Połączmy siły
Pani prof. Ewa Symonides w liście do redakcji (PK 07/2004) podjęła ostrą polemikę z moim artykułem dotyczącym programu Natura 2000. Cieszę się, że pani profesor tak gorąco zareagowała na mój tekst. Oznacza to, że uwagi krytyczne docierają do Ministerstwa Środowiska i nie są traktowane obojętnie. Pomimo polemicznego żaru i wielu zarzutów pod moim adresem z listu pani Symonides wynika, że w kwestiach zasadniczych jesteśmy zgodni – przyrodę polską trzeba jak najlepiej chronić, a polityka dotycząca gospodarki wodnej pozostawia wiele do życzenia.
Skoro jednak padły konkretne zarzuty pod moim adresem, postaram się na nie odpowiedzieć. W swoim liście pani Symonides przedstawia mnie jako uczestnika poprzedniej, nieudolnej ekipy resortu ochrony środowiska. Gotów jestem się z tym zgodzić. Ekipa polityczna Ministerstwa w czasie, gdy byłem sekretarzem stanu (także wcześniej i później), popełniała błędy i zaniedbania. Wewnątrz kierownictwa resortu otwarcie to wówczas krytykowałem, a publicznie dystansowałem się od niejasnego stanowiska moich szefów choćby w sprawie budowy zapory we Włocławku – Nieszawie. Doświadczenie pracy w rządzie przekonało mnie, że nie wystarczy dobra wola ani krytyczna ocena konkretnej polityki, żeby ją radykalnie zmienić. Trzeba mieć polityczne zaplecze. Nie było wtedy i nadal nie ma silnego lobby proekologicznego, które miałoby wpływy i swoją reprezentację w rządzie czy w parlamencie. W pojedynkę można tylko „walić głową w mur”. Odpowiedź na kolejny zarzut będzie smutnym tego przykładem.
Pani Symonides pyta: „… czy jednak sam jako członek kierownictwa tego resortu zrobił cokolwiek, by ją (chodzi o gospodarkę wodną) zmienić na bardziej proprzyrodniczą?”. Odpowiadam, że w tej akurat sprawie robiłem i nadal staram się robić znacznie więcej niż „cokolwiek”. W okresie mojej rocznej odpowiedzialności za gospodarkę wodną powstał w Ministerstwie Program dla Odry, respektujący zasadę zrównoważonego rozwoju. Uspołeczniono kosztowny projekt zagospodarowania Wisły Środkowej wykonywany przez Hydroprojekt. Ruszyły prace w Komisji Odrzańskiej. Powstały założenia i alternatywny projekt Prawa wodnego. Zaawansowane zostały prace nad Programem Ochrony Przeciwpowodziowej Banku Światowego. We wszystkich tych pracach lobby hydrotechniczne zmuszane było do dialogu ze światowymi ekspertami, przyrodnikami i przedstawicielami organizacji społecznych. Kiedy w rządzie zdecydowanie sprzeciwiałem się planom budowy systemów wodnych i regulacji rzek, odsunięto mnie od zarządzania gospodarką wodną. Ostatecznie zwyciężyły koncepcje hydrotechniczne, które mają być realizowane m.in. w ramach Programu Odra 2006.
W kilku miejscach mojego artykułu pani Ewa Symonides dopatrzyła się nieprawdy. Zazwyczaj jednak, kiedy autorka polemiki prostuje moje stwierdzenia, to nie tyle im zaprzecza, co raczej je precyzuje lub szerzej wyjaśnia. Przykładowo, zgadzam się z poprawką pani profesor, że „działania człowieka na obszarach «naturowych» nie mogą także spowodować pogorszenia stanu populacji gatunków lub siedlisk, dla ochrony których dany obszar wyznaczono”. Jest to oczywiście warunek trudniejszy do spełnienia niż niedopuszczenie do zniknięcia jakiegoś gatunku, lecz jednocześnie bardziej korzystny dla samej przyrody.
W kwestii działań przeciwpowodziowych doszło do nieporozumienia. Kiedy pisałem o inwestycjach, które byłyby nie do pomyślenia na terenach objętych siecią Natura 2000, to nie miałem na myśli wszystkich niezbędnych przedsięwzięć zwiększających bezpieczeństwo ludzi na terenach zagrożonych powodzią. Z mojego tekstu jasno wynika, że chodzi o takie regulacje, które zwiększają ryzyko wezbrania wód na terenach położonych poniżej, a jednocześnie powodują dewastację małych rzek i strumieni.
Pani Symonides dalej pisze: „Sam szyld obszar Natura 2000 nie wystarczy, żeby rozwinęła się na nim turystyka i setki miejsc pracy. Takie rozumowanie jest dziecinadą”. Nie wiem, z kim polemizuje pani profesor w tym fragmencie swojego listu, gdyż nigdy nie twierdziłem, że taki szyld ma moc czarodziejską i że do czegokolwiek wystarczy. W artykule mówiłem jedynie o możliwościach rozwoju różnorodnej działalności gospodarczej na terenach należących do sieci Natura 2000.
Moje rozumowanie jest proste (niech, kto chce, nazywa je dziecinnym). Im więcej obszarów wytypujemy do Natury 2000, tym większa ich część może liczyć na dofinansowanie ze środków unijnych. Podobnie jak pani Symonides, mam świadomość, że nie wszystkie tę pomoc otrzymają. Jeżeli ilość tych obszarów się zmniejsza, grozi nam niewykorzystanie dużej części funduszy, które już od 1 maja br. są do naszej dyspozycji.
O rozrzutności i marnotrawieniu środków pomocowych i budżetowych mówiłem w odniesieniu do regulacji małych rzek i potoków. Skargi i petycje w tej sprawie dawno już zostały wysłane do Ministerstwa Środowiska z ramienia organizacji ekologicznych i partii Zieloni 2004.
Mam wrażenie, że pani Ewa Symonides nie zauważyła, że nie było moją intencją odsądzanie od czci i wiary Ministerstwa Środowiska czy poszczególnych jego członków. Krytykowałem konkretne posunięcie Ministerstwa, mianowicie skreślenie 64 obszarów z listy wytypowanych do Natury 2000. W rezultacie tych i innych redukcji drastycznie pomniejszono ich całkowitą powierzchnię z 17% do 10% powierzchni kraju. Dodatkowo zwróciłem uwagę na plagę regulacji rzek – zjawisko, które najwyraźniej wymyka się spod kontroli Ministerstwa. Zamiast wdawać się w kłótnie i personalne ataki, czy nie lepiej byłoby połączyć siły w kreowaniu „proprzyrodniczej” polityki?
Radosław Gawlik
członek Zarządu Zieloni 2004
Skoro jednak padły konkretne zarzuty pod moim adresem, postaram się na nie odpowiedzieć. W swoim liście pani Symonides przedstawia mnie jako uczestnika poprzedniej, nieudolnej ekipy resortu ochrony środowiska. Gotów jestem się z tym zgodzić. Ekipa polityczna Ministerstwa w czasie, gdy byłem sekretarzem stanu (także wcześniej i później), popełniała błędy i zaniedbania. Wewnątrz kierownictwa resortu otwarcie to wówczas krytykowałem, a publicznie dystansowałem się od niejasnego stanowiska moich szefów choćby w sprawie budowy zapory we Włocławku – Nieszawie. Doświadczenie pracy w rządzie przekonało mnie, że nie wystarczy dobra wola ani krytyczna ocena konkretnej polityki, żeby ją radykalnie zmienić. Trzeba mieć polityczne zaplecze. Nie było wtedy i nadal nie ma silnego lobby proekologicznego, które miałoby wpływy i swoją reprezentację w rządzie czy w parlamencie. W pojedynkę można tylko „walić głową w mur”. Odpowiedź na kolejny zarzut będzie smutnym tego przykładem.
Pani Symonides pyta: „… czy jednak sam jako członek kierownictwa tego resortu zrobił cokolwiek, by ją (chodzi o gospodarkę wodną) zmienić na bardziej proprzyrodniczą?”. Odpowiadam, że w tej akurat sprawie robiłem i nadal staram się robić znacznie więcej niż „cokolwiek”. W okresie mojej rocznej odpowiedzialności za gospodarkę wodną powstał w Ministerstwie Program dla Odry, respektujący zasadę zrównoważonego rozwoju. Uspołeczniono kosztowny projekt zagospodarowania Wisły Środkowej wykonywany przez Hydroprojekt. Ruszyły prace w Komisji Odrzańskiej. Powstały założenia i alternatywny projekt Prawa wodnego. Zaawansowane zostały prace nad Programem Ochrony Przeciwpowodziowej Banku Światowego. We wszystkich tych pracach lobby hydrotechniczne zmuszane było do dialogu ze światowymi ekspertami, przyrodnikami i przedstawicielami organizacji społecznych. Kiedy w rządzie zdecydowanie sprzeciwiałem się planom budowy systemów wodnych i regulacji rzek, odsunięto mnie od zarządzania gospodarką wodną. Ostatecznie zwyciężyły koncepcje hydrotechniczne, które mają być realizowane m.in. w ramach Programu Odra 2006.
W kilku miejscach mojego artykułu pani Ewa Symonides dopatrzyła się nieprawdy. Zazwyczaj jednak, kiedy autorka polemiki prostuje moje stwierdzenia, to nie tyle im zaprzecza, co raczej je precyzuje lub szerzej wyjaśnia. Przykładowo, zgadzam się z poprawką pani profesor, że „działania człowieka na obszarach «naturowych» nie mogą także spowodować pogorszenia stanu populacji gatunków lub siedlisk, dla ochrony których dany obszar wyznaczono”. Jest to oczywiście warunek trudniejszy do spełnienia niż niedopuszczenie do zniknięcia jakiegoś gatunku, lecz jednocześnie bardziej korzystny dla samej przyrody.
W kwestii działań przeciwpowodziowych doszło do nieporozumienia. Kiedy pisałem o inwestycjach, które byłyby nie do pomyślenia na terenach objętych siecią Natura 2000, to nie miałem na myśli wszystkich niezbędnych przedsięwzięć zwiększających bezpieczeństwo ludzi na terenach zagrożonych powodzią. Z mojego tekstu jasno wynika, że chodzi o takie regulacje, które zwiększają ryzyko wezbrania wód na terenach położonych poniżej, a jednocześnie powodują dewastację małych rzek i strumieni.
Pani Symonides dalej pisze: „Sam szyld obszar Natura 2000 nie wystarczy, żeby rozwinęła się na nim turystyka i setki miejsc pracy. Takie rozumowanie jest dziecinadą”. Nie wiem, z kim polemizuje pani profesor w tym fragmencie swojego listu, gdyż nigdy nie twierdziłem, że taki szyld ma moc czarodziejską i że do czegokolwiek wystarczy. W artykule mówiłem jedynie o możliwościach rozwoju różnorodnej działalności gospodarczej na terenach należących do sieci Natura 2000.
Moje rozumowanie jest proste (niech, kto chce, nazywa je dziecinnym). Im więcej obszarów wytypujemy do Natury 2000, tym większa ich część może liczyć na dofinansowanie ze środków unijnych. Podobnie jak pani Symonides, mam świadomość, że nie wszystkie tę pomoc otrzymają. Jeżeli ilość tych obszarów się zmniejsza, grozi nam niewykorzystanie dużej części funduszy, które już od 1 maja br. są do naszej dyspozycji.
O rozrzutności i marnotrawieniu środków pomocowych i budżetowych mówiłem w odniesieniu do regulacji małych rzek i potoków. Skargi i petycje w tej sprawie dawno już zostały wysłane do Ministerstwa Środowiska z ramienia organizacji ekologicznych i partii Zieloni 2004.
Mam wrażenie, że pani Ewa Symonides nie zauważyła, że nie było moją intencją odsądzanie od czci i wiary Ministerstwa Środowiska czy poszczególnych jego członków. Krytykowałem konkretne posunięcie Ministerstwa, mianowicie skreślenie 64 obszarów z listy wytypowanych do Natury 2000. W rezultacie tych i innych redukcji drastycznie pomniejszono ich całkowitą powierzchnię z 17% do 10% powierzchni kraju. Dodatkowo zwróciłem uwagę na plagę regulacji rzek – zjawisko, które najwyraźniej wymyka się spod kontroli Ministerstwa. Zamiast wdawać się w kłótnie i personalne ataki, czy nie lepiej byłoby połączyć siły w kreowaniu „proprzyrodniczej” polityki?
Radosław Gawlik
członek Zarządu Zieloni 2004