Radosław Gawlik,
członek Zarządu Zieloni 2004

W ostatnim czasie w wielu miejscach Polski przeprowadzane są regulacje małych rzek i potoków. Pogłębia się ich koryta, umacnia brzegi, prostuje i „oczyszcza” z drzew, czasem betonuje. Trwa uśmiercanie naturalnych rzek. Działania takie motywowane są najczęściej ochroną przeciwpowodziową. Efekt jest przeciwny – zagrożenie powodziowe wzrasta. Rzeki naturalnie meandrujące, z bogatą przybrzeżną roślinnością, z terenami okresowo zalewanymi w znacznym stopniu łagodzą skutki nagłych przyborów wody. Rozlewiska przejmują nadmiar wód, liczne zakręty zmniejszają impet głównego nurtu. Dla przyrodników i ekologów są to od dawna rzeczy znane i oczywiste. Pogłębianie i prostowanie koryta rzeki sprawia, że prędkość przepływu wód oraz ich masa wzrastają. Jeżeli działania takie prowadzi się na dopływach, to znacznie szybciej doprowadzają one wodę do głównych rzek. Powódź może wtedy wyrządzić dużo większe szkody.
Dodatkowe skutki regulacji rzek to kompletna dewastacja przyrody, w tym zniszczenie siedlisk większości gatunków ryb, przesuszanie gleb, zmniejszenie zdolności samooczyszczania wód oraz nasilona erozja.
W cywilizowanym świecie dawno już odrzucono koncepcję ujarzmiania przyrody. W wielu bogatszych krajach prowadzi się programy renaturalizacji rzek. Niemcy przeznaczają duże środki na to, żeby odtworzyć, choćby częściowo, naturalny charakter Renu. Zalecenia Światowej Komisji ds. Zapór są oczywiste – należy powstrzymać rozwój inwestycji, które dewastują naturalne systemy wodne i powodują skutki przeciwne do oczekiwanych.
Tymczasem w Polsce mamy do czynienia z istną plagą regulacji rzek. Na inwestycje przeciwpowodziowe przeznaczane są ogromne pieniądze z unijnych funduszy (SAPARD, PHARE) oraz z kredytu Europejskiego Banku Inwestycyjnego w wysokości 250 mln euro.
Przykłady można mnożyć. Prowadzone są prace regulujące górną Wisłę oraz Wieprz – największą, naturalnie płynącą rzekę Lubelszczyzny. Zdewastowano Białkę Lelowską – dopływ Pilicy oraz Tuczyn, niewielką rzeczkę zasiedlaną przez pstrągi. Uregulowano górny odcinek Krztyni w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Planowana jest dalsza dewastacja niemal dziewiczego odcinka tej rzeki. Przekopana ma być rzeczka Żebrówka, dawny matecznik pstrąga potokowego. Wykonano wiele innych tego typu projektów, sporo jest w trakcie realizacji, a najwięcej czeka na swoją kolej w licznych planach.
W większości przypadków karygodnie omija się przepisy. Nadużywany jest zapis o „pilnych działaniach przeciwpowodziowych”, który zwalnia z obowiązku konsultowania planów z niezależnymi instytucjami. Regulacja wód nazywana jest „konserwacją” lub „remontem koryta”, co także umożliwia prowadzenie robót bez wymaganych zezwoleń. Przyczyną wszystkich tych absurdalnych posunięć jest funkcjonowanie przestarzałych, niekompetentnych instytucji, a także interes powiązanych z nimi firm wykonawczych. Gospodarka wodna leży w rękach Zarządów Melioracji i Urządzeń Wodnych różnych szczebli oraz Regionalnych Zarządów Gospodarki Wodnej. Zatrudnieni tam hydrotechnicy i melioranci najczęściej posługują się błędną wiedzą. Kiedyś betonowano rzeki i osuszano grunty w dobrej wierze. Teraz, kiedy powszechnie znane są negatywne skutki takich działań, nie można pozwolić na powtarzanie starych błędów.
Skandaliczne są decyzje o regulacji odcinków rzek i potoków przepływających przez tereny dziewicze bądź nieużytki. Tereny niezamieszkane przez ludzi powinny być całkowicie wyjęte z zakresu tego typu prac. Obszarów zalewowych nie można zaludniać ani przeznaczać do zagospodarowania. Przestrzeganie tych prostych zasad minimalizuje koszty działań przeciwpowodziowych. W wielu przypadkach wykupienie gospodarstw rolnych usytuowanych w miejscach okresowo podtapianych byłoby znacznie tańsze niż regulacje wylewających rzek. Czy ktokolwiek przeprowadza takie kalkulacje? Czy działają przepisy, które obligują do porównywania tych kosztów i podejmowania na ich podstawie odpowiednich decyzji?
Regulacje rzek i melioracje najczęściej mają fatalny wpływ na stosunki wodne na terenach, które obejmują. Osuszanie gleb nie sprzyja ani uprawom, ani naturalnej różnorodności gatunków. Natomiast obszary okresowo zalewane są niezwykle cenne przyrodniczo, stanowią siedlisko specyficznej flory i fauny, które tylko w tych warunkach mogą się rozwijać.
W wielu miejscach Polski dewastowane są ostatnie, naturalnie płynące małe rzeki i potoki. Niszczone są bezcenne przyrodnicze dobra, a jednocześnie wzrasta zagrożenie powodziowe. Marnotrawione są ogromne społeczne pieniądze. Skala zjawiska jest niepokojąca. Trzeba natychmiast powstrzymać wszystkie plany regulacji rzek, często ukryte pod innym szyldem, i poddać je ocenie pod kątem wpływu na środowisko. Problem powinien docenić zarówno premier, który chce ratować finanse publiczne, jak i lokalne organizacje.
Trzeba działać!