Handel emisją – za i przeciw
To pierwsza kwestia, którą chciałbym poruszyć. Z bardzo ciekawym, choć jak się okazało dość kontrowersyjnym, pomysłem wystąpił wiceminister rozwoju regionalnego – Janusz Mikuła. Według niego zanieczyszczeniami wody można by handlować tak samo jak emisją CO2 w firmach energetycznych. Moim zdaniem jest to bardzo ciekawa koncepcja, jednak na sali obrad wzbudziła sporo zastrzeżeń. Jedno z nich odnosi się do trudności w oszacowaniu zanieczyszczeń pochodzących z upraw rolnych, które w największym stopniu degradują wody powierzchniowe. Argumentem „przeciw” jest również ustanowienie kolejnej administracji, która zajmowałaby się ich mierzeniem i szacowaniem. Takich argumentów znalazłoby się jeszcze sporo, ale jest jeden bardzo ważny powód, dla którego pomysł ten nie powinien wylądować w okrągłym segregatorze – jak u nas w pracy nazywamy kosz na śmieci. Jest nim konkurencja. Nam wszystkim nie chodzi przecież o to, aby w rzekach płynęła woda mineralna, ale o to, by stan wody w rzekach był przyzwoity. Stąd też podmiot, który oczyszcza ścieki ponadnormatywnie, mógłby sprzedać swoją „pulę zanieczyszczeń” komuś, kto, tego nie robi. Byłoby to sprawiedliwe, ponieważ dzisiaj ktoś, kto oczyszcza ścieki ponadnormatywnie, nie osiąga z tego żadnych korzyści, a ten, który nie dotrzymuje parametrów oczyszczania, jest karany dużą opłatą administracyjną. Z kolei jeśli chce się zainicjować konkurencję, to trzeba wprowadzić wolny rynek, a nie socjalistyczne współzawodnictwo pracy. To, jak wygląda gospodarka po takim współzawodnictwie, wszyscy dostrzegamy do dzisiaj. „Wot żizn” – jak mawiają Rosjanie.
Troska to za mało!
Drugą kwestią (chociaż medialnie zdecydowanie na pierwszym miejscu – tu należą się słowa uznania dyrektorowi Tokarczukowi) są przewidywane w najbliższych latach taryfy za wodę i ścieki, w powiązaniu ze zobowiązaniami Polski w Traktacie Akcesyjnym w zakresie ochrony wód. Czas biegnie, a 2015 r. zbliża się. Faktem jest, że jeśli obecnie nie będzie znany poziom dofinansowania inwestycji koniecznych do zrealizowania w celu spełnienia zobowiązań zapisanych w traktacie, to może być mało śmiesznie. Problem polega na tym, że przy nieznanym poziomie dofinansowania nie jest znany poziom wielkości finansowania po stronie beneficjenta. A skoro tak, to nie można organizować finansowania zewnętrznego, np. kredytowania. I tu koło się zamyka, bowiem żeby wnioskować o dotację, trzeba się zobowiązać do zorganizowania reszty środków finansowych, co w danym momencie okazuje się niemożliwe. System konkursów jest bardzo demokratyczny i przejrzysty, ale ma, niestety, jedną zasadniczą wadę – wspomaga projekty, które zyskują najwięcej punktów, a nie te, które powinny być najistotniejsze dla Polski. Mój kolega powiedział kiedyś, że jak się robi konkurs, to przedtem trzeba wiedzieć, kto go wygra. Nie w pełni się z nim zgadzam, ale w tym przypadku system konkursowy jest tak zorganizowany, że wspomaga projekty mające maksymalnie trzy lub cztery zadania inwestycyjne, czyli obejmuje miasta poniżej 200 tys. mieszkańców. Największą troską powinny być jednak otoczone aglomeracje mające największy wpływ na wypełnienie naszych zobowiązań akcesyjnych. Nie tylko powinniśmy wykazywać troskę, lecz również pomagać. I naprawdę na nic zdadzą się utyskiwania jednego z wiceministrów ochrony środowiska jak to źle jest w Warszawie, ponieważ to on powinien się czuć odpowiedzialny za to, aby jej na wszelkie sposoby pomóc. Straszenie Warszawą też nic nie daje, bo opowieści o tym, jak stracono kilka ostatnich lat, nie będą budować przyszłości. Przepraszam wszystkich warszawiaków za to, że tak często przywołuję ich miasto, ale zależy mi na tym, żeby rozwiązać jego problemy, choćby kosztem pięknego nadbałtyckiego miasteczka. Nie mam ochoty jako Polak płacić za to, że tak bardzo chcieliśmy i mieliśmy wspaniałe zasady, ale nam nie wyszło. Jednak swoją drogą nie podzielam pesymizmu wielu osób, które spotkałem na Kongresie. Woda nie będzie kosztować 50 zł/m3 w Warszawie czy gdziekolwiek indziej w Polsce. A to z prostego powodu – po pierwsze nie ma podstaw, by tyle kosztowała za osiem lat, a po drugie nikt tyle za nią nie zapłaci.
Benchmarking
Ostatnią kwestią jest problem tzw. benchmarkingu, czyli analizy porównawczej firm wodociągowych. Nie da się jej wprowadzić, jeśli to, co się porównuje, jest nieokreślone. Nie można przecież porównywać na wadze gruszek i jabłek (tak mnie uczyła moja pani profesor od chemii w liceum). Z tego względu musimy ustalić zasady określania kosztów przez przedsiębiorstwa wodociągowe. Tu, niestety, jestem sceptyczny. Nie wierzę zbytnio w samoograniczenie firm wodociągowych tylko dla potrzeb porównywania jednej firmy z drugą. Z drugiej zaś strony, jak słusznie zauważa dr Henryk Bylka, zupełnie nie jest w interesie firmy to, by ogłaszać, na której pozycji w rankingu się znajduje, o ile nie jest na miejscu pierwszym. Stąd też wniosek, że jakiekolwiek zbieranie danych musi się rozpocząć od zapewnienia poufności i dopiero wówczas następuje określanie zapotrzebowania na informacje. Jest to moim zdaniem warunek sine qua non powodzenia tego przedsięwzięcia. Warunek konieczny, ale niewystarczający.
I tym sposobem udało mi się podsumować Kongres, o którym można by jeszcze wiele opowiadać. Ma on zapewne swych apologetów i zawziętych krytyków. Jedna rzecz wydaje się bezdyskusyjna. Dzięki niemu, co trzy lata mamy okazję do wymiany doświadczeń i dyskusji. Wśród wszystkich innych branż rzadkością jest by spotykać się w tak licznym gronie i być jednością wbrew wszystkiemu. Jest to wartość sama w sobie i trzeba o to dbać. Czego wszystkim nam życzę.
Paweł Chudziński, Aquanet, Poznań
Artyukuł opublikowany w miesięczniku "Wodociągi-Kanalizacja" nr 10/2008
Komentarze (0)