W naszym kraju mamy do czynienia z paraliżem związanym z inwestycjami w węgiel. Nawet związkowcy, którzy „żyją” z węgla brunatnego, w czerwcu br. zebrali się tłumnie pod siedzibą Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) w Bełchatowie, aby wyrazić swoje niezadowolenie. Protestowali oni głównie przeciwko niskim płacom. Aktualna sytuacja wyraźnie stoi w sprzeczności z wyobrażeniami, a raczej iluzjami, jakie przedstawia się mieszkańcom terenów, na których planuje się nowe odkrywki – w Lubuskiem, Wielkopolsce czy na Dolnym Śląsku.
Trzeba jasno podkreślić, że to nie ekolodzy podejmują decyzje o niebudowaniu nowych kopalni czy elektrowni węglowych, mimo że przyczynili się do nagłośnienia negatywnych środowiskowych i zdrowotnych skutków inwestycji w węgiel. Przykład Elektrowni Opole wyraźnie pokazuje, że decyzję o wstrzymaniu jej budowy podjął właściciel z powodu nieopłacalności. Silny protest społeczny, wsparty przez kampanię lokalnej prasy, wymusił na premierze zmianę deklaracji z „niepodważania decyzji Zarządu niezależnej spółki” na zaangażowanie państwa (czyli podatników) w tę budowę. Znika mit liberalnych rozwiązań, że decyzje energetyczne mają być oparte na rachunku ekonomicznym i powinny spłacać się same. Nie, węgiel już sam się nie spłaca! Mało kto zdaje sobie sprawę, że w Polsce ciągle prowadzi się politykę wspierającą przestarzałą, XX-wieczną energetykę opartą na węglu. To zaprowadziło polski rząd w ślepy zaułek. Okazuje się bowiem, że bez pieniędzy podatników nie można dziś zbudować elektrowni węglowej. A ile ich trzeba dołożyć i na jakich zasadach? Na to pytanie nikt nie zna odpowiedzi.
Prowadzona polityka wydaje się być schizofreniczna. W woj. lubuskim uwidoczniły się sprzeczności między próbami przeforsowania budowy kopalni i elektrowni na węgiel brunatny a priorytetami unijnej polityki regionalnej, prezentowanymi w projekcie Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Lubuskiego na lata 2014-2020 (RPO).
Pamiętamy, że w gminach Gubin i Brody ostro forsowana jest budowa kopalni odkrywkowej (i być może elektrowni), opartej na „najbrudniejszym” obecnie paliwie, tzn. na węglu brunatnym. Elektrownia ta ma mieć wielkość porównywalną z największym tego typu obiektem w Europie – Elektrownią Bełchatów, która – według danych Europejskiej Agencji Ochrony Środowiska – jest jednocześnie największym europejskim „trucicielem”, o średnich kosztach zewnętrznych 2 mld euro/rok. Mimo to przedstawiciele rządu i lobby węglowego bez skrupułów powtarzają, że węgiel brunatny to najtańsze paliwo, przemilczając kwestie ogromnych kosztów zewnętrznych – zdrowotnych, ekosystemowych i klimatycznych. Należy wyraźnie podkreślić, że kopalnia i elektrownia w Gubinie-Brodach przyniesie, nawet przy zastosowaniu najlepszej dostępnej technologii, negatywne skutki na wielką skalę, np. wysiedlenie tysięcy mieszkańców, likwidację lokalnych miejsc pracy, olbrzymi lej depresyjny, zagrożenie i zniszczenie przyrody – w tym obszarów Natura 2000 po stronie polskiej i niemieckiej – oraz emisję zanieczyszczeń.
Szczególnie ta ostatnia kwestia wydaje się zupełnie sprzeczna z planowanym wykorzystaniem środków unijnych we wspomnianym RPO. W przewidzianej osi priorytetowej 4 – „Budowa gospodarki niskoemisyjnej w regionie”, która nawiązuje do wytycznych Komisji Europejskiej – stanowi się, że „Celem głównym jest przejście na gospodarkę niskoemisyjną poprzez wykorzystanie odnawialnych źródeł energii i wzrost efektywności energetycznej. Realizacja osi priorytetowej dotyczyć będzie m.in. rozwoju odnawialnych źródeł energii, eliminacji niskiej emisji na terenach zurbanizowanych, w tym modernizacji floty transportu publicznego, termomodernizacji obiektów mieszkaniowych”.
Władze woj. lubuskiego przewidują wstępnie przekazanie 12% budżetu RPO na projekty związane z odnawialnymi źródłami energii (OZE), oszczędzaniem energii i redukcją emisji CO2. Można mieć wrażenie, że w woj. lubuskim panuje rozdwojenie jaźni, co jest jednym z objawów schizofrenii politycznej. Z jednej strony angażuje się dziesiątki milionów euro na redukowanie negatywnego wpływu energetyki na klimat, z drugiej zaś – planowany i silnie forsowany jest projekt wielkiego kompleksu energetycznego, opartego na węglu brunatnym, rodem z PRL-u.
Te działania przeczą logice. W innych regionach kraju sytuacja może być podobna. W województwach dolnośląskim oraz wielkopolskim trwają poszukiwania i próby zarezerwowania złóż lignitu pod budowę odkrywek, które już budzą olbrzymi opór społeczny.
Polski rząd chce opierać swoją politykę energetyczną na budowie nowych obiektów węglowych, bez realnej wizji uporania się z problemem zmian klimatu, w tym przede wszystkim nadmiernej emisji CO2. Chcemy być sprytni i chytrzy. Wetować politykę klimatyczną, ale brać środki z UE na ochronę klimatu. Może czasami nawet częściowo je wydawać na sensowne cele, ale jednocześnie nie robić nic, aby realnie i długofalowo budować gospodarkę niskowęglową, co robi cała reszta krajów UE.
Komisja Europejska w końcu skontroluje krajowe polityki i ustawodawstwa, a następnie zakończy tę rzekomą ochronę klimatu. W konsekwencji zmniejszone zostaną środki pomocowe dla Polski w tym obszarze. Wydaje się oczywiste, że jeśli dajemy komuś środki na budowę kilku lokalnych oczyszczalni ścieków nad rzeką, to nie można równolegle postawić wielkiego miasta bez oczyszczalni i zrzucać jego ścieków do tej rzeki, zaprzeczając całkowicie sensowi istnienia tych lokalnych inwestycji. Podobnie sytuacja może wyglądać z powietrzem. Stworzenie kilku, a nawet kilkuset inwestycji w OZE w woj. lubuskim nie zrównoważy ładunku zanieczyszczeń pochodzących z wielkiej elektrowni w Gubinie-Brodach, który spadnie na Polskę, a dodatkowo przyczyni się do efektu cieplarnianego.
Oczywiście możemy czekać, aż politycy „obmyją oczy z pyłu węglowego” i zorientują się, że warunki dla węgla będą się ciągle pogarszać – z powodu polityki energetyczno-klimatycznej UE, konkurencji innych nośników energetycznych, w tym lekceważonych u nas OZE, wyczerpywania się złóż czy też pogorszenia warunków i zwiększenia kosztów wydobycia. Wydaje się jednak, że już najwyższa pora na niezależną od koncernów węglowych politykę energetyczną. Spiskują nie Gazprom, francuski przemysł jądrowy czy ekolodzy i cykliści, ale urzędnicy rządowi z lobby konserwującym stary układ energetyczny. Dlatego zastanówmy się lepiej nad odpowiedzią na pytania: kto i dlaczego spowodował, że ustawa o OZE jest opóźniona o 2,5 roku w stosunku do wyznaczonego w dyrektywie terminu? Jakie z tego tytułu ponosimy straty ekonomiczne i naukowe poprzez niedoinwestowanie innowacyjnych technologii czy utratę szansy na powstanie nowych miejsc pracy?
Radosław Gawlik
Stowarzyszenie Ekologiczne Eko-Unia, Zieloni 2004
Przegląd Komunalny, 8/2013
Komentarze (0)