Z Wojciechem Janką, dyrektorem ZGKiM w Zielonej Górze, zwycięzcą Plebiscytu na Dyrektora Roku 2004, rozmawia Katarzyna Terek

Jak doszło do tego, że został Pan „śmieciarzem”?
Gdybym miał sięgać do początków, to musiałbym cofnąć się do momentu tuż po maturze, kiedy to dokonałem wyboru studiów. Początkowo chciałem pójść, wzorem brata, na budownictwo, jednak poradził mi, abym złożył wniosek na inżynierię sanitarną. Wydział ten ukończyłem na Politechnice Wrocławskiej, studiując na kierunku komunalnym o specjalności zaopatrzenie w wodę i usuwanie ścieków. Wtedy jeszcze nie mówiło się za wiele o odpadach. Ponieważ byłem stypendystą Urzędu Wojewódzkiego w Zielonej Górze, musiałem udzieloną pożyczkę odpracować – zajmowałem się przez osiem lat gospodarką ściekową. Potem pracowałem w Urzędzie Miejskim w Zielonej Górze, gdzie zacząłem rozwiązywać problem odpadów. To była połowa lat 80.
W 1988 r. utworzyłem pierwszą w kraju spółkę prawa handlowego, zajmującą się odpadami przemysłowymi, a trzy lata później wygrałem konkurs na dyrektora Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, które zajmowało się gospodarką odpadami w Zielonej Górze. Wygrałem go przede wszystkim dlatego, że przedstawiłem spójny program gospodarki odpadami dla miasta, który następnie zrealizowaliśmy do 2000 r. Od tego czasu mamy w Zielonej Górze – w ramach miejskiego systemu gospodarki odpadami – wszystkie niezbędne moduły i instalacje, wymagane obecnym prawem unijnym.

Jak Pan ocenia kilkanaście lat przemian, które dotknęły gospodarkę komunalną?
Do 1998 r. w polskim prawodawstwie na poziomie ustaw mieliśmy tylko osiem artykułów, które regulowały gospodarkę odpadami. Właściwie nie była to gospodarka odpadami, tylko oczyszczanie miasta, czyli przemieszczanie odpadów z jednego miejsca w drugie. W 1998 r. zostało stworzone pierwsze prawo odpadowe, zmienione trzy lata później. Od drugiej połowy lat 90. firmy komunalne zaczęły poważnie traktować problem odpadów. Dzisiaj obraz krajowej gospodarki odpadami komunalnymi jest nieporównywalny z tym sprzed 10 lat. Posiadamy w Polsce ponad 50 zakładów zagospodarowywania i utylizacji odpadów komunalnych. W przeliczeniu na mieszkańca mamy więcej instalacji niż Niemcy (nie licząc spalarni). I zrobiliśmy to wszystko w dużo krótszym czasie.

Pojawiają się oceny, że w gospodarce komunalnej nie wszędzie dotarły zmiany wolnorynkowe i w wielu miejscach w Polsce straszą jeszcze demony przeszłości. Na jakim jesteśmy etapie w pogoni za nowoczesną Europą?
Jeśli chodzi o główny zapis w ustawie o utrzymaniu czystości i porządku w gminach, to opieramy się na przestarzałym prawie, jeszcze sprzed lat 90. Zakłada ono, że przewoźnik odpadów, czyli jedno z ogniw gospodarki odpadami, pobiera całość opłaty przeznaczonej na zagospodarowanie odpadów i to on de facto decyduje, jak będzie z tymi odpadami postępował. Tak naprawdę nie decyduje ten, za którym stoi prawo, ale przede wszystkim pieniądz. W Polsce nie udało się zmienić archaicznego, obowiązującego od ponad 50 lat prawa. Gdyby opłaty za odbiór odpadów, tak jak to jest w całej Europie, pobierała gmina, wówczas – stosując zasady gospodarki rynkowej, oparte na wyborze operatora usług z zastosowaniem prawa zamówień publicznych – mielibyśmy prosty i sprawdzony mechanizm, umożliwiający wywiązanie się gmin z nałożonych obowiązków. Na to jednak nie było przyzwolenia, stąd tkwimy dalej w przestarzałych, nieprzystosowanych do współczesności mechanizmach prawnych. Obawa, że gminy przejmą wykonywanie zadań operacyjnych w gospodarowaniu odpadami komunalnymi, jest bezzasadna. Zdecydowana większość gmin opiera transport odpadów na przewoźnikach prywatnych i nie zamierza od tego odstępować.

Jak ocenia Pan zmiany w przepisach odpadowych, które weszły w życie w ostatnim czasie? Czy jest to jakiś krok do przodu, bo z zapowiadanych rewolucyjnych zmian niewiele zostało?
Zmiany, których dokonano, idą w kierunku wspomagania działań na rzecz budowy sieci zakładów zagospodarowywania odpadów. Niestety, stworzono kolejne przepisy prawne, które będzie można omijać i na własny sposób interpretować lub kwestionować. Zabrakło prostego instrumentu ekonomicznego, czyli gminnej opłaty za usuwanie odpadów. Trudno więc mówić o systemowym działaniu w gospodarce odpadami. Wyznaczona droga jest drogą krętą. Zrobiono krok do przodu, ale to krok udziwniony, nieupraszczający działania.

Jakimi wieloletnimi doświadczeniami w zarządzaniu przedsiębiorstwem komunalnym mógłby się Pan podzielić z czytelnikami?
Zbudowanie spójnego systemu gospodarki odpadami w Zielonej Górze udało się tylko dlatego, że tą dziedziną kompleksowo zajmuje się w mieście jedna firma. Poprzez nią gmina pobiera opłaty od mieszkańców, które może przeznaczyć na niezbędne elementy związane z gospodarką odpadami komunalnymi, czyli może zaprogramować, a potem zrealizować cały system gospodarowania odpadami. Dzięki temu stworzyliśmy model odpowiadający modelowi europejskiemu: finansowania, zarządzania i wykonywania poszczególnych funkcji operacyjnych.
Dyrektor firmy komunalnej, tak jak zresztą każdej, musi mieć uczciwe podejście do prowadzonych spraw. Zysk nie może być jedyną przesłanką funkcjonowania zakładu użyteczności publicznej. Firmy te mają służyć realizacji zadań nie zawsze opłacalnych, ale wymagalnych dla prawidłowego funkcjonowania miasta czy gminy. Na pewno trzeba się wsłuchiwać w potrzeby rynku i naszych klientów oraz wychodzić im na przeciw. Błędem jest przeinwestowywanie, czyli realizacja zadań na pokaz. Inwestycja musi być zaprogramowana, mieścić się w całym systemie zagospodarowania odpadów – to nie może być osobne, wydzielone zadanie, tylko po to, aby było ładnym tłem do pamiątkowej fotografii.

Zielona Góra jest wskazywana jako miasto, gdzie konsekwentnie wdraża się pewien model gospodarki odpadami i to bez względu na zmieniające się w magistracie opcje polityczne. Jaki jest na to przepis? Czy rzeczywiście przysłowiowa „rura” nie jest polityczna?
Ja robię swoje: pracuję na rzecz lokalnej społeczności oraz moich pracodawców, czyli kolejnych prezydentów Zielonej Góry, bez względu na to, jaką opcję polityczną reprezentują. Nigdy, jako pracownik samorządowy, nie angażowałem się w politykę. Wykonuję po prostu swój wyuczony zawód. Moją wiedzę udoskonaliłem na studiach podyplomowych na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, a później na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Niemały wpływ na kształtowanie mojej osobowości ma funkcjonujące od 1992 r. Krajowe Forum Dyrektorów Zakładów Oczyszczania Miast oraz moja praca dydaktyczna na Uniwersytecie Zielonogórskim.

Jakie zadania stawia Pan sobie na przyszłość?
W wojewódzkim planie gospodarki odpadami zostaliśmy – jako miasto – wyznaczeni do obsługiwania również sąsiednich gmin. Stąd musimy przystosować obiekt do przyjmowania większych strumieni odpadów. Dlatego niezbędne zadania, które przewidzieliśmy do wykonania do 2009 r., to rozbudowa składowiska o kolejną, czwartą kwaterę, sortowni o linię do segregacji szkła oraz magazynu odpadów niebezpiecznych o miejsca do przyjmowania i magazynowania głównie sprzętu elektrycznego i elektronicznego. Pozwoli to na funkcjonowanie obiektów do 2018 r. A w latach 2015-18 powinniśmy zrealizować nowy obiekt, w nowych technologiach, obsługujący ok. 400 tys. mieszkańców, oparty – w moim przekonaniu – na termicznym przekształcaniu odpadów i ich odzysku w postaci produkcji energii cieplnej i elektrycznej. Obecny zakład zagospodarowania odpadów w podzielonogórskiej Raculi pełniłby funkcję jedynie stacji przeładunkowej, magazynu odpadów niebezpiecznych i sortowni odpadów użytkowych. Właśnie prowadzimy rozmowy zmierzające do podpisania porozumienia gmin w celu wspólnej realizacji gospodarki odpadami.

Jakimi sukcesami, jako dyrektor ZGKiM, może się Pan pochwalić?
Dwa lata temu Zielona Góra otrzymała dwa pierwsze miejsca w konkursach organizowanych przez „Przegląd Komunalny” w kategoriach zbiórka makulatury i tworzyw sztucznych. Pomimo że jest to działanie bardzo kosztowne i nieopłacalne, staramy się nie zejść z ustalonego poziomu i rozwijać selektywną zbiórkę. Osobną sprawą jest prowadzona przez Zakład edukacja ekologiczna. Prawdą jest, że jako pierwsi w kraju uruchomiliśmy Miejskie Centrum Edukacji Ekologicznej, ukierunkowane tylko na zagospodarowywanie odpadów. Już od 12 lat dwa razy do roku przychodzą tu uczniowie klas czwartych szkół podstawowych z terenu Zielonej Góry i sąsiednich gmin, by słuchać, a później praktycznie sprawdzić zdobytą u nas wiedzę. W ostatnich dwóch latach Zakład przejął nowe obowiązki: zieleń miejską (parki, lasy), utrzymanie parku winnego oraz zielonogórską palmiarnię, która wymaga pilnego remontu. Uznaliśmy, że przy okazji celowe byłoby dobudowanie przy palmiarni obiektu, który służyłby rozszerzeniu prowadzonej edukacji ekologicznej o kolejne ścieżki tematyczne. Chcielibyśmy, aby Zielona Góra stała się trybuną ekologiczną o zasięgu ponadregionalnym. Obecnie kończone są prace nad opracowaniem projektu nowej palmiarni z rozbudową o wszechnicę ekologiczną i nowe zagospodarowanie parku winnego. Jeśli projekt zostanie przyjęty przez Radę Miasta, to w przyszłym roku miasto będzie ubiegać się o środki pomocowe, a w 2007 r. zamierzamy zacząć realizować ten zamysł.

Zielona Góra słynie jako „winny gród”. Czy ZGKiM angażuje się w działania związane z winiarstwem na tych terenach?
Od dwóch lat realizujemy w Zielonej Górze program reaktywacji tradycji winiarskich w mieście i okolicach. Jest to program zarazem inwestycyjny i edukacyjny, związany z bieżącym utrzymaniem komunalnej winnicy oraz zachęceniem lokalnej społeczności do zainteresowania się produktem regionalnym, jakim są wyroby z winogron. Dwa lata temu, kiedy przekazano w utrzymanie ZGKiM-u park winny, podeszliśmy do tego problemu systemowo – podobnie jak wcześniej do problemu gospodarki odpadami. Zaczęliśmy od edukacji: przeprowadziliśmy dwa cykle szkoleń po 10 wykładów nt. winiarstwa, uprawy winorośli, prawa winnego, w których uczestniczyło średnio po 50 osób. Dzięki temu wokół Zielonej Góry mamy coraz więcej małych plantacji, których celem jest uzyskanie produktu regionalnego: win, dżemów, soków itp.
Powiązaliśmy również działania w kierunku reaktywowania tradycji winiarskiej z gospodarką komunalną. Już po raz czwarty zorganizowaliśmy targowisko winiarskie. ZGKiM oferuje na tych targowiskach sadzonki winorośli. Początkowo można było je dostać za makulaturę (wówczas zarzucono nas makulaturą), w następnej edycji za książki, a w kolejnych dwóch – za rzeczy nieprzydatne jednym, które mogą się przydać komuś innemu. Magazyn, w którym przechowujemy przekazywane przedmioty, nazwaliśmy „przydatnikiem”. I co cieszy, w „przydatniku” jest ruch. Taka akcja wydłuża cykl życia danego produktu: nim stanie się on odpadem i trafi na składowisko, jeszcze komuś posłuży. Nie zbawi to świata, ale pokazuje, że mała inicjatywa też ma sens.

Czym jest dla Pana zdobyty tytuł Dyrektora Roku?
Uznaniem koleżanek i kolegów z branży, z którymi spotykamy się sukcesywnie i mamy możliwość dzielenia się problemami dotyczącymi funkcjonowania prowadzonych przez nas firm. Zadowoleniem, za które wszystkim dziękuję.

Współpraca: Tomasz Szymkowiak