Komisja Europejska zaprezentowała 8 marca Mapę drogowa oraz Plan działania w zakresie efektywności energetycznej w Unii Europejskiej. Komisja proponuje zmniejszenie do 2050 r. emisji gazów cieplarnianych w UE o 80-95% w porównaniu do 1990 r.
Czy polską gospodarkę opartą na węglu stać na takie drastyczne ograniczenie emisji?
Zbigniew Kamieński,
zastępca dyrektora, Departament Rozwoju Gospodarki, Ministerstwo Gospodarki
Nie ulega wątpliwości, że powinniśmy podejmować konkretne działania, zmierzające do przestawiania gospodarki unijnej, w tym poszczególnych krajów członkowskich, na gospodarkę niskoemisyjną. Takie podejście ma mocne podstawy merytoryczne, gdyż z jednej strony odpowiada na wyzwania związane ze zmianą klimatu, z drugiej zaś pozwala na stworzenie (w dłuższej perspektywie) optymalnego modelu nowoczesnej materiało- i energooszczędnej gospodarki, zorientowanej na innowacyjność i zdolnej do konkurowania na globalnym i europejskim rynku.
Niestety, Komunikat Komisji Europejskiej „Plan działania prowadzący do przejścia na konkurencyjną gospodarkę niskoemisyjną do 2050 r.” nie wpisuje się w takie myślenie. Jego podstawowa wada to przyjęcie niezwykle ambitnych celów redukcyjnych – dla energetyki nawet 99-procentowa redukcja emisji gazów cieplarnianych – i uznanie, że cele te w zasadzie nie podlegają dyskusji, a gospodarka musi się im podporządkować.
To bardzo zły sygnał dla gospodarki unijnej, a zwłaszcza dla polskiej, tak mocno uzależnionej od węgla. Polski przemysł, ciężko doświadczony negatywnym rozstrzygnięciem dotyczącym przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji, nie widząc skutecznego sposobu przeciwdziałania zjawisku „carbon leakage” i w obliczu kolejnych wyzwań wynikających z Komunikatu KE, najprawdopodobniej wyprowadzi swoje fabryki poza UE. Ceny energii poszybują w górę. Inwestorzy, których nie zniechęcił pakiet klimatyczno-energetyczny, teraz nie podejmą już ryzyka budowy elektrowni węglowych. Poważnie zastanawiać się będą także w przypadku instalacji gazowych, bo w perspektywie lat 2035-2050 to również nie najlepszy nośnik energii, gdyż jako emisyjny też wymaga CCS.
Oczywiście Komunikat nie eliminuje paliw kopalnych, ale czyni to pośrednio, opierając całą konstrukcję dokumentu na założeniu pełnego funkcjonowania technologii CCS. Nie można uzależniać kondycji całej unijnej gospodarki od technologii, która znajduje się w fazie projektów pilotażowych i jak dotychczas nie ma gwarancji jej wdrożenia na dużą skalę. Całkowicie błędną i szkodliwą dla gospodarki jest także lansowana w Komunikacie teza, że wysoka cena uprawnień do emisji w systemie EU ETS bezwarunkowo pozytywnie wpływa na redukcję emisji i rozwój nowych technologii. W realnej gospodarce nadmierna cena uprawnień prowadzi poprzez spadek konkurencyjności do zaprzestania działalności danego przedsiębiorstwa.
Na koniec nuta optymizmu. W tym podejściu już nie tylko węgiel, ale także gaz jest odrzucany. A jego eliminacja, nawet w dłuższej perspektywie, może być dla wielu krajów unijnych poważnym problemem, co może sprawić, że nie będziemy już osamotnieni w walce o rozsądne i optymalne rozwiązania.
dr Andrzej Kassenberg,
prezes, Instytut na rzecz Ekorozwoju
Za 40 lat świat energetyki będzie zupełnie inny. Błędem jest ocenianie propozycji Komisji Europejskiej z punktu widzenia tylko dzisiejszych problemów. Pierwsze opinie polityków czy przedstawicieli biznesu wskazują, że nie dostrzegają oni korzyści wynikających z Komunikatu KE. Jak zwykle w przypadku unijnych propozycji dotyczących ochrony klimatu Polska prezentuje niechętne stanowisko. Podobnie było w przypadku KPRU I i II bądź pakietu energetyczno-klimatycznego.
Z trudem przyjmowane są argumenty o konieczności podejmowania zdecydowanych działań na rzecz ochrony klimatu. Polityków, decydentów i ekspertów nie przekonuje fakt, że wyznacznikiem działań jest dopuszczalny poziom wzrostu temperatury, a w konsekwencji koncentracja gazów cieplarnianych w atmosferze. Tymczasem skończył się okres przyrodniczych kompromisów, a hasło minimalizacji oddziaływania straciło swój sens. Dostosowanie wielkości odprowadzanych zanieczyszczeń do zdolności ich absorpcji przez środowisko staje się wyznacznikiem rozwoju gospodarczego. Stąd tak ostre i zdecydowane limity zaproponowane przez KE, zmierzające do ograniczenia wzrostu temperatury do 2°C.
Polityka energetyczna Polski 2030 r. i oficjalne stanowiska oraz dokumenty jej dotyczące nie są zintegrowane z polityką klimatyczną. Obecna polityka energetyczna ma charakter słabo kontrolowanego dryfu.Przykładem może być zablokowanie przez ministra finansów zapisów w ustawie o efektywności energetycznej dotyczących obowiązku corocznej poprawy efektywności energetycznej przez administrację publiczną o 1%. W okresie 15 lat rozwiązanie to przyniosłoby 2-3 mld zł korzyści.
W polityce energetycznej brak jest wizji, strategii dojścia do niej oraz propozycji działań implementacyjnych.
Taką wizję proponuje KE. Jest nią 80-procentowa redukcja emisji gazów cieplarnianych do 2050 r. w stosunku do 1990 r. Realizacja tej strategii będzie trudna i złożona. Warto jednak dostrzec w niej szansę na modernizację gospodarki i uruchomienie programu innowacji. Polska posiada atuty, aby podążać w tym kierunku.
W perspektywie 2020 r. wzrost efektywności energetycznej jest możliwy z ekonomicznego punktu widzenia o 25%, a z technicznego o 50%. Z kolei zwiększenie udziału OZE może osiągnąć analogiczne poziomy 22% i 46%.
Odnawialna energetyka – w perspektywie 2020 r. ekonomicznie opłacalny będzie ok. 22-procentowy udział w energii finalnej, a potencjał techniczny to 46%.
Zdekapitalizowany majątek wytwórczy i przesyłowy pozwala na kształtowanie energetyki rozproszonej, bazującej na lokalnych systemach hybrydowych z wykorzystaniem inteligentnych sieci.
Obecnie niski poziom wykorzystania ekoinnowacji w energetyce i użytkowaniu energii daje szanse na ich szybkie i szerokie zastosowanie.
Ponadto istnieją możliwości wykorzystania funduszy UE w perspektywie 2014-2020 na budowę gospodarki niskowęglowej.
Odpowiedzią na propozycję KE powinny być krajowa analiza z wykorzystaniem techniki back casting, przyjmującej jako punktu wyjścia wielkości emisji w 2050 r. na poziomie 90-113 mln ton CO2eq. Ważne jest, aby upomnieć się o uznanie wysiłku krajów w okresie transformacji i odnieść planowaną wielkość redukcji do wielkości bazowych, przyjętych w protokole z Kioto. W analizach tych należy uwzględnić nie tylko koszty, ale też korzyści: zmniejszenie wydatków na energię, ograniczenie kosztów zewnętrznych (są one w produkcji energii elektrycznej w Polska najwyższe w UE), zminimalizowanie wydatków na ochronę zdrowia oraz wzrost ilości miejsc pracy. Dopiero na tej podstawie Polska może prowadzić uczciwy dialog z KE i innymi krajami członkowskimi.
prof. dr hab. Michał Kleiber,
PAN, wiceprzewodniczący Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji
Wiele z istotnych procesów emisji gazów cieplarnianych (typowych dla np. hodowli zwierząt) nie rokuje żadnych nadziei na zmniejszenie swego „śladu węglowego”. Zatem główne wyzwanie stoi przed elektrowniami, gdyż w myśl unijnych sugestii ten sektor powinien stać się de facto zeroemisyjny. To oczywiście poważne zadanie, tym bardziej że zapotrzebowanie na prąd będzie w połowie tego wieku na świecie większe niż dziś, zapewne o co najmniej 50%. Obniżenie emisyjności energetyki w UE miałoby dokonywać się poprzez większe wykorzystanie energii OZE, utrzymanie udziału energii jądrowej w całkowitym bilansie na poziomie zbliżonym do dotychczasowego oraz (uwaga!) wykorzystywanie surowców kopalnych tylko w warunkach całkowitego przechwytywania i podziemnego składowania wytwarzanych gazów cieplarnianych. To odważna, choć z naszej perspektywy bardzo kłopotliwa strategia. Naprawdę niełatwo jest nam z pełną odpowiedzialnością przyjmować ją bezkrytycznie. Polska, której populacja w skali całego globu to 0,5%, odpowiada aż za ok. 2% skumulowanej emisji gazów cieplarnianych, co niejako przesądza o tym, że każdy element polityki odnoszącej się do śladu węglowego jest dla nas kontrowersyjny. Oczywistą komplikację stanowi także leżące u podstaw aktualnej polityki energetycznej Unii założenie o decydującym wpływie człowieka na zachodzące zmiany klimatu, co wszędzie, także w Polsce, spotyka się dzisiaj z wieloma sceptycznymi opiniami.
Ponadto UE zabiera się do redukowania emisji znacznie żwawiej niż pozostali emitenci, co stawia pod znakiem zapytania skuteczność podejmowanych działań zorientowanych na rozwiązanie problemu z natury globalnego – w końcu kraje UE emitują tylko 14% globalnych gazów cieplarnianych! Zgadzając się z tym, że temperatura na Ziemi rośnie, i tak trzeba stwierdzić, że w Polsce brakuje powszechnej wiary w to, iż w ogóle wzrost temperatury o 1 czy 2 stopnie byłby dla naszego kraju szkodliwy (z punktu widzenia rolnictwa czy turystyki na pewno nie, z punktu widzenia gospodarki wodnej – zapewne tak).
Nie sposób także przejść do porządku dziennego nad faktem, iż technologia przechwytywania i składowania dwutlenku węgla, uruchomiona na świecie w paru pilotażowych instalacjach, jest dzisiaj jeszcze bardzo daleka od potwierdzenia swej przydatności w oczekiwanej skali. Zapewne najważniejszy powód naszej reakcji na energetyczne plany Unii wiąże się z faktem, iż ekonomiczne konsekwencje realizacji zaplanowanej polityki będą w przypadku Polski bardzo znaczące. Jest w zasadzie pewne, że Polska najboleśniej spośród krajów Unii odczuje skutki proponowanych działań. Realna wydaje się ocena Banku Światowego, że redukowanie emisji gazów będzie miało u nas ujemny wpływ na PKB na poziomie 1% rocznie, co jest kosztem olbrzymim. Mimo głoszonych powszechnie tez o możliwym kompensującym wydatki wzroście konkurencyjności gospodarek przestawiających się na niskoemisyjne tory, taki rozwój sytuacji jest w Polsce, łagodnie mówiąc, niepewny.
Sytuację pogarszają ponadto ostatnie wydarzenia w Japonii – europejskie dążenie do bardzo rygorystycznej polityki energetycznej w połączeniu z sugestiami o przerwaniu programu rozwoju energetyki jądrowej muszą budzić u nas dodatkowy niepokój.
Problemem może być również znaczący wzrost cen energii, spowodowany koniecznością kupowania przez elektrownie od 2013 r. uprawnień do emisji oraz ponoszenia wysokich nakładów na inwestycje. Realna będzie też groźba zamykania zakładów energochłonnych i przenoszenie produkcji poza Polskę z konsekwencjami w postaci utraty miejsc pracy – nie tylko w przemyśle, ale także w firmach z nimi kooperujących, usługach i handlu.
Cóż więc robić? Na forum unijnym na pewno trzeba podkreślać specyfikę polskiej sytuacji i negatywne konsekwencje gospodarcze wprowadzanych w życie drastycznych regulacji. Aby nasze stanowisko zyskało odpowiednią wiarygodność, musimy przy tym aktywnie wspierać różne korzystniejsze dla nas działania na rzecz gospodarki niskoemisyjnej. Nasza prezydencja stwarza możliwości dla takiego działania. W kraju zaś musimy szybko rozpocząć wiele szeroko zakrojonych działań. U ich podstaw musi leżeć konsekwentne kreowanie społecznego zrozumienia dla nieuchronności stopniowego ograniczania emisyjności gospodarki. Tylko tak można przygotować społeczeństwo do podejmowania trudnych decyzji z obszaru polityki gospodarczej. Wiemy dzisiaj na pewno, że w ramach rozbudowy i modernizacji elektroenergetyki potrzebne będą wielkie inwestycje w moce wytwórcze (budowa ok. 1500 MW nowych mocy rocznie) i linie przesyłowe (w tym budowa tzw. sieci inteligentnych). Potencjał polskich banków i rynku kapitałowego jest niewystarczający, gdyż mówimy tu o wydatkach rzędu kilkudziesięciu miliardów złotych rocznie. Potrzebne więc będzie wsparcie finansowe z Unii i zaangażowanie banków EBI oraz EBOiR w postaci pakietu wsparcia dla restrukturyzacji i budowy niskoemisyjnej energetyki w Europie Środkowej. Choć elektroenergetyka odgrywa w procesie restrukturyzacji główną rolę, to kompleksowa polityka energetyczna musi objąć jeszcze kilkadziesiąt innych działań, spośród których wymieńmy choćby poprawę efektywności energetycznej (w tym termomodernizację budynków, zoptymalizowane oświetlenie ulic czy wykorzystywanie ciepła generowanego w elektrowniach), bardziej przyjazny środowisku transport, rozwój energetyki odnawialnej (biomasa, odpady komunalne, wiatr, woda, słońce, może już niebawem tzw. głęboka geotermia i pompy ciepła). Ponadto istotne będzie przygotowanie instrumentarium prawnego sprzyjającego zmianom (ułatwienia w inwestowaniu, wsparcie dla rozwiązań innowacyjnych, racjonalne kompromisy między dbałością o środowisko a potrzebami gospodarki). Nie ma jednak wątpliwości, że przy obecnym stanie spraw w kraju unijna polityka energetyczna do 2050 r. jawi się nam jako wielkie ekonomiczne wyzwanie. Konsekwentne negocjacje unijne wraz z aktywnym wyszukiwaniem sprzymierzeńców z jednej strony oraz zdecydowane działania w kraju z drugiej powinny stać się jak najszybciej kluczowymi elementami naszej strategii gospodarczej na najbliższe lata. Przed nami ogromna szansa, ale także zagrożenie dla trwałego rozwoju kraju przez wiele dziesięcioleci!
prof.dr hab. Krzysztof Żmijewski,
sekretarz generalny Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji
W przypadku narzędzi, które przygotowała UE, a żadnych nowych nie opracowała, mielibyśmy do zrealizowania znacznie trudniejsze zadanie i te same narzędzia, którymi dysponowaliśmy do tej pory. Proponowana przez KE redukcja dwutlenku węgla jest więc absolutnie niemożliwa, chyba że za sprawą całkowitego collapsu polskiej gospodarki.
Dodam, że wg europejskiego raportu programu ESPON, do którego dotarłem, Polska zajmuje pierwsze miejsce na liście państw zagrożonych tzw. emigracją przemysłu, po europejsku nazywaną carbon leakage. W takiej sytuacji energochłonne oraz emisjogenne branże przemysłu nie wytrzymują dodatkowych obciążeń kosztowych, związanych z koniecznością zakupu albo uprawnień do emisji, albo droższej energii, i przenoszą swoją produkcję poza obszar EU ETS, czyli np. na Ukrainę, Białoruś albo do Pakistanu, a nawet Chin. Takie badanie zostało przeprowadzone i okazało się, że w Polsce zatrudnienie we wspomnianych branżach „wrażliwych” wynosi 9,6% zatrudnienia w całym przemyśle. Natomiast z uwagi na to, że zatrudnienie w polskim przemyśle to ponad 20% zatrudnienia w gospodarce i taki sam udział w PKB, można łatwo wywnioskować, że będzie to dla nas oznaczało natychmiastową utratę ok. 2% PKB, a nawet więcej.
Byłby to bardzo mocny i bezpośredni cios, przekładający się na zwiększenie bezrobocia o 2%. Bezpośredni, dlatego że każde miejsce pracy w przemyśle generuje prawdopodobnie ok. dwóch miejsc pracy poza przemysłem. Jeżeli tak założymy, to powstanie efekt domina, przekładający się na masową utratę miejsc pracy. Będzie to szybki proces, który nastąpi w latach 2013-2014.
Już teraz można powiedzieć, że jeśli koszty energetyczne w branży stanowią 20-25%, to realizacja unijnych celów spowoduje bardzo poważne problemy. Wszystko zależy od tego, jaki będzie wzrost cen energii. Jeśli uda się nam wykorzystać derogację, wtedy wzrost cen energii będzie troszeczkę słabszy. Natomiast jeżeli nie zdołamy tego osiągnąć, to ceny gwałtownie wzrosną (przypuszczam, że o ok. 67%, czyli od stu trzydziestu paru złotych do dwustu złotych.
Każdy, kto prowadzi biznes, może sobie odpowiedzieć na pytanie, czy przy takiej cenie hurtowej (bez kosztów przesyłu, dystrybucji i bez podatku), a także po takim wzroście kosztów będzie mógł dalej funkcjonować. Część zakładów przemysłowych na pewno nie.
Twierdzę, że to, co proponuje Komisja Europejska, nie ma nic wspólnego z ochroną klimatu ani ze zrównoważonym rozwojem. Bo nawet jeżeli splajtują cementownie i wapienniki w kraju unijnym, to i tak nie przestaniemy np. wylewać fundamentów, będziemy jedynie kupowali potrzebny cement poza UE, gdzie producent nie zważa ani na emisję dwutlenku węgla, ani na emisję siarki, pyłów, tlenków azotu itp., bo to już będzie poza kontrolą.
Jeżeli przeanalizujemy wszystkie narzędzia, które Unia uruchamia w sprawie ochrony klimatu, to okaże się, że uruchamiane są tylko te działania, które windują cenę dwutlenku węgla w górę. Jeżeli jakieś narzędzie spowodowałoby obniżkę kosztu polityki klimatycznej, to jest nieakceptowane. Najwyraźniej nie chodzi o to, żeby zrealizować coś małym kosztem. A skoro będzie drogo, to efekty okażą się niewielkie, gdyż ich osiąganie stanie się zbyt kosztowne. Moglibyśmy oszczędzać dużo energii, np. ocieplając budynki w całej północnej Europie, a nawet w południowej też by nie zaszkodziło. Ale to nie wymaga wielkich pieniędzy, w związku z czym tego się nie popiera. Tak to wygląda.
A po co to wszystko? Unii Europejskiej chodzi o to, że im droższy będzie dwutlenek węgla, tym więcej zrobi się miejsca na rynku dla tych technologii, które nasi starsi bracia w Unii wymyślają. Nie potrafią stworzyć projektów tanich, więc chcą sprzedać te drogie. A to wszystko firmowane jest pięknym hasłem o promocji innowacyjności. Jednak ta innowacyjność okazuje się specyficzna, gdyż bez unijnego wsparcia na rynku się nie broni. Jakoś nie trzeba promować telefonów komórkowych, laptopów bądź całej masy urządzeń, które są dobre. Natomiast trzeba promować rozwiązania, które są bardzo drogie. A dzięki tej promocji stają się one jeszcze droższe.
Przykład? Bardzo proszę – chińska turbina wiatrowa jest dwa razy tańsza od turbiny europejskiej: europejska milion euro za MW, chińska pół miliona. Chińska farma wiatrowa budowana w Europie jest prawie o połowę tańsza od porównywalnej farmy europejskiej. Europejska to ok. 1,545 mln euro a chińska 0,88 mln euro za MW. Z tego wynika wniosek, że Unia na tym genialnym pomyśle może się bardzo mocno zawieść. Bo te pieniądze, które są pompowane w systemy wspierania nowych rozwiązań, trafią do Chin, Brazylii czy Indii, tj. do tych krajów, które zaoferują takie same technologie niskoemisyjne, ale znacznie taniej.
Jestem absolutnie przekonany, że rynek fotowoltaiki zostanie zdominowany przez chińskie panele PV i Unia będzie miała poważny problem, bo europejskich nikt już nie kupi.
Panel fotowoltaiczny kosztuje dzisiaj więcej niż pięćdziesięciocalowy telewizor ciekłokrystaliczny. Przecież to idiotyzm. Czy w Polsce jest ktoś, kto sądzi, ze panel fotowoltaiczny jest urządzeniem elektronicznie znacznie bardziej skomplikowanym niż telewizor? Zatem bez wątpienia to, co dzieje się na rynku, jest wynikiem sztucznego windowania cen. Dlaczego tak wiele za to wszystko płacimy? Ponieważ takie wymyślono założenia – ta technologia musi być droga. Cały system handlu emisjami jest ukierunkowany na to, żeby cena była jak najwyższa i powodowała maksymalne obroty. To na pewno nie leży w interesie tych, którzy pracują, czyli gospodarek industrialnych, lecz w interesie gospodarek, które nie pracują, nie produkują, czyli postindustrialnych. A zatem Śląsk przegrywa, Dolina Tamizy wygrywa. Taka jest konstatacja.
Opracowałnie: Urszula Wojciechowska