Konflikt interesów
Będzie tu trochę truizmów, ale żeby tekst był w pełni zrozumiały, nie da się ich uniknąć. Pierwszy z nich brzmi: zaopatrzenie w wodę i odbiór ścieków jest zadaniem własnym gminy. Właściwie po takim zdaniu można by zakończyć wszelkie rozważania, gdyby tylko przyjąć je wprost. A tak wcale nie jest. Otóż gminy, chytre sztuki, powołują (i słusznie) do wykonywania swoich zadań różne organizacje. Jedną z nich jest przedsiębiorstwo wodociągowo-kanalizacyjne. I wszystko jest proste, dopóki gmina nie postanowi, żeby taka organizacja przybrała formę spółki. W tym momencie drogi szefa gminy i szefa spółki zbliżają się do siebie nieuchronnie. Byłoby to całkiem korzystne, gdyby nie to, że miejscem ich spotkania jest pole minowe, a na tym polu saperem jest tylko szef gminy. Na dodatek jest to saper, który ma w ręku detonator do miny, na której właśnie znajduje się szef spółki. Konflikt polega na tym, że spółka bazuje na gruncie kodeksu spółek handlowych i jest stworzona do tego, by generować zysk, a gmina do tego, aby zaspokajać potrzeby mieszkańców. Szansa na pogodzenie tych dwóch przeciwstawnych zadań jest niewielka. Zawsze będzie źle, a czasami nawet jeszcze gorzej. Podejście do tematu, co jest dobre dla lokalnej społeczności zależy od punktu widzenia.
Ciągłość władzy
Truizm drugi: władze gminy mogą się zmieniać co cztery lata, a władze spółki codziennie. Gmina zaś istnieje często setki, a spółka kilkadziesiąt lat. Ciągłość władzy nie jest równoznaczna z ciągłością funkcjonowania instytucji, ale zmienność władzy instytucji zdecydowanie ją osłabia. Stosunkowo łatwo jest ocenić konieczność inwestycji z punktu widzenia spółki. Wiadomo przecież, jak długo będzie nam służył dany środek trwały, wiadomo też jakie są wymagania prawne w odniesieniu do jakości wody oraz oczyszczanych ścieków. Znane są również miejsca, w których można zrobić biznes poprzez budowę nowych sieci. Na tym koniec. Nieco inaczej rzecz się ma z punktu widzenia gminy. Zależy jej bowiem na uzbrajaniu nowych terenów, ponieważ przybędą wówczas nowi mieszkańcy, a ponadto zarobi na sprzedaży gruntów, których jest właścicielem. Wymiana rur oraz modernizacja różnych instalacji nie leży w centrum zainteresowania gminy. Problem polega na tym, że nowe inwestycje w tereny dziewicze z reguły się nie opłacają. Czas zwrotu kredytów jest często znacznie krótszy niż okres zwrotu inwestycji. Ktoś powinien dołożyć do tego interesu, jednak pytanie brzmi – kto? Może to zrobić spółka, obciążając wszystkich pozostałych odbiorców zwiększoną taryfą. Wydaje się to o tyle sensowne, że ci nowi odbiorcy też będą kiedyś płacić za utrzymanie całości, czyli koszt jednostkowy względnie spadnie. Ma to jednak swoje granice, poza którymi dalsze podnoszenie taryf powoduje na tyle znaczny spadek zużycia wody, że skutki są znacznie mniejsze niż można było pierwotnie zakładać. Może taką inwestycję wspomóc finansowo gmina (tu jedno główne zastrzeżenie, że powinno to dotyczyć wyłącznie inwestycji nieopłacalnych), ale wesprze ona z reguły jedynie spółkę w trakcie inwestowania, a koszty eksploatacji i tak spadną na nią, więc nie rozwiązuje to podstawowego problemu. Tak więc podejście do finansowania inwestycji, a w szczególności inwestycji dla spółki nieopłacalnych, jest dyskusyjne ze względu na skutki, jakie przynosi całemu systemowi wodociągowo-kanalizacyjnemu i jego zarządcy.
Porozmawiajmy…
Truizm trzeci i ostatni w tym tekście: taryfy za wodę i ścieki powinny być tak kształtowane, by usługi te były powszechnie dostępne. Co jednak mamy na myśli, mówiąc, że coś jest dostępne? Wydaje się, że odpowiedź mogą dać tylko badania konsumenckie. Trzeba jednak pamiętać, iż one także kosztują i w końcowym efekcie ten koszt znajdzie się również w taryfie. W odniesieniu do założeń do taryf jawi się nam wiele pytań, na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Czy dzisiejsi klienci powinni finansować inwestycje, które będą służyć przyszłym pokoleniom, a jeśli tak to, w jak dalekiej perspektywie? Czy realizując inwestycje powinniśmy wykonywać je tak, by np. oczyszczalnia ścieków wytrzymała dwadzieścia lat, czyli czas, na jaki mamy zaciągnięty na nią kredyt, czy raczej czas optymalny z punktu widzenia ekonomiczno-inżynierskiego? Czy powinno się dzielić obszar usług na strefy taryfowe generując równocześnie wiele konfliktów, czy raczej dążyć do uśredniania taryf, pamiętając, że dla którejś grupy może to być w danym roku krzywdzące? Jaki poziom usług założyć? Czy taki, w którym np. awarie będziemy usuwać najszybciej jak to tylko możliwe, czy raczej wówczas, gdy jest to tańsze, ale bardziej uciążliwe dla klientów? Tych kilka pytań może być przyczynkiem do odbycia poważnej debaty, zanim jeszcze ktokolwiek rozedrze szaty, broniąc uciśnionych klientów. Rzadko jednak takie debaty mają miejsce. Czasami nawet nie muszą to być wielkie dyskusje, może wystarczyć zwykła rozmowa ludzi, którzy chcą coś wspólnie zrobić.
Te wszystkie konwersacje można i trzeba prowadzić, ale tylko wówczas, gdy może to być dialog, a nie orędzie wójta. I nie wówczas, gdy z rozmowy musi koniecznie wynikać to, że podwyżki taryf pewnie i są potrzebne, ale zdecydowanie w kolejnej kadencji, a nie teraz. Znam takie przykłady, gdy prezydent dużego miasta ustanawia takie taryfy, jakie on uważa za słuszne, czyli niskie albo jeszcze niższe. To, że działa na szkodę tego miasta nie ma dla niego pewnie żadnego znaczenia, bo tego nie dostrzega. Trudno – można by powiedzieć, gdyby nie to, że marnuje się majątek o wartości setek milionów złotych. Mam jednak nadzieję, że takich „gospodarzy” gmin będzie coraz mniej i będzie można odbywać spokojne dyskusje, przedstawiając argumenty, z których będą wynikać wnioski niekoniecznie założone na początku.
Paweł Chudziński, prezes Aquanet, Poznań
Komentarze (0)