Felieton w miesięczniku pisze się z miesięcznym wyprzedzeniem, w związku z czym jego tematykę trudno utrzymać w nurcie aktualnych wydarzeń i z konieczności musi on dotyczyć zagadnień o charakterze generalnym lub bazować na skojarzeniach.
Niniejszy piszę parę dni przed tak hucznie obchodzonym niegdyś dniem 22 lipca, czyli oficjalną datą wydania Manifestu Lipcowego. Dzień ten, obok 1 Maja i rocznicy Rewolucji Październikowej, był okazją do wszelkiego rodzaju celebry i podniosłych oficjalnych manifestacji „ku czci”. Czczono te rocznice masówkami, defiladami, pochodami… Trybuny były pełne ustawionych według rangi oficjeli, a „rozentuzjazmowani” obywatele demonstrowali swe uczucia, wiwatując na ich cześć, podejmując różne zobowiązania produkcyjne, zapowiadając przekroczenie planu, a także przed terminem oddając do użytku różne inwestycje przemysłowe i pożytku publicznego. Prasa, telewizja, radio. Meldunki o wykonaniu i meldunki o podjętych zobowiązaniach. Plany, których z reguły, z uwagi na ich nierealność, nie wykonywano, a które zawsze były „przekraczane”, bo trzeba było wypłacić premie, by nie drażnić „mas pracujących”. Inflacja nie istniała – pewnie dlatego, iż nie było Rady Polityki Pieniężnej – koszty utrzymania, co prawda, rosły, ale były kompensowane obniżką cen, np. słynnych lokomotyw. Jeżeli pojawiały się „trudności gospodarcze”, to były one „przejściowe” i wynikały z „dynamicznego rozwoju”. Stanowiska kierownicze, ale nie tylko, obejmowało się z rekomendacji jedynej wówczas partii i dwóch wspierających ją „stronnictw politycznych”. Rola partii była kierownicza, co doskonale ilustrował plakat z robotnikiem za kołem sterowym. Aha, i jeszcze dyżurni eksperci – wtedy chyba nazywali się inaczej – ze znawstwem wypowiadający się na wszystkie aktualne wówczas tematy. Krótko mówiąc, to wszystko, co pokolenia starsze niż liczące trzydzieści parę lat powinny doskonale pamiętać.
Przyznaję, że przez pewien, co prawda krótki, czas po „transformacji” gospodarczej i politycznej naszego kraju naiwnie myślałem, iż to, co opisałem powyżej, przeszło do historii. I częściowo prawda. Nie ma już – być może jeszcze – tego rozmachu manifestacji, zginęły uroczystości 22 lipca i rocznica rewolucji. Potrzeba było jednak zaledwie (aż?) czterech lat, by znowu objawiła się kierownicza rola, tylko już teraz wielu, partii z ich kandydatami do posad i „komitetami” uzurpującymi sobie wpływy na obsadę kierowniczych stanowisk czy na decyzje administracyjne. Burmistrzowie zaczęli dostawać do podpisu cyrografy powyborczej lojalności względem popierających ich partii. W imię dobra i rozwoju kraju oraz powszechnej szczęśliwości jego obywateli nastąpił powrót do magicznego myślenia i zaklinania rzeczywistości. Prawdą jest, iż zginęła gdzieś również monolityczna jedność społeczeństwa, dzięki czemu co chwilę jesteśmy świadkami, że stare mechanizmy nie zardzewiały i w miarę sprawnie działają. Niedawno usłyszałem stare stwierdzenie „dobry fachowiec, ale niepartyjny”. Też wraca.
Wydawałoby się, że już niewiele może zadziwić. Nieprawda. Słyszałem ostatnio, iż w pewnym mieście został otwarty most. Rzecz jako taka godna pochwały i nieźle o tym mieście świadczy. A jednak łza nostalgii zakręciła się w oku, ponieważ most od pewnego już czasu był gotowy do użytku, tylko czekał na otwarcie do obchodzonego uroczyście dnia jego patronów, wpisując się w ten sposób w poetykę wydarzeń, zdawałoby się, dawno minionych (?). Dowcip polega na tym, że władze miasta nie mogą, ze względu na wiek, pamiętać „dobrych czasów” oddawania z okazji.
Co do kosztów utrzymania, wbrew ekspertom głoszącym niemożliwość wzrostu cen po akcesji do Unii, a przewidującym ich spadek na skutek zniesienia barier celnych, chyba jednak spokojnie one rosną. Z tego samego zresztą powodu. Propagandowo kompensuje je spadek ceny ulubionego napoju rodaków – whisky.

Wojciech Sz. Kaczmarek

Tytuł od redakcji