Że tak powiem
Nareszcie zbliżamy się do wyborów i temat się definitywnie skończy. Nie mogę się jednak powstrzymać, mimo iż sobie przyrzekałem, że do niego nie wrócę.
Wiemy już wszystko. Jaki system, ilu radnych, ilu kandydatów na radnych, jak wybierać burmistrza, że – co prawda – burmistrz silny, wybierany bezpośrednio, ale rada ma te same co dawniej kompetencje, że… Nie wiedzieliśmy jednego. Tego mianowicie, że sytuacja taka stanie się przynętą dla ludzi „dużej polityki”, „elit politycznych” naszego kraju, tych co od początku i tych co dołączyli później. Tych, co formułowali modne w swoim czasie powiedzenia o oszołomach z samorządu i tych, co zachwycając się nim starali się zrobić co w ich mocy, by nie stały się niezależne.
Startuje więc kto żyw i kto poczuł powołanie do uszczęśliwiania lokalnego społeczeństwa. Startują byli ministrowie, posłowie, wojewodowie, liderzy partyjni, mają przecież poparcie (to nic że 20 osób w województwie). Rzecz ciekawa, ale dotychczas jakoś nie wykazywali zainteresowania problemami samorządu, jego niedoinwestowaniem, mizerią środków. Co najwyżej – i to jest fakt – jego kominami płacowymi.
Oczywiście, jak przystało na stolicę, prym wiedzie Warszawa. Co za bogactwo. Ilu ich jest? Prawdę mówiąc już się pogubiłem. Z prawdziwą niecierpliwością czekam na rozpoczęcie formalnej – po oficjalnym zarejestrowaniu kandydatów – kampanii wyborczej. Przewiduję niezłe widowisko i koncert życzeń. Patrzcie Państwo, słuchajcie i starajcie się zapamiętać.
Już teraz obiecuje się wszystko. Korupcja? Zobaczycie jak się to skończy. Służba zdrowia? Ależ oczywiście, powszechnie dostępna, dobrze wyposażona, dobrze zorganizowana, tania i co tam jeszcze? Bezpieczeństwo? Załatwimy więcej policji na ulicach. Drogi? Pięć wiaduktów w ciągu jednej kadencji (sic!). Komunikacja miejska? Już się robi. Skąd fundusze? Sztab pracuje. Mamy program! Jaki? Dobry rzecz jasna, ale ujawnimy dopiero po wyborach, bo jeszcze nam konkurencja ukradnie. W ogóle to co ci poprzednicy robili! Niczego nie rozwiązali! Korki w miastach, transport zbiorowy się sypie! Budżet pusty! Nieudacznicy z konkurencyjnych ugrupowań politycznych!
Nie bardzo wiadomo skąd się ci wszyscy wyznawcy panaceum i kamienia filozoficznego wzięli. Jedno jest pewne, wysypali jak grzyby po deszczu. Nakłada się na to, a jakże, wiecznie żywy problem jednoczenia przeciw. Nie za i nie dla, ale przeciw.
I problem wyborów do rad. No, może nie tyle wyborów, co układania list kandydatów na radnych. Obserwuje się tu znane już od ostatniej kadencji, zjawisko zmiany barw partyjnych (mam nadzieję, ale niestety tylko nadzieję, że nie poglądów i przekonań politycznych wystawianych z taką żarliwością na widok publiczny) w nadziei znalezienia swego nazwiska na pierwszym miejscu na liście. Wiadomo, wyborca jest zbyt mało rozgarnięty, by zapamiętać nazwiska „znanych” działaczy. Będzie więc głosował na ugrupowanie, to znaczy na pierwszego. Reszta musi się napracować. Pierwszy jest pewniakiem, a kto lubi pracować jak nie trzeba. Nie dajecie pierwszego miejsca? Idę do konkurencji, zmieniam barwy. Dziwne, ale często niezwykle skuteczne. Błądzi więc taki „Holender tułacz” pomiędzy partiami. Jest już w trzeciej, w czwartej. W każdej pozytywny, aktywny w wypowiedziach, konstruktywny i zgodny z linią myślenia szefa ugrupowania. Do czasu, być może nawet do następnych wyborów. Przerysowane? Być może. Ale znane są mi przypadki, że lokalny szef partii startuje jako kandydat niezależny (!) z partii konkurencyjnej. Cóż za miłość do gminy. Gratulacje i podziw.
Obraz smutny. Na szczęście nie do końca prawdziwy. Ale jest to obraz, który powstaje mimo woli, w wyniku obserwacji tego co widać. Na szczęście istnieje jeszcze ten drugi obraz, rysowany przez normalność, która nie ma szans przedostać się do mediów. Jest zbyt normalna, by się nią zainteresować. Bo i po co?
Wojciech Sz. Kaczmarek
Wiemy już wszystko. Jaki system, ilu radnych, ilu kandydatów na radnych, jak wybierać burmistrza, że – co prawda – burmistrz silny, wybierany bezpośrednio, ale rada ma te same co dawniej kompetencje, że… Nie wiedzieliśmy jednego. Tego mianowicie, że sytuacja taka stanie się przynętą dla ludzi „dużej polityki”, „elit politycznych” naszego kraju, tych co od początku i tych co dołączyli później. Tych, co formułowali modne w swoim czasie powiedzenia o oszołomach z samorządu i tych, co zachwycając się nim starali się zrobić co w ich mocy, by nie stały się niezależne.
Startuje więc kto żyw i kto poczuł powołanie do uszczęśliwiania lokalnego społeczeństwa. Startują byli ministrowie, posłowie, wojewodowie, liderzy partyjni, mają przecież poparcie (to nic że 20 osób w województwie). Rzecz ciekawa, ale dotychczas jakoś nie wykazywali zainteresowania problemami samorządu, jego niedoinwestowaniem, mizerią środków. Co najwyżej – i to jest fakt – jego kominami płacowymi.
Oczywiście, jak przystało na stolicę, prym wiedzie Warszawa. Co za bogactwo. Ilu ich jest? Prawdę mówiąc już się pogubiłem. Z prawdziwą niecierpliwością czekam na rozpoczęcie formalnej – po oficjalnym zarejestrowaniu kandydatów – kampanii wyborczej. Przewiduję niezłe widowisko i koncert życzeń. Patrzcie Państwo, słuchajcie i starajcie się zapamiętać.
Już teraz obiecuje się wszystko. Korupcja? Zobaczycie jak się to skończy. Służba zdrowia? Ależ oczywiście, powszechnie dostępna, dobrze wyposażona, dobrze zorganizowana, tania i co tam jeszcze? Bezpieczeństwo? Załatwimy więcej policji na ulicach. Drogi? Pięć wiaduktów w ciągu jednej kadencji (sic!). Komunikacja miejska? Już się robi. Skąd fundusze? Sztab pracuje. Mamy program! Jaki? Dobry rzecz jasna, ale ujawnimy dopiero po wyborach, bo jeszcze nam konkurencja ukradnie. W ogóle to co ci poprzednicy robili! Niczego nie rozwiązali! Korki w miastach, transport zbiorowy się sypie! Budżet pusty! Nieudacznicy z konkurencyjnych ugrupowań politycznych!
Nie bardzo wiadomo skąd się ci wszyscy wyznawcy panaceum i kamienia filozoficznego wzięli. Jedno jest pewne, wysypali jak grzyby po deszczu. Nakłada się na to, a jakże, wiecznie żywy problem jednoczenia przeciw. Nie za i nie dla, ale przeciw.
I problem wyborów do rad. No, może nie tyle wyborów, co układania list kandydatów na radnych. Obserwuje się tu znane już od ostatniej kadencji, zjawisko zmiany barw partyjnych (mam nadzieję, ale niestety tylko nadzieję, że nie poglądów i przekonań politycznych wystawianych z taką żarliwością na widok publiczny) w nadziei znalezienia swego nazwiska na pierwszym miejscu na liście. Wiadomo, wyborca jest zbyt mało rozgarnięty, by zapamiętać nazwiska „znanych” działaczy. Będzie więc głosował na ugrupowanie, to znaczy na pierwszego. Reszta musi się napracować. Pierwszy jest pewniakiem, a kto lubi pracować jak nie trzeba. Nie dajecie pierwszego miejsca? Idę do konkurencji, zmieniam barwy. Dziwne, ale często niezwykle skuteczne. Błądzi więc taki „Holender tułacz” pomiędzy partiami. Jest już w trzeciej, w czwartej. W każdej pozytywny, aktywny w wypowiedziach, konstruktywny i zgodny z linią myślenia szefa ugrupowania. Do czasu, być może nawet do następnych wyborów. Przerysowane? Być może. Ale znane są mi przypadki, że lokalny szef partii startuje jako kandydat niezależny (!) z partii konkurencyjnej. Cóż za miłość do gminy. Gratulacje i podziw.
Obraz smutny. Na szczęście nie do końca prawdziwy. Ale jest to obraz, który powstaje mimo woli, w wyniku obserwacji tego co widać. Na szczęście istnieje jeszcze ten drugi obraz, rysowany przez normalność, która nie ma szans przedostać się do mediów. Jest zbyt normalna, by się nią zainteresować. Bo i po co?
Wojciech Sz. Kaczmarek