W tym roku polscy rybacy blisko trzykrotnie przekroczyli tzw. kwoty połowowe dorsza, czyli obowiązujące w Unii Europejskiej limity ilości wyławianych z morza ryb tego gatunku. W związku z tym na początku lipca br. Komisja Europejska wprowadziła zakaz połowów dorsza, obowiązujący do końca tego roku.
Część rybaków zapowiedziała złamanie zakazu. Według informacji Ministerstwa Gospodarki Morskiej, ok. 40 kutrów wypłynęło w morze po 15 września, kiedy skończył się okres ochronny dla dorszy. Ministrowie gospodarki morskiej tolerują łamanie zakazu, a nawet zachęcają do tego. Jednocześnie przedstawiciele naszego rządu weszli w spór z KE. Chcą zaskarżyć jej decyzję do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS). Rzecznicy KE dziwią się, że rząd państwa członkowskiego zachęca do łamania praw unijnych. Komisja jest pewna swoich racji.
Można się spodziewać, że państwo polskie i armatorzy kutrów łowiących dorsze poniosą poważne konsekwencje takiego postępowania. Trzeba się liczyć ze wstrzymaniem unijnych dotacji dla sektora rybołówstwa. Nasz rząd najprawdopodobniej przegra sprawę przed ETS. A to pociągnie za sobą kary finansowe. Francja za niedociągnięcia w realizacji Wspólnej Polityki Rybackiej zapłaciła 80 mln euro! Kary dla Polski w sytuacji tak jawnego kontestowania decyzji UE mogą być jeszcze wyższe.
Przedstawiciele polskiego rządu sądzą najwyraźniej, że UE działa wbrew interesom polskich rybaków – zatem trzeba ich bronić. Nie dostrzegają natomiast problemu zbyt intensywnych połowów. A to jest w całej sprawie rzecz najważniejsza. Wyławianie nadmiernej ilości dorszy prowadzi do tego, że odbudowa ich stad, obecnie najniższych w historii Bałtyku, staje się bardzo trudna. Naukowcy z Międzynarodowej Rady Badań Morza jedyną szansę dla odrodzenia się populacji tego gatunku widzą w całkowitym zamknięciu łowisk na wschodnim Bałtyku – co najmniej na rok. Biorąc pod uwagę postulaty doradców naukowych, KE postanowiła ograniczyć połowy wschodniego stada dorsza w 2008 r. o kolejne 23%. Nie jest to złośliwa restrykcja, lecz rozwiązanie kompromisowe, które usiłuje pogodzić bieżące i długofalowe interesy rybaków.
Część z nich to rozumie. Niektóre związki rybackie i grupy producentów oficjalnie odcinają się od polityki Marka Gróbarczyka, ministra gospodarki morskiej. W tym środowisku zawodowym są więc i tacy, którzy sprzeciwiają się łamaniu unijnego zakazu. Oni też proponują szereg działań, które powinny złagodzić palący problem utraty dochodów przez rybaków poławiających głównie dorsze. Do listy środków zaradczych dopisują swoje postulaty naukowcy i ekolodzy, którzy badają wahania zasobów ryb w Bałtyku i równowagę międzygatunkową.
Do najpilniejszych spraw należy wypłacenie zaległych odszkodowań za zawieszenie działalności połowowej. Do tej pory nie wykorzystano wszystkich środków w ramach SPO Rybołówstwo 2004-2006. Na to działanie pozostało jeszcze 18 mln zł. Należy też odblokować środki pomocowe z UE na złomowanie jednostek długości do 19 m, zwłaszcza starych, poławiających głównie dorsza. W zmniejszeniu skali problemu mogłoby pomóc zablokowanie rejestracji nowych jednostek. Potrzebne byłoby też wstrzymanie importu półproduktów i surowców rybnych, niespełniających standardów sanitarnych i wprowadzanych na rynek polski po cenach dumpingowych. Dzięki temu wzrosłaby opłacalność połowów w Bałtyku innych ryb. Warto wykorzystać nierealizowane przez polskich rybaków limity połowowe szprota i śledzia. Proponuje się także wyłączenie spod jurysdykcji UE pasa wód terytorialnych z przeznaczeniem dla przybrzeżnego rybołówstwa łodziowego. Naukowcom zależy też na stworzeniu mechanizmu finansowania nauki w celu rzetelnego szacowania zasobów ryb w Bałtyku.
Ministerstwo Gospodarki Morskiej zarządza ogromnymi środkami finansowymi. W latach 2007-13 Polska ma do wykorzystania 651 mln euro pochodzących z Europejskiego Funduszu Rybackiego. W obecnej, trudnej sytuacji należy mądrze skorzystać z tych pieniędzy. W strategii dla rybołówstwa powinno znaleźć się kilka nowych możliwości. Oprócz przestawienia się na połowy innych gatunków części rybaków można zaproponować przebranżowienie, np. na turystykę, albo wybór innych zawodów. Im szersza będzie paleta możliwości, tym łatwiej rybołówstwo przejdzie przez ten trudny czas.
Limity połowów ryb nie są wyznaczane po to, żeby „wykończyć” rybaków, lecz by zapewnić stabilne, długofalowe warunki dla całego rybołówstwa na Bałtyku. Ryby nie są własnością rybaków, tak samo jak las nie należy do leśników. Rabunkowe gospodarowanie zasobami przyrody prowadzi do ich wyczerpania. Dlatego też do dyskusji nt. dorsza i zakazu UE włączyło się kilka znaczących organizacji ekologicznych. W oświadczeniu z 14 września br. ekolodzy apelowali do rybaków o powstrzymanie się od demonstracyjnego łamania prawa. Podkreślono, że to właśnie od stanu zasobów dorsza zależą dochody i miejsca pracy rybaków w perspektywie dłuższej niż jeden sezon. To samo dotyczy części przemysłu związanej z przetwórstwem tych ryb. Organizacje ekologiczne przypomniały, że podobna sytuacja miała miejsce u wybrzeży Nowej Funlandii w latach 90. i doprowadziła do całkowitego wytrzebienia populacji dorsza w tamtym regionie. A to z kolei spowodowało upadek całego lokalnego sektora związanego z rybołówstwem. Pracę straciło tam wówczas 30 tys. osób.
Obecny okres jest dla polskiego rybołówstwa dramatycznie trudny. Rząd, rybacy, organizacje pozarządowe, naukowcy oraz KE powinni współpracować przy poszukiwaniu środków zaradczych, a nie toczyć wojny o ryby, które w międzyczasie mogą wyginąć.
Radosław Gawlik
Stowarzyszenie Ekologiczne Eko-Unia