Zmącona wiara
W czasach dawno już przebrzmiałej świetności Grecji w kolonii Koryntu (tego od cór) – Syrakuzach panował okropny, znienawidzony przez ludność tyran. Wzorem wielu tyranów, wieczorami przebierał się, tak by nikt go nie mógł rozpoznać, i wychodził do miasta podsłuchiwać, co też jego lud naprawdę o nim myśli. Pewnego wie-czoru wstąpił do świątyni i ze zdumieniem usłyszał, iż pewna staruszka modli się o jego zdrowie i długie pa-nowanie. Zaskoczony – pewnie sam nie miał co do siebie złudzeń – spytał o przyczynę tych modłów. Usłyszał odpowiedź staruszki: „Jestem już bardzo starą kobietą, przeżyłam wielu tyranów i wiem, że każdy następny jest dużo gorszy od poprzedniego”. Historia nie odnotowała odpowiedzi tyrana.
Anegdota przypomniała mi się pod wpływem lektury listu czytelnika w odpowiedzi na felieton „Co z tą demo-kracją”. Autor, opisując stosunki panujące w pewnej, niewielkiej zapewne, gminie, wyraża pogląd, iż każdy następny burmistrz będzie lepszy od obecnego. Jak z anegdoty wynika, nie jest to takie pewne.
Z listu czytelnika wynika pewne, zrozumiałe dla mnie zniecierpliwienie „dokonaniami” zarządzającej gminą grupy, ale pojawia się także, jakby w podtekście, upadek zaufania do obowiązujących obecnie procedur wyboru władz samorządowych.
Obserwuję życie samorządów lokalnych i jego ewolucję od samego początku. Ze smutkiem muszę przyznać, iż wiele opisanych w liście sytuacji jest mi znane bądź z obserwacji bezpośredniej, bądź z opowieści. I nie doty-czą one wyłącznie małych gmin z jakiejś konkretnej części kraju. Na opinie mieszkańców na temat władz gminnych wpływa jednak nie tylko naganne zachowanie grupy, której pomyliły się role i epoki, ale również rosnąca niewydolność samorządu lokalnego wynikająca z niefrasobliwej polityki administracji państwowej i Sejmu. Nie wiem, który samorząd daje sobie jeszcze radę z kolejnymi zadaniami narzucanymi chaotycznie przez władzę centralną. Pamiętam dramatyczny okrzyk prezydenta pewnego śląskiego miasta: „To dajcie mi jeszcze kopalnie”. Oby nie wykrakał.
Felieton, „Co z tą demokracją” był ostrzeżeniem przed kolejnymi pomysłami „usprawnienia” samorządu i jak największego uzależnienia go od instytucji, która wie lepiej, jak to ma działać, a znajduje się w jakimś urzędzie centralnym, oraz od osobnika, który „widzi dalej, bo siedzi wyżej”. Pomysły te nie są wyłącznie domeną urzędników. Pojawiają się od dawna również wśród mieszkańców. W latach 90. prezydent Poznania otrzymał z ówczesnego URM-u, do ustosunkowania się, skargę obywatela miasta z powodu uruchomienia ważnej trasy komunikacyjnej. W skardze obywatel żądał od szefa urzędu niezwłocznego odwołania prezydenta z powodu uruchomienia owej nieszczęsnej trasy w sytuacji, gdy „tylu jest w mieście głodujących”. Wiara obywatela we władze centralne została zapewne nieco zmącona.
Mimo wszelkich zakłóceń, trudności, złej woli, klikowości i zwyczajnego łamania prawa, system sprawowania władzy przez ciała wybieralne wydaje się jednak najbezpieczniejszy. Głosując na konkretnego kandydata, któ-rego (zwłaszcza w mniejszych miejscowościach) wszyscy znają, głosuje się na cały zespół jego zalet i wad, a także na zespół jego współpracowników. Zakładając, że głosowanie nie odbywa się pod przymusem, wybiera się w konsekwencji pewną sytuację, którą można sobie z góry wyobrazić.
Nie pomoże żadne ograniczenie liczby kadencji czy mianowania. Burmistrz nie bierze się „z księżyca”. Jest przedstawicielem pewnej grupy, a ta z natury rzeczy zainteresowana jest posiadaniem wpływów. W przypadku doświadczeń negatywnych to właśnie z nią należy walczyć. Nic, co sztuczne, nie zdało jeszcze egzaminu z ży-cia.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji
Anegdota przypomniała mi się pod wpływem lektury listu czytelnika w odpowiedzi na felieton „Co z tą demo-kracją”. Autor, opisując stosunki panujące w pewnej, niewielkiej zapewne, gminie, wyraża pogląd, iż każdy następny burmistrz będzie lepszy od obecnego. Jak z anegdoty wynika, nie jest to takie pewne.
Z listu czytelnika wynika pewne, zrozumiałe dla mnie zniecierpliwienie „dokonaniami” zarządzającej gminą grupy, ale pojawia się także, jakby w podtekście, upadek zaufania do obowiązujących obecnie procedur wyboru władz samorządowych.
Obserwuję życie samorządów lokalnych i jego ewolucję od samego początku. Ze smutkiem muszę przyznać, iż wiele opisanych w liście sytuacji jest mi znane bądź z obserwacji bezpośredniej, bądź z opowieści. I nie doty-czą one wyłącznie małych gmin z jakiejś konkretnej części kraju. Na opinie mieszkańców na temat władz gminnych wpływa jednak nie tylko naganne zachowanie grupy, której pomyliły się role i epoki, ale również rosnąca niewydolność samorządu lokalnego wynikająca z niefrasobliwej polityki administracji państwowej i Sejmu. Nie wiem, który samorząd daje sobie jeszcze radę z kolejnymi zadaniami narzucanymi chaotycznie przez władzę centralną. Pamiętam dramatyczny okrzyk prezydenta pewnego śląskiego miasta: „To dajcie mi jeszcze kopalnie”. Oby nie wykrakał.
Felieton, „Co z tą demokracją” był ostrzeżeniem przed kolejnymi pomysłami „usprawnienia” samorządu i jak największego uzależnienia go od instytucji, która wie lepiej, jak to ma działać, a znajduje się w jakimś urzędzie centralnym, oraz od osobnika, który „widzi dalej, bo siedzi wyżej”. Pomysły te nie są wyłącznie domeną urzędników. Pojawiają się od dawna również wśród mieszkańców. W latach 90. prezydent Poznania otrzymał z ówczesnego URM-u, do ustosunkowania się, skargę obywatela miasta z powodu uruchomienia ważnej trasy komunikacyjnej. W skardze obywatel żądał od szefa urzędu niezwłocznego odwołania prezydenta z powodu uruchomienia owej nieszczęsnej trasy w sytuacji, gdy „tylu jest w mieście głodujących”. Wiara obywatela we władze centralne została zapewne nieco zmącona.
Mimo wszelkich zakłóceń, trudności, złej woli, klikowości i zwyczajnego łamania prawa, system sprawowania władzy przez ciała wybieralne wydaje się jednak najbezpieczniejszy. Głosując na konkretnego kandydata, któ-rego (zwłaszcza w mniejszych miejscowościach) wszyscy znają, głosuje się na cały zespół jego zalet i wad, a także na zespół jego współpracowników. Zakładając, że głosowanie nie odbywa się pod przymusem, wybiera się w konsekwencji pewną sytuację, którą można sobie z góry wyobrazić.
Nie pomoże żadne ograniczenie liczby kadencji czy mianowania. Burmistrz nie bierze się „z księżyca”. Jest przedstawicielem pewnej grupy, a ta z natury rzeczy zainteresowana jest posiadaniem wpływów. W przypadku doświadczeń negatywnych to właśnie z nią należy walczyć. Nic, co sztuczne, nie zdało jeszcze egzaminu z ży-cia.
Wojciech Sz. Kaczmarek
Tytuł od redakcji