Pojedli, popili i… nic konkretnego nie postanowili. Wielki, światowy „ekozjazd”, poświęcony ochronie klimatu, nie przyniósł żadnych wymiernych rezultatów. Owszem, straszono kataklizmami, okazywano troskę i zaniepokojenie, wzywano i deklarowano, ale wbrew apelom i protestom różnych organizacji pozarządowych (po części zresztą nierealnie radykalnym) skończyło się na medialnym nagłośnieniu „słusznej sprawy” i… samej pięknej wyspy. Dobre i to, tym bardziej, że po politykach nie można się było zbyt wiele spodziewać.
Nie, nie dlatego, że są źli i los Matki Ziemi jest im obojętny. Po prostu w skali świata opinie na temat powagi sytuacji klimatycznej i optymalnego kompromisu pomiędzy rozwojem gospodarczym a ochroną klimatu są zbyt rozbieżne, a interesy i priorytety niektórych państw różnią się jeszcze bardziej. I trudno się dziwić, że politycy myślą (czasem krótkowzrocznie) bardziej o „swoim”, a dopiero później o „wspólnym”. Zwłaszcza jeśli zbliża się koniec kadencji i w telewizyjnej debacie z politycznym rywalem ważniejsze będą podsumowania oraz nowe obietnice dotyczące rozwoju ekonomicznego niż trudniejsze do przeliczenia na zyski i procenty osiągnięcia i dążenia z „frontu” ekologicznego. Bo wprawdzie świadomość obywateli – wyborców w wielu (czyli nie wszystkich) krajach jest coraz bardziej „proeko”, ale nie na tyle, by argumenty „do portfela” wciąż nie były najskuteczniejsze.
I tu przechodzimy do „Kowalskich” oraz ich zagranicznych odpowiedników. Bo wcale nie tylko u nas „zwykli ludzie” często i stanowczo wyrażają swoją dezaprobatę wobec poczynań „klasy rządzącej”. Przy okazji zapewniają, że „oni” to sobie mogą…, a my i tak wiemy swoje, zrobimy po swojemu, nie będziemy czekali na odpowiednie decyzje.
 No i właśnie jest świetna okazja – i to w skali całego świata! – aby wbrew opieszałości polityków i nie bacząc na ich pryncypialne spory tudzież partykularne interesy, zrobić coś dla wspólnej sprawy, jaką niewątpliwie jest ekologia i klimat. Bo gdyby tak każdy dobrze rozejrzał się po swoim „domu i zagrodzie” z pewnością znalazłby przynajmniej kilka miejsc, w których bez większego problemu można by poczynić energetyczne oszczędności. Co więcej, w wielu przypadkach skorzystałby na tym nie tylko klimat, ale i „portfel”. A suma milionów takich oszczędności dałaby więcej niż niejedna decyzja polityków, zwłaszcza gdy tych decyzji brakuje.
Zachęcam do takiego „niepolitycznego” podejścia proekologicznego. Ot choćby w ramach noworocznych postanowień.

Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna