Zima optymalnie skalkulowana
Większości kojarzy się z białą, śnieżną kołdrą okrywającą wszystko w zasięgu wzroku, jednak nie od dziś wiadomo, że zima zimie nierówna, bo zależna od kaprysów aury. Przez ostatnie kilka lat mieliśmy do czynienia z łagodnymi zimami, bez obfitych opadów śniegu i znaczących mrozów, co mogło uśpić czujność zarządców dróg. Nic zatem dziwnego, że miniona zima rozliczyła ich wyjątkowo… chłodno.
Tak naprawdę trudno przewidzieć, czy najzimniejsza w naszym klimacie pora roku okaże się sroga, czy też tylko delikatnie przyprószy śniegiem, zaznaczając swą obecność. Jednocześnie pogoda potrafi płatać takie figle, że nawet podczas jednego sezonu możemy mieć do czynienia z różnymi obliczami zimy.
Od wielu stuleci ludzie starali się przewidzieć pogodę: obserwowali kolor nieba, zachowanie zwierząt czy reakcje roślin na zmianę aury. Dziś znane są o wiele pewniejsze metody prognozowania. – Jest wiele sposobów przygotowywania lub opracowywania długoterminowych prognoz. Łączą one w sobie zarówno modelowanie dynamiczne, którego używa się na potrzeby codziennego przepowiadania pogody, jak i metody empiryczno-statystyczne, bazujące w części na historii – przekonuje prof. dr hab. Mirosław Miętus, klimatolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. – Jednak tego zagadnienia nie można uprościć do stwierdzenia, że mroźne zimy występują cyklicznie. Mówi się raczej o zjawiskach pseudocyklicznych, czyli takich, które w klimacie powtarzają się co siedem-osiem lat. Ale to nie znaczy, że to jest ścisłe. Bo czasem może się zdarzyć mroźna zima co pięć lat, a następna będzie dopiero za dziewięć. Jak spojrzy się na historię zim w Polsce, to wyraźnie widać, że w 1996 r. mieliśmy sezon ekstremalnie chłodny, a rok później – anomalnie chłodny.
Nic zatem dziwnego, że czasem szuka się potwierdzenia prognoz w ludowych przepowiedniach. Niestety, pewności nigdy nie ma… – Prognoza sezonowa jest trudniejsza niż codzienna. Stąd ryzyko błędnego opracowania jest zdecydowanie większe. Jednak ciągle ta sprawdzalność jest powyżej 50% – w przeciwnym razie można by rzucać monetą – żartobliwie konstatuje prof. Miętus. – Z punktu widzenia gospodarki komunalnej warto jednak kategoryzować pogodę. Zimy można klasyfikować jako mroźne, bardzo mroźne, normalne i łagodne, a z tymi poszczególnymi kategoriami wiążą się różne zakresy średnich temperatur. Co prawda, ten przedział temperaturowy jest znacznie większy niż w prognozie codziennej, ale i tak – w moim przekonaniu – powinno to stanowić podpowiedź dla włodarzy miast czy zarządców dróg, jeśli chodzi o planowanie środków i działań związanych z „akcją zima”.
Profesor dodaje przy tym, że klasyfikacja termiczna zimy a jej śnieżność to dwa różne zagadnienia. – Teoretycznie rzecz biorąc, zimy obfitujące w opady śniegu występują raczej w sezonach sklasyfikowanych jako „normalne” czy „średnie”. Ale zdarzają się też zimy srogie z częstymi opadami śniegu.
Problemy z prognozowaniem aury pociągają za sobą trudności w szacowaniu budżetów m.in. na „akcję zima”. Jaką jednak metodę obrać, żeby środki na ten cel były wystarczające? Jak rozpisać przetarg i co zawrzeć w umowie z wykonawcą zimowego utrzymania dróg? Jaki sposób rozliczania przyjąć? Odpowiedzi na te pytania może być tyle, ile zarządców dróg. Przykłady z lokalnego „podwórka” pokazują, że wszystkie sposoby mają swoje wady i zalety, a administratorzy miejskich ulic działają w myśl przysłowia: „Raz na wozie, raz pod wozem”. W tej zimowej „rozgrywce” wiele opiera się na obustronnym ryzyku – czasem zarobi firma odśnieżająca miasto, uszczuplając miejską kasę, innym razem zaoszczędzi zarząd dróg, a straci wykonawca zadania. O wygranej decyduje… przyroda.