – Morskie Oko przemierzyło blisko 140 tys. osób, w sierpniu ich liczba wzrosła do ponad 166 tys., co oznacza, że w sumie tylko w ciągu dwóch wakacyjnych miesięcy na największej promenadzie w TPN znalazło się ponad 300 tys. turystów (wobec niespełna 635 tys. amatorów Morskiego Oka w ciągu całego roku). W długi weekend na początku maja szlakiem do Morskiego Oka szło 30 tys. ludzi, a do Doliny Kościeliskiej – 17 tys. Oznacza to, że latem „kultowy” zakątek TPN odwiedziła niemal połowa gości z ruchu całorocznego. Rocznie po szlakach wędruje ok. 3 mln turystów. Jedna trzecia wycieczkowiczów wchodzi na teren Parku przez Palenicę Białczańską, gdzie zaczyna się droga do Morskiego Oka. Ponad 20% turystów korzysta z wejścia w Dolinie Kościeliskiej, podobna liczba – w Kuźnicach.

Tymczasem „Plan ochrony TPN” opracowany w latach 90. XX w. zakładał, że w całych Tatrach dziennie powinno przebywać najwyżej 10 tys. osób! W przeciwnym wypadku cierpi na tym unikatowa tatrzańska przyroda. Próba wprowadzenia wtedy limitów wejść na tatrzańskie szlaki nie powiodła się. Projekt oprotestowali podhalańscy samorządowcy. Cóż więc robić? Wydaje się, że należałoby postępować kilkoma drogami jednocześnie. Stopniowe wprowadzanie ograniczeń musi iść w parze z prowadzoną równolegle szeroką akcją edukacyjną społeczeństwa, mającą na celu wyjaśnienie powodów takiego postępowania, a przy okazji ukazującą możliwości bardziej atrakcyjnego dla wielu spędzenia czasu wolnego w innych miejscach kraju. Edukacja musi także objąć samorządowców gmin parkowych, zarówno ich szefów, jak pracowników i radnych. Równocześnie konieczne jest podjęcie prac nad gruntowną zmianą prawa, w szczególności dotyczącego gospodarki przestrzennej, i zsynchronizowanie go z ustawą o ochronie przyrody. Ponadto czym prędzej należy opracować dobre plany ochrony parków i faktycznie je wdrożyć.

Przyjrzyjmy się stanowisku zainteresowanych stron i pomysłom konkretnych rozwiązań. Znaczna część przyjeżdżających w Tatry czyni tak, idąc w ślady znajomych, stosując się do rozmaitych mód. – Ludzie, którzy przyjeżdżają do Zakopanego, nie muszą być fanami gór, nie wszystkich Tatry fascynują, natomiast pobyt na Krupówkach już jak najbardziej. Dlatego w samym Zakopanem i na Podtatrzu przydałoby się więcej inwestycji typu rekreacyjnego, właśnie po to, aby ludzie, którzy tu przyjadą, mogli iść w góry, ale żeby nie byli na te góry skazani – mówił w jednym z wywiadów Stanisław Czubernat, wicedyrektor TPN, który zna także specyfikę pracy przewodnickiej. – Dzisiaj mogę powiedzieć, że decyzja o wprowadzeniu regulacji ruchu turystycznego w Tatrach jest nieuchronna. Nie potrafię jeszcze powiedzieć, kiedy to się stanie, czy w tym, czy w przyszłym, czy może po 2010 roku, ale z pewnością w przyszłości w Tatrach turystów czekają ograniczenia. Cały czas prowadzimy badania nad ruchem turystycznym i to od nich będą zależały decyzje: na jakich szlakach, w jakim okresie i w jakim stopniu wprowadzić limity. Przy podejmowaniu decyzji będziemy musieli wziąć pod uwagę aspekt społeczny. Spodziewamy się protestów ludzi, którzy przyjadą do Zakopanego z drugiego końca Polski i nie będą mogli wejść na szlak z powodu nadmiernego tłoku. Będziemy musieli turystów powoli przyzwyczajać do nowych rozwiązań – dodał wicedyrektor Czubernat.

Również Ministerstwo Środowiska popiera pomysł wprowadzenia limitów ilości turystów w TPN. – Widzimy, co się ostatnio dzieje w Tatrach. Tłumy w sezonie urlopowym nad Morskim Okiem, tłok na szlakach. Resort stoi na stanowisku, że to powinno się zmienić – zapewnia Elżbieta Strucka, rzecznik MŚ. – Dlatego zapadła decyzja o zorganizowaniu w ciągu najbliższych miesięcy konferencji wszystkich dyrektorów parków narodowych, na której zostanie omówiona potrzeba wprowadzenia ograniczeń dla ruchu turystycznego na terenach cennych przyrodniczo. Problem, choć jest najbardziej wyrazisty w Tatrach, dotyczy nie tylko tego parku narodowego, podobne sygnały mamy też z Karkonoszy – dodaje Pani rzecznik.

Przejrzałem wiele materiałów, w których prezentowano rozmaite pomysły. Najbardziej sensowne są te, które nie korzystają wprost ze środków administracyjnych, lecz stosują tzw. naturalne utrudnienia, polegające na zmuszeniu chętnych do pokonania stosunkowo dużych barier, by dostać się w głąb gór. – Jestem przeciwny jakimkolwiek zakazom administracyjnym – podkreśla Władysław Cywiński, ratownik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR) i przewodnik. – Uważam, że po prostu nie należy ułatwiać turystom dostania się w Tatry. Wtedy będą chodzić po nich ludzie, którzy potrafią je uszanować. Co to znaczy? Zdaniem W. Cywińskiego, wystarczyłoby ograniczyć dojazd do Kuźnic czy do Polany Palenicy przed Morskim Okiem, aby w góry poszli tylko przygotowani do wycieczek miłośnicy przyrody, a nie mieszczuchy w trampkach. Podobnie rzecz się ma z postulowanym przez Polskie Koleje Linowe (PKL) dwukrotnym zwiększeniem w sezonie letnim ilości osób, które mogłyby nią wjechać na Kasprowy Wierch. Według aktualnych propozycji TPN, wycieczkowicz mógłby przebywać na kopule Kasprowego najwyżej 50 minut. Po tym czasie powinien wrócić kolejką na dół albo udać się pieszo dalej w Tatry. – Właśnie zastanawiamy się, w jaki sposób egzekwować wprowadzenie tego limitu. Prawdopodobnie osoba, która będzie chciała przejechać się kolejką, już w dolnej stacji w Zakopanem będzie kupowała bilet na jazdę tam i z powrotem na konkretne godziny. Powrót będzie możliwy najpóźniej po 50 minutach od przyjazdu na szczyt. Nie będzie to dotyczyło turystów, którzy z Kasprowego Wierchu wybierają się na wycieczkę dalej w Tatry – wykupią bilet tylko na przejazd w górę. Jeśli po kilku godzinach wrócą na Kasprowy, kupią kolejny bilet na przejazd w dół. Do monitorowania ruchu turystycznego w rejonie Kasprowego zamierzamy zainstalować fotokomórki na czterech szlakach prowadzących ze szczytu. Turyści będą też podglądani przez kamery. Dzięki temu dowiemy się, ilu z nich wjeżdża tylko kolejką na szczyt, a ilu idzie dalej w Tatry – mówił Paweł Skawiński, dyrektor TPN. – Zależy nam na tym, by wycieczkowicze nie przesiadywali latem na Kasprowym całymi godzinami, bo to szkodzi ścisłemu rezerwatowi przyrody. Takie obostrzenia nie będą dotyczyły narciarzy, którzy wyjeżdżają tu zimą. Z jednym wyjątkiem – najprawdopodobniej tegoroczny długi majowy weekend był ostatnim w historii, podczas którego można było poszusować z Kasprowego. Ustaliliśmy z PKL-em, że po przebudowie kolejki sezon narciarski w Tatrach będzie trwał do końca kwietnia. Bardzo nam na tym zależało, bo początek maja to okres, w którym tatrzańska przyroda budzi się do życia. Niektóre pomysły, mające na celu jego zwiększenie w sytuacji nadmiernego ruchu, są już wdrożone, np. jednokierunkowy ruch na niektórych szlakach (Orla Perć) czy wolontariusze ograniczający ilość osób jednocześnie przebywających na Giewoncie. Toczy się dyskusja na temat ewentualnej zmiany sposobu poruszania się turystów po Orlej Perci. Pytany o stanowisko Parku w sprawie sposobu udostępniania turystom tego szlaku dyrektor Czubernat widzi potrzebę rozważenia wszystkich racji, kładąc szczególny nacisk na bezpieczeństwo turystów. Jego zdaniem, dotychczasowy styl – nazwijmy go klasycznym – pokonywania tego szlaku, ubezpieczonego łańcuchami, klamrami i drabinkami utrwalił się w tradycji wielu pokoleń Polaków. – Za bezpieczeństwo w górach odpowiada zawsze gospodarz terenu. Gdybyśmy kazali zlikwidować tradycyjne ubezpieczenia ks. Gadowskiego i zastąpili je stalową liną, tzw. poręczówką, upodobniając Orlą Perć do rozwiązań znanych z Dolomitów pod nazwą via ferrata, to odpowiedzialność za pierwszy wypadek odpadnięcia z liny będzie przypisywana dyrekcji Parku – mówi S. Czubernat. Jan Krzysztof, szef TOPR, też nie wyobraża sobie urządzenia „drogi żelaznej” w maleńkich Tatrach, widzi jednak potrzebę przekroczenia tradycji.

Ciągle nierozwiązany pozostaje problem poruszania się w górach grup organizowanych przez szkoły i biura turystyczne. Wydaje się, że duże grupy winny zadowolić się drogą pod reglami. Jest to tym bardziej istotne, że nie są one przygotowane w zakresie ekwipunku do dalszych wycieczek, mało tego – ich uczestnicy nie są dobrani wedle możliwości i umiejętności poruszania się w górach, co znakomicie zmniejsza sprawność poruszania się i zwiększa wszelkiego rodzaju zagrożenia. O ile nikt już dziś nie kwestionuje konieczności wprowadzenia, najlepiej obowiązkowych, ubezpieczeń przed wyjściem w góry, to warte rozważenia jest zróżnicowanie opłat za pobyt w Parku, które zależałoby od planowanej trasy. Aktualne możliwości elektroniki pomogą rozwiązać dokładne rozliczenia. Z drugiej jednak strony istnieje niewielka grupa osób, które znają i rozumieją góry, a tym samym gwarantują, że swoim zachowaniem nie poczynią szkód. Do tej grupy należy część naukowców. Dla nich Park winien posiadać ofertę umożliwiającą wejście w góry na obszary nieobjęte szlakami. Oczywiście, w takich przypadkach odpłatność winna być adekwatna do atrakcji tego rodzaju wejścia. Odrębny problem stanowi sportowa eksploracja gór.

Marian Walny, zastępca burmistrza, Luboń
Tytuł od redakcji