W połowie br. na szczeblu rządowym podjęta została dyskusja nad utworzeniem instytucji regulatora centralnego, na kształt Urzędu Regulacji Energetyki, którego zadaniem byłoby zatwierdzanie opłat za dostarczaną przez przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjne wodę i odprowadzane przez nie ścieki. Zapytaliśmy o zasadność powstania takiej instytucji.

Antoni Tokarczuk
dyrektor Izby Gospodarczej „Wodociągi Polskie”
W sondażu, jaki przeprowadziliśmy wśród naszych członków, 70% z nich opowiedziało się za potrzebą utworzenia instytucji regulatora centralnego.
Zdajemy sobie sprawę ze wszystkich uwarunkowań i trudności związanych z realizacją tego pomysłu i wiemy, że będą tu różnego rodzaju opory, jednak tematu tego nie da się uniknąć. Powstania takiej instytucji nie należy traktować jako wotum nieufności wobec samorządu gminnego, właściciela przedsiębiorstw wod-kan. Ale faktem niezaprzeczalnym jest, że woda w Polsce jest zbyt upolitycznionym towarem. W okresie przedwyborczym cena wody to „woda na młyn” także dla demagogów i populistów. Trudno w kampanii samorządowej nie dyskutować o cenach usług komunalnych, opłatach za wodę i ścieki. Gorączka przedwyborcza nie może jednak burzyć wszystkich racjonalnych argumentów i prowadzić do ciężkiej choroby po wyborach. Ekonomia rządzi się swoimi prawami. Niczego nie można nakazać, jeżeli chodzi o cenę wody i odprowadzania ścieków. I nie jest tak, że wszyscy samorządowcy są przeciwni temu, by wysokość opłat była kontrolowana centralnie. Sądzę, że wszyscy musimy dojrzeć do śmiałych rozwiązań, które nie będą zapewne panaceum na upolitycznienie w gminach cen wody, ale mogą zwiększyć rolę czynnika ekonomicznego. Póki co, trzeba będzie rozstrzygnąć, czy ostateczne decyzje mają być podejmowane kolegialnie przez radę, czy przez organ wykonawczy – prezydenta, burmistrza czy wójta. Nie obędzie się tutaj bez ostrych dyskusji.

Marek Chrzanowski
członek Zarządu Związku Miast Polskich
prezydent Bełchatowa

Dostrzegam zasadność utworzenia takiej instytucji centralnego regulatora, którego zadaniem byłoby zatwierdzanie taryfy za dostarczaną wodę i ścieki. Takie rozwiązanie doskonale sprawdza się w przypadku opłat za ciepło, gdzie cena zatwierdzana jest przez ekspertów z Urzędu Regulacji Energetyki.
Trzeba zdać sobie sprawę z faktu, że w chwili obecnej wysokość opłat za wodę i ścieki zatwierdzana jest przez Radę Miejską. O ile służby wójtów, burmistrzów i prezydentów są w stanie zweryfikować zasadność ceny (uwzględniając wszystkie czynniki cenotwórcze, w tym planowane inwestycje, które notabene zatwierdzane są na sesjach), o tyle dyskusja radnych, która zawsze towarzyszy podjęciu decyzji – z całym szacunkiem dla radnych – często sprowadza się do poziomu politycznego, nie merytorycznego. Bywa więc, że górę biorą emocje i interes polityczny, nie zaś faktyczne czynniki kształtujące cenę. Jeśli to niezależny audytor podejmowałby decyzję, czy ewentualna podwyżka jest, czy nie jest uzasadniona, to nastąpiłoby przeniesienie poziomu dyskusji nad taryfą z politycznego na merytoryczny. W tym kontekście utworzenie instytucji centralnego regulatora jest jak najbardziej uzasadnione.

dr Bohdan Wyżnikiewicz
wiceprezes Zarządu Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową
Koncepcję utworzenia centralnego organu regulującego ceny w gospodarce wodno-kanalizacyjnej oceniam negatywnie co najmniej z trzech powodów.
Po pierwsze, w gospodarce rynkowej nie jest wskazany nadmiar regulacji i dąży się do ich redukcji, a nie rozbudowy. Należy unikać wprowadzania regulacji centralnych wszędzie tam, gdzie nie jest to absolutnie konieczne.
Po drugie, dostarczanie wody i odprowadzanie ścieków są działalnościami lokalnymi o charakterze monopolu naturalnego, które maja bardzo zróżnicowane koszty i uwarunkowania. Nie istnieje centralna dystrybucja wody ani centralne gromadzenie ścieków. Trudno wyobrazić sobie racjonalny system ustalania cen za usługi, który brałby pod uwagę wszystkie czynniki wpływające lokalnie na koszty.
Po trzecie, nadzór lokalny nad cenami jest bardziej skuteczny niż nadzór centralny. Władze lokalne są bowiem w sposób bezpośredni zainteresowane wymuszaniem racjonalnych działań przez przedsiębiorstwa, z których część stanowi ich własność lub współwłasność. Można przypuszczać, że przyczyną zamiaru odejścia od aktualnych regulacji jest skrupulatny i wymagający nadzór ze strony rad gmin. Nadzór ze szczebla centralnego dałby większe korzyści przedsiębiorcom, a mniejsze lokalnym społecznościom.

dr inż. Henryk Bylka
Instytut Inżynierii Środowiska
Politechnika Poznańska

Dziś o standardach charakteryzujących poziom usług świadczonych przez przedsiębiorstwo stanowi regulator, zatwierdza taryfy, czyli jego budżet, a także wieloletnie plany inwestycyjne. Może więc w znacznym stopniu ręcznie sterować podmiotem gospodarczym. Regulator to dwa odrębne podmioty, rada gminy i wójt lub burmistrz albo prezydent. Regulator jest także na ogół właścicielem regulowanego podmiotu. „Na szczęście”, ze względu na nieprecyzyjne zapisy w ustawie, kompetencje organów regulujących są rozmyte. W dodatku dwóch regulatorów często realizuje inną politykę. Wykorzystują to dziś niektóre firmy i skutecznie amortyzują polityczne oddziaływania organów gminnych.
Jeden regulator – państwowy, w dodatku posadowiony najprawdopodobniej w departamencie mieszkalnictwa, należącym do Ministerstwa Infrastruktury, znacznie lepiej wykorzystałby ustawowe uprawnienia do realizacji celów tego departamentu (interesów spółdzielni mieszkaniowych i TBS-ów) albo innych politycznych interesów organów centralnych.
Zasadniczą kwestią aktualnych uwarunkowań prawnych są źle określone kompetencje regulatora. Stąd ważniejsze jest pytanie o funkcje-zadania i kompetencje regulatora niż o to, kto nim ma być.

Wypowiedzi zebrał:
Bartosz Paprzycki