Wybory do Parlamentu Europejskiego przeszły nam bez szczególnych fajerwerków i akrobatycznych wyczynów zazwyczaj związanych z kampanią wyborczą do gremiów o większym znaczeniu. Zarówno ugrupowania polityczne, dłużej lub krócej funkcjonujące na polskiej scenie politycznej, jak i te, które powstały jako dziwne twory obywatelsko-narodowo-ojczyźniane dla potrzeb wyborów do Parlamentu Europejskiego, nie robiły zbyt wiele szumu medialnego dla pokazania szaremu obywatelowi – wyborcy swoich programów, które zamierzają wnieść do wspólnego domu czy nawet tylko własnej (mniej czy bardziej) partyjnej izdebki. Pokazane w programach wyborczych gadające głowy mówiły o konieczności utrzymywania za wszelką cenę tradycyjnych polskich wartości, bowiem bez nich Unia może nie wykazać się odpowiednio dużą spoistością i rozlecieć się jak domek z kart – nawet jeżeli krajów członkowskich jest 25, a nie 15. Pokazywanie nowych konstruktywnych rozwiązań nie było potrzebne, gdyż zarówno kandydaci, jak i wyborcy mieli na tyle samokrytycyzmu, aby wiedzieć, że dla zgłaszania (nie mówiąc już o realizacji) nowatorskich pomysłów należy mieć nie tylko pomysł i rację, lecz także odpowiednią siłę, której przy powszechnie znanej słabości polskiej sceny politycznej żadna z partii i żadne z ugrupowań nie posiada. Wybory na przedstawionym wyżej tle przeszły spokojnie i zarówno politycy, jak i społeczeństwo starają się o nich jak najszybciej zapomnieć, bo mimo iż osiągnięty wynik wyborczy jest podobno dla części ugrupowań politycznych sukcesem i tylko o takim wyniku marzyły (takie przynajmniej oświadczenia składały po ogłoszeniu wyników), to jednak drugi od końca wynik pod względem uczestnictwa w akcie wyborczym, czyli tak zwana frekwencja, na pewno nie jest powodem do dumy i źle świadczy o naszym homo politicus. Możemy się, co prawda, pocieszać, iż bratnia i graniczna Słowacja miała jeszcze gorszą frekwencję, jednak Słowacy mają trudną mniejszość narodową – Romów (czy, jak kto woli, Cyganów) i będą mieli na kogo zwalić winę.
Nie to jednak jest ważne w minionych wyborach i nie jest nawet najważniejsza tak niechlubna frekwencja, lecz sam wynik jakościowy wyborów. Nie zamierzam poddawać, broń Panie Boże, ocenie poszczególnych wybranych już parlamentarzystów ani nawet kandydatów, którzy ponieśli wyborczą porażkę, lecz zastanawia mnie fakt udzielenia przez społeczeństwo poparcia dla przedstawicieli tych ugrupowań, które od początku zabiegów i przygotowań do wstąpienia Polski do Unii Europejskiej były sceptycznie nastawione zarówno do samej Wspólnoty, jak i do naszej do niej przynależności. Jest to swoisty i być może jedyny na świecie przykład specyficznego społeczno-politycznego sadyzmu i zmuszania niektórych ludzi do określonego zachowania. Klamka jednak już zapadła i nie ma powodu płakać nad rozlanym mlekiem, a jednak mimo wszystko mam moralnego kaca, że w Parlamencie Europejskim reprezentuje mnie facet, który tego nie chce, ale musi, bo zabrakło mu odwagi, aby powiedzieć, że z przyczyn znanych lub nieznanych nie wchodzi do tej sprawy. Nazywam Unię Europejską „sprawą”, a nie zabawą, gdyż nasze członkostwo w niej traktuję niezwykle poważnie i wierzę mocno, że jest to dla nas ważna sprawa do załatwienia w rodzinie narodów europejskich. Plamę frekwencji zmazali (przynajmniej częściowo) polscy rolnicy, którzy pomimo sianokosów i innych prac polowych zmobilizowali się i w bardzo przyzwoitym procencie złożyli wnioski o dopłaty do swoich gospodarstw. Mam nadzieję, iż w grudniu nie zabraknie środków na ich realizację, tak jak zabrakło na diety i inne apanaże dla eurodeputowanych, gdyż wtedy byłby to swoisty wielokropek.
Problemy globalne i sposoby ich rozwiązywania zeszły z pierwszych stron gazet i monitorów telewizorów, a szkoda, bo uważam, iż edukację na tematy europejskie, a więc i polskie, należy prowadzić w sposób ciągły i systematyczny, a nie jedynie akcyjny i doraźny. Nawet zdjęcie z ramówki telewizji programu rozrywkowego „Europo, witaj nam” jest przedwczesne, gdyż edukował on w sprawach europejskich zarówno młodszą, jak i starszą widownię. Przekazywanie wiedzy nie zawsze musi się odbywać ex cathedra i myślę, że nawet najmądrzejsi profesorowie nie muszą jej przekazywać w sposób poważny, gdyż czasem odrobina poczucia humoru może przynieść lepsze skutki edukacyjne. Mam nadzieję, że nowe władze telewizji publicznej i inni decydenci wezmą pod uwagę, iż wstąpienie do struktur europejskich to nie jednorazowy spektakl, lecz proces trwały i nie należy poprzestawać na jednorazowych zwycięstwach ani zrażać się porażkami, lecz pracować systematycznie i wytrwale, bo tylko taka recepta może przynieść trwały, tak bardzo nam potrzebny, wymierny sukces. Tematów nie zabraknie na pewno – już dzisiaj podpowiadam potrzebę pokazania innych instytucji unijnych, np. Komitetu Regionów jako organu, gdzie spotykają się samorządy i rozmawiają o tak ważnych sprawach jak wyrównanie szans społeczeństw poszczególnych regionów Europy, rozwiązanie problemów gospodarki komunalnej czy możliwości wykorzystania Europejskiego Funduszu Społecznego. Myślę, że wakacje i odpoczynek, często związany z podróżami, dadzą nam impuls do tego, aby we wrześniu wrócić do pracy z nowymi siłami i planami na, mam nadzieję, bardziej optymistyczną przyszłość, czego z całego serca życzę wszystkim czytelnikom i redakcji.

Ludwik Węgrzyn
prezes Związku Powiatów Polskich
starosta bocheński