Z Markiem Bryxem, dyrektorem Warszawskiego Biura UN-Habitat, rozmawia Piotr Strzyżyński

Warszawskie Biuro Programu Narodów Zjednoczonych ds. Osiedli Ludzkich powstało jesienią ub.r. Jakimi problemami zajmuje się Program?
Cały Program UN-Habitat zajmuje się różnymi aspektami urbanizacji, która w ciągu ostatnich kilkunastu lat zasadniczo przyspieszyła. W 1950 r. 1/3 ludności globu mieszkała w miastach, teraz przekroczyliśmy już połowę, a przed 2050 r. będzie to już 2/3 populacji. Urbanizacja jest w dużej mierze zjawiskiem żywiołowym, nieprzemyślanym i niesie za sobą wiele problemów, a największy z nich to powstawanie slumsów. Jeśli nic w tej tendencji się nie zmieni, to niedługo będziemy mieli 2 mld ludzi żyjących w takich dzielnicach. W tej chwili problem ten nie dotyczy w zasadzie Europy, ale należałoby zacząć zastanawiać się nad tym zjawiskiem. Nie uciekniemy od problemu slumsów, które powstają na świecie i będą „przemieszczały” się w kierunku państw rozwijających się, chociaż mogą mieć nieco inne oblicze niż slumsy afrykańskie czy azjatyckie. Obecnie w Polsce ponad 60% ludności mieszka w miastach i procesy urbanizacyjne będą postępowały, a wraz z nimi będą się rodziły i narastały problemy wynikające ze złej polityki przestrzennej.

Ale problem slumsów to nie wszystko, czym zajmuje się Biuro?
Patrzymy na miasto nie tylko jako na zbiorowisko ludzi, ale także jako na pewną jednostkę, która musi sprawnie funkcjonować, stwarzając normalne warunki do życia. Przy czym te „normalne warunki” też są zmienne w czasie. Kiedyś dojazd do pracy wynoszący pół godziny wydawał się długi, teraz dojeżdżamy godzinę i uważamy, że to jest normą. Rodzi się zatem pytanie, jak powinna rozwijać się sieć osadnicza. Szukamy rozwiązań, choć muszę przyznać, że jest więcej pytań niż odpowiedzi. Staramy się być programem praktycznym, skierowanym do władz zarówno centralnych, jak i lokalnych, bo polityka miejska przekłada się zawsze ze szczebla centralnego na lokalny.
Jedną z pierwszych kwestii, jakie trzeba uwzględnić, analizując przypadek konkretnego miasta, jest odpowiedź na pytanie o jego szanse rozwojowe. Czym ono powinno być za pięć, 10 czy 20 lat? Na tę odpowiedź składa się wiele czynników, m.in. to, jaka jest aktualna sytuacja w mieście, co się w nim dekapitalizuje, czy jest na fali rozwojowej. Każdej aglomeracji czegoś brakuje: albo pomysłów, albo środków, albo ludzi, albo wszystkiego po trochu.. Poszukując pomocy, miasta kierują się w stronę firm eksperckich, które im podpowiadają, co i jak zrobić. W wielu miastach dało to znakomite rezultaty. Różnica między nami a firmami eksperckimi polega na tym, że nasze Biuro robi pełną analizę miasta, tzw. City profile. W tej sylwetce miasta kładziemy nacisk nie tylko na sytuację ekonomiczną czy potrzeby inwestycyjne, ale również na szereg aspektów społecznych, a zwłaszcza opinię mieszkańców. Firmy doradcze zazwyczaj posługują się analizą SWOT, my mamy własne procedury, dla których ta analiza jest tylko punktem wyjścia. Uważamy np., że jeżeli konkretne miasto ma się rozwijać w sposób zrównoważony i mieszkańcy mają być zadowoleni, to trzeba ich zapytać, w jakim kierunku, ich zdaniem, ma postępować rozwój. Oczywiście wykorzystujemy także opinie ekspertów, ale zanim zaakceptujemy ich pomysły, musimy dowiedzieć się, co myśli lokalna społeczność. Prowadzimy zatem badania wśród ludności, dajemy możliwość wypowiedzenia się władzom samorządowym, a następnie konfrontujemy te opinie. Może być bowiem tak, że burmistrz ma słuszną wizję zainwestowania w północnej części miasta, po czym w wyniku przeprowadzonych przez nas badań okazuje się, że owszem, nikt nie ma nic przeciwko inwestycji w tej części miasta, ale mieszkańcy chcą, aby było to przedsięwzięcie innego rodzaju. W związku z tym uważam, że nasza metoda wypracowywania kierunków rozwojowych danego miasta w konsensusie pomiędzy ekspertami, władzą lokalną a społeczeństwem, którego dotyczy, jest dużo lepsza. To jest zresztą powód, dla którego stosuje ją 25 krajów świata i sprawdza się ona w wielu miastach. Ostatnio np. rząd egipski zamówił w naszej organizacji taką analizę dla 50 miast.

Jaki jest obszar działania warszawskiego Biura?
Program UN-Habitat poprzez tzw. biura regionalne działa na różnych obszarach globu. Jest zatem zespół dla Ameryki Południowej, dla Azji i Pacyfiku oraz dla Afryki. Dla Europy takiego biura nie było, a nasze może być postrzegane jako biuro subregionalne dla Europy wschodniej, środkowej i południowej, gdzie sprawy rozwoju miast nie są jeszcze uporządkowane. Łącznie w kręgu naszych zainteresowań leży 19 krajów. Jednak nie oznacza to, że ograniczamy się tylko do działalności zagranicznej. Polska jest dla nas równie ważna. Nasze Biuro powstało m.in. z inicjatywy rządu polskiego i dlatego dla kraju też chcielibyśmy coś zrobić.
Oczywiście jesteśmy na początku naszej działalności, dlatego trudno w tej chwili dokładnie powiedzieć, czym będziemy się zajmować. Jesteśmy w trakcie rozmów z wieloma instytucjami i rządami różnych państw. Możemy pomagać w rozwiązywaniu problemów mieszkaniowych i przy projektach z zakresu rewitalizacji, choć oczywiście zajmujemy się też takimi kwestiami jak zaopatrzenie w wodę, kanalizacja, osie transportowe czy gospodarka odpadami.

W tej chwili Biuro nie ma jeszcze sprecyzowanego kierunku działania, ale chyba macie jakieś preferencje? Są to projekty krajowe czy zagraniczne?
W czerwcu br. będziemy uczestniczyć w organizowanym przez rząd Rumunii spotkaniu w Bukareszcie, które będzie poświęcone sposobom rozwiązywania nie tylko rumuńskich problemów mieszkaniowych. Zostaliśmy poproszeni o przedstawienie naszych propozycji dotyczących tej problematyki dla krajów regionu.
Logiczne jest, że jeśli bardziej zaangażujemy się w działalność na rzecz państw z regionu, to może nam zabraknąć potencjału dla obsługi polskich miast. Jeżeli natomiast skupimy się na naszym kraju, to będziemy mniej widoczni na arenie międzynarodowej. Obecną sytuację można by scharakteryzować krótko: kto pierwszy, ten lepszy. Chcielibyśmy, oczywiście, zachować równowagę: mieć dwa lub trzy dobre projekty z kraju i tyle samo z państw ościennych.
Oprócz pomocy polegającej na organizowaniu konferencji i warsztatów, podczas których można odbyć rzeczową i konstruktywną dyskusję, a także szukać rozwiązań dla konkretnych problemów, jesteśmy również w stanie wdrażać konkretne projekty. Na ogół są one efektami wspomnianej już analizy „City Profile”. W oparciu o nią możemy konkretnemu samorządowi pomóc w przygotowaniu i realizacji projektu, w tym w uzyskaniu dofinansowania np. ze środków unijnych lub/i współpracujących z nami banków. Dodam, że na tym polu mamy zarówno doświadczenie, jak i szerokie kontakty, a nasze procedury są zbieżne z oczekiwaniami Brukseli.

Brzmi to zachęcająco, ale czy rzeczywiście jest to takie proste?
Habitat jest trudnym partnerem, bo transparentność wszystkich decyzji jest u nas pierwszoplanowa. Żadne działanie wymagające wydania publicznych pieniędzy nie może odbyć się bez przetargu, chociaż czasem może on być przeprowadzony szybciej niż przy zastosowaniu standardowych krajowych procedur. Każda wydana złotówka czy euro musi być bardzo przejrzyście i rzetelnie zaksięgowana. Takie po prostu mamy procedury. Centrala Programu bardzo tego przestrzega i jeśli gdzieś brakuje jakiegoś podpisu lub dokumentu, to projekt zostaje wstrzymany do czasu, aż nie zostanie to uzupełnione. Godny uwagi jest też fakt, że z opracowanymi przez nas raportami – „Sylwetkami miast” – zdecydowanie łatwiej rozmawia się władzom samorządowym z instytucjami finansowymi na temat ewentualnych możliwości pozyskania kapitału.
Trzeba też pamiętać, że dla zasadniczej większości dobrych projektów mamy dziś dostęp do dofinansowania i możemy tworzyć tych projektów więcej. Jako Polak cały czas boję się, czy będziemy w stanie wydać pieniądze, jakie Unia przeznaczyła na nasz rozwój regionalny. Więc twórzmy dobre projekty, a pieniądze się znajdą! Jako kraj mamy problem właśnie z liczbą dobrych, rzetelnie przygotowanych projektów, a my możemy pomóc w pozyskaniu niezbędnych środków.

Swoje usługi świadczycie odpłatnie?
Nie szukamy środków we władzach lokalnych, lecz finansujemy się z projektów, dotacji, darowizn itp. Jesteśmy niewątpliwie tańsi od wielu firm eksperckich, które pracują dla zysku. My, jako instytucja międzynarodowa, niedochodowa, funkcjonujemy w zdecydowanie lepszych warunkach i korzystają z tego nasi partnerzy.

W materiałach o Programie często pojawia się pojęcie „miasta zrównoważonego”. Co to takiego?
Definiując „miasto zrównoważone”, wychodzimy od pojęcia rozwoju zrównoważonego, które ma wiele definicji. Większość z nich – w uproszczeniu – mówi, że powinniśmy w taki sposób korzystać z rozmaitych zasobów, żeby następnym pokoleniom pozostawić świat w stanie niepogorszonym. Podobnie odnosimy to do zrównoważonego rozwoju miasta. Przy czym zrównoważony rozwój miasta to nie tylko dobra komunikacja, dostęp do mieszkań czy działania na rzecz ochrony środowiska, ale także kwestia poprawnych relacji społecznych. W rozwoju cywilizacyjnym zapominamy o tym, że człowiek jest jednostką społeczną, potrzebującą kontaktów i współpracy. W związku z tym, według mnie, zrównoważone miasto powinno zapewniać konkretnej społeczności lokalnej dostęp do wszystkich udogodnień technicznych, z równoczesnym zachowaniem możliwości rozwijania swojej osobowości, a także umożliwiać mieszkańcom spotykanie się. Innymi słowy, takie miasto powinno mieć również określone funkcje kulturowe i społeczne.
Dlatego w realizowanych przez siebie projektach Habitat nie tylko buduje domy, jako obiekty techniczne, ale także tworzy pewne otoczenie i wykonuje określoną pracę społeczną, m.in. poprzez próby budowy więzi człowieka z miejscem, w którym on mieszka. Zaczynamy więc tworzyć relacje społeczne, o które nam chodzi. Człowiek zaczyna się utożsamiać z miastem, nie jest mu już obojętne, czy ono niszczeje, i zaczyna angażować się w życie lokalnej społeczności.
Oprócz sfery technicznej wielkie znaczenie ma zatem także sfera społeczna, którą też trzeba dostrzegać. Bez jej uwzględnienia nie będziemy mieli miasta zrównoważonego i normalnego społeczeństwa.

Zatem przed nami jeszcze długa droga do miasta zrównoważonego…
Zwłaszcza jeśli będziemy patrzeć przez pryzmat kadencyjności parlamentu i władz samorządowych. Przecież każdy program wyborczy w Polsce jest pisany z punktu widzenia danej partii na cztery lata, ewentualnie z perspektywą udziału i zwycięstwa w następnych wyborach. A przecież można napisać dobry program na lat 10, tak żeby następcy mogli go kontynuować, wielu problemów nie da się bowiem rozwiązać w rok czy dwa lata. Kolejne władze mogą różnić się ideologicznie, ale na planowanie rozwoju miast musimy patrzeć pragmatycznie i perspektywicznie. Jeśli miasto ma się rozwijać, to nie ma znaczenia, która część sceny politycznej będzie rządziła. Bo ono powinno się rozwijać zgodnie z wynikami przeprowadzonej analizy dotyczącej potrzeb i kierunków rozwoju. I to, że np. za trzy lata zmieni się władza, nie powinno mieć tu najmniejszego znaczenia.

Jak zachęcić polskie samorządy, żeby poszły w kierunku miasta zrównoważonego?
Paradoksalnie zachętą do tego może być właśnie ta kadencyjność, o której mówiłem. Proszę zwrócić uwagę na wyniki ostatnich wyborów samorządowych. Kilku prezydentów i burmistrzów w pierwszej turze uzyskało poparcie zdecydowanej większości mieszkańców. To są ludzie, którzy dla swoich miast naprawdę próbowali zrobić coś dobrego. Nie mówię, że nie popełniali błędów, ale fakt, że próbują się zmierzyć z problemami i że w większości im to wychodzi, powoduje, że są doceniani.
Władza lokalna dla swojej społeczności może zrobić dużo, a mieszkańcy są wymagający i potrafią ocenić, czy ten prezydent lub burmistrz rzeczywiście robi coś dla ich miasta. I takich miejscowości będzie coraz więcej. Bo okazuje się, że ludziom nie wystarczy opowiadanie o polityce. Oni chcą widzieć pozytywne efekty działań. Wyniki ostatnich wyborów samorządowych pokazały, że polskie społeczeństwo się zmienia i zaczyna oceniać. Oczywiście chciałbym, żeby w takim kierunku szło to dalej, a wówczas zachętą do dążenia ku miastu zrównoważonemu będzie właśnie ocena wystawiana przez mieszkańców w trakcie wyborów samorządowych.