Finalna dyskusja na temat przyszłości sektora energii odnawialnej w Unii Europejskiej w kolejnej dekadzie rozgorzała na dobre. Piszę ten tekst dosłownie chwilę po pierwszym oficjalnym spotkaniu w ramach tzw. trilogu, tj. przedstawicieli Komisji Europejskiej, Rady UE oraz Parlamentu Europejskiego dotyczącego ostatecznego kształtu projektu dyrektywy REDII.

Trójstronny kompromis

Trzy istotnie różniące się wizje muszą znaleźć wspólne rozwiązanie kompromisowe, co zazwyczaj nie jest łatwe. A już w szczególności, gdy rozbieżności są duże, albowiem wymusza to spore ustępstwa względem pierwotnych założeń danej instytucji, z jakimi rozpoczyna ona takie negocjacje. I na jakie pozwala uzyskany uprzednio przez samych negocjatorów mandat. To zaś czasem powoduje, że finalna wersja, zamiast zyskiwać, traci na wartości. Oby było to regułą potwierdzoną wyjątkiem REDII, co w świetle horyzontalnych elementów dyrektywy, które poszły na przysłowiowy pierwszy ogień, wcale nie jest takie niemożliwe. Bo tylko ruchem w dobrą stronę dla OZE można nazwać podjęcie realnej debaty na temat, a to właśnie się miało stać, podwyższenia z zakładanego już w 2014 roku przez KE celu generalnego dla energii odnawialnej w wysokości 27% na 35% na 2030 rok, do czego usilnie namawia pozostałe organy UE Parlament Europejski. Co istotne, nie jest to jedynie polityczne idée fixe europosłów, ale postulat oparty na poważnych raportach Międzynarodowej Agencji ds. En...