UE a OZE
Jak ten czas leci? Pierwsza dekada członkostwa Polski w Unii Europejskiej minęła bardzo szybko. Media ?głównego nurtu? podsumowały ją dobitnie i bardzo pochlebnie. Ale choć nie sprawdziła się spora część obaw ?uniosceptyków?, to bystry i dociekliwy obserwator łatwo zauważy, że wśród niewątpliwych plusów dość liczne są też ?plusy ujemne? ? że przywołam słynne sformułowanie naszego politycznego klasyka. Proporcje pozytywów i negatywów różnią się w poszczególnych dziedzinach życia społecznego i gospodarczego, więc wszystkie oceny ogólne są niedokładne, a jednoznacznymi opiniami rządzą polityczne emocje i sympatie.
Na naszym energetycznym podwórku wpływ Unii jest dobrze widoczny. Nie znaczy to jednak, niestety, że możemy mówić o sukcesie. Owszem, infrastruktura energetyczna została istotnie doinwestowana (choć nie tylko w euro) i dzięki naciskom z Brukseli udało się nam osiągnąć 12-procentowy udział energii ze źródeł odnawialnych. Z pewnością jednak przed dziesięcioma laty obiecywaliśmy sobie ? i obiecywano nam ? znacznie więcej konkretów, m.in. dotyczących prawa, które miało być szybko dostosowane do wspólnotowych norm i wzorowane na unijnych prymusach. Jednak za zaniedbania i opóźnienia w dziedzinie OZE winy nie ponosi Unia. To efekt opieszałości, niekonsekwencji, a czasem również niekompetencji ?strony polskiej?. Bo chyba nawet zagorzali zwolennicy ekipy rządzącej nie zaprzeczą, że w większości przypadków to unijne dyrektywy i grożące nam kary były głównym motorem postępu. Gdyby nie ta presja, nasz obecny miks energetyczny byłby na pewno jeszcze? czarniejszy.
Oczywiście nikt znający nasze energetyczne oraz społeczno-polityczne realia nie może twierdzić, że szybko i łatwo damy sobie radę bez węgla. Sęk w tym, że dla naszych decydentów, z premierem na czele, energetyka węglowa pozostaje strategicznym priorytetem i również w deklaracjach mocno dystansuje OZE. Bardzo to niepokoi w sytuacji, gdy nasz węgiel przestał być konkurencyjny i nie zapewnia nam energetycznego bezpieczeństwa, czemu rzekomo ma służyć. Piszę o tym z troską, ponieważ zdaję sobie sprawę, że wciąż potrzebujemy dużo węgla i najlepiej byłoby, gdyby pochodził on z polskich kopalń. Ale nie za wszelką (czytaj: zbyt wysoką) cenę! Tymczasem prędzej można się spodziewać znaczących osiągnięć w zakresie czystszych technologii węglowych niż obniżki kosztów wydobycia.
Nie lepiej wygląda sytuacja OZE. Nadal bowiem nie ma ustawy, której nasze środowisko od tak dawna wyczekuje i tak bardzo potrzebuje ? choćby w niedoskonałej formie. To już naprawdę wygląda jak gra na zwłokę, a jej końca nie można się szybko spodziewać. W tej grze wygrywają tylko ci, których interesom sprzyja dotychczasowy system wsparcia. Dla naszej branży świętowanie unijnego jubileuszu byłoby więc propagandowym zakłamaniem. Bo tutaj zmieniło się zbyt mało!
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna