Upadek procentowego wskaźnika strat wody
Ostatnie dwie dekady XX w. zaowocowały przełomowymi zmianami w rozumieniu priorytetowej roli strat wody w dostawie wody wodociągowej.
Rzesza naukowców (m.in. profesor Allan Lambert) opracowała i wdrożyła szereg narzędzi umożliwiających racjonalne postępowanie z ubytkami wody (podejście BABE, FAVAD itd.). Znalazły one ścisłe odzwierciedlenie w metodach i procesach ograniczania strat wody propagowanych przez International Water Association (IWA). Do najważniejszych z nich należy światowy standard optymalnego poziomu wycieków (OPW). Co bardzo istotne, zakład wodociągowy, który wdrożył ów standard, może pochwalić się swoim odbiorcom wody, że dostarcza ją przy najmniejszych możliwych kosztach w lokalnych warunkach techniczno-ekonomicznych.
Kluczowa rola strat wody
Zakład wodociągowy nie ma żadnego wpływu na ilość wody wtłaczanej do sieci na potrzeby odbiorców domowych i niedomowych. Krótko mówiąc, musi zaspokoić w całości ich potrzeby. Podobnie jest z wodą zużywaną na potrzeby technologiczne sieci. Przykład, należy dokonywać takich czyszczeń przewodów, które umożliwiają eliminację zanieczyszczeń.
Ze stratami wody jest odwrotnie. Można je ograniczyć w większym lub mniejszym stopniu. W ten sposób zaoszczędza się na kosztach bieżącej eksploatacji sieci (krótkoterminowe koszty krańcowe) oraz kosztach inwestycyjnych, gdyż mniejsza ilość wody wtłaczanej do sieci determinuje związane z nią wieloletnie koszty kapitałowe (długoterminowe koszty krańcowe).
Z tego właśnie powodu należyte podejście do ograniczania strat (zawarte w standardzie OPW) zostało uznane za kluczową (a nie jedną z wielu!) zasadę racjonalnej dostawy wody.
W niektórych krajach stosowanie standardu OPW wymagane jest przepisami prawa (np. Wielka Brytania).
Po ostatnio przeprowadzonych kontrolach NIK (chociażby: „Prowadzenie przez gminy zbiorowego zaopatrzenia w wodę i odprowadzania ścieków” zakończona raportem w 2012 r. ) naszą uwagę przykuwają „duże” procentowe wskaźniki strat wody. Jednak za główny zarzut stawiany dostawcom wody – w świetle aktualnych metod ograniczania strat – należy uznać brak procedur postępowania z ubytkami wody. W praktyce przekłada się to na sytuację, kiedy zakład wodociągowy posiada sprzęt do wyszukiwania wycieków i monitoring sieci, które to (z racji braku procedur) wykorzystuje się nieefektywnie. Jak się okazuje, jest to główną przyczyną nieuzasadnionego zwiększania ceny sprzedaży wody. Z całą odpowiedzialnością należy stwierdzić, że z powodu przeinwestowania lub słabej wydajności brygad wyszukujących wycieki (aktualnie w naszym kraju kontroluje się przeciętnie 1-2 km sieci na zmianę, podczas gdy na świecie jest to 5-8 km) zakłady tak postępujące mogą „zasłużenie” być negatywnie oceniane, mimo posiadania małych procentowych strat wody.
Statystyczny bełkot
IWA przestała zbierać, analizować i porównywać – od stowarzyszonych zakładów wodociągowych – wskaźnik procentowy strat wody w sieciach wodociągowych od końca ubiegłego wieku. Dlaczego? Wskaźnik procentowy strat wody jest wysoce prymitywnym narzędziem, nie uwzględniającym kluczowego elementu – ekonomiki dostawy wody.
W rzeczywistości nie oszczędza się procentów strat wody (na przykładzie zmniejszania procentowego wskaźnika strat wody), a konkretne ilości metrów sześciennych, które posiadają określoną wartość finansową (w krótko i długoterminowym wymiarze). Jednak – co jest zjawiskiem zasmucającym i szkodliwym – w dalszym ciągu w naszym kraju w bardzo szerokiej skali, bo na forum większości samorządów ocenia się efektywność działalności gospodarczej dostawców wody (choćby przy okazji dokonywanych corocznie podwyżek za wodę) między innymi za pomocą wskaźnika procentowego strat wody. Procentowy wskaźnik strat wody w każdym takim przypadku deprecjonuje wartość służb komunalnych na zasadzie bezwartościowych porównań. Jeśli oceniany posiada straty powyżej średniej – jest krytykowany, jeśli mniejsze – jego postępowanie jest akceptowane. To całkowicie niemerytoryczne podejście i na dodatek wprowadzające w błąd. Przysłowiowa „bujda na resorach”. Dodatkowo na przedstawionym tu „procentowym” schemacie oceny ucierpiały setki mniejszych dostawców wody (gminnych, jak i miejskich), którym tak naprawdę nie opłaca się intensywnie ograniczać strat wody z wycieków. Jak wiemy, wskaźnik procentowy strat nie jest w stanie w ogóle tego faktu udowodnić. Problem ten może rozwiązać wyłącznie wdrożenie i utrzymanie na sieci wodociągowej światowego standardu OPW.
Przy okazji należy stwierdzić, że posługiwanie się procentowym wskaźnikiem strat wody może mieć wyłącznie ograniczony „sens”, tylko w zakresie spraw wewnętrznych zakładu wodociągowego. Jedynie w celach – nazwijmy to – orientacyjnych. Nawet w gospodarce wodomierzowej, kiedy sprzedaje się więcej wody i ścieków dzięki zamontowaniu dokładniejszych urządzeń, dokonywana ocena efektywności powinna uwzględniać nie zyskane procenty, a ilości metrów sześciennych dodatkowo sprzedawanej wody.
Błędne zaufanie
Już w 1994 r. UKWIR (instytucja wytyczająca optymalne podejście do ograniczania strat w Wielkiej Brytanii, której wyniki prac wykorzystała IWA) w swojej publikacji uwypuklił fakt, że kierowanie się powszechnie używanym bilansem tradycyjnym wody wtłaczanej do sieci zapewnia wiedzę o stratach wody z błędem +/- 50% (pięćdziesiąt procent!). W tej sytuacji po raz pierwszy „autorytety” od tzw. wody niesprzedanej (non-revenue water) i oferujące benchmarking strat (analizę porównawczą, w tym na bazie wskaźnika procentowego) straciły swój nimb profesjonalizmu i kompetencji. Następnie IWA (1994-1998) wprowadziła bilans minimalnego nocnego przepływu jako kilkanaście razy dokładniejsze narzędzie do oceny bieżącej wielkości strat wody w sieci wodociągowej. Jednak, jak się okazuje, przyzwyczajenie się do myślenia wyłącznie w oparciu o tradycyjny bilans wody nie zebrało do końca swojego żniwa, co można zaobserwować w naszym kraju. Wiele firm (w tym i sprzedających wodomierze) prowadziło wcześniej specyficzne akcje marketingowe, oparte na wskaźniku procentowym strat. Nie należy mieć do nich pretensji – tak toczyła się walka o rynek. Łatwiej było bowiem sprzedawać lepsze urządzenia wodomierzowe, kierując się mylnym (oczywiście z punktu widzenia nowych metod) hasłem: „zamontujecie lepsze wodomierze – będziecie mieli mniejsze procentowe straty”. Mimo że wiemy bezsprzecznie, że straty rzeczywiste wody w sieci wodociągowej powstają pomiędzy wodomierzem głównym a wodomierzami u odbiorców (i że od ok. 20 lat do ich pomiaru stosuje się wyłącznie bilans minimalnego nocnego przepływu), to w dalszym ciągu niektórzy dostawcy wody „mają nadzieję” na likwidację swoich problemów ze stratami poprzez montaż dokładniejszych wodomierzy lub systemów zdalnego odczytu. Myślenie to jest podsycane za pomocą starych sentencji reklamowych.
Cztery procesy
Opisując nowe podejście do ograniczania strat wody, nie możemy ulec sugestii, jakoby omawiane tu metody stanowiły jakąś nowość. To, że w naszym kraju nie wykorzystywało się ich do tej pory, nie świadczy jeszcze o niczym. Wiedza o efektywnej pracy z wyciekami była dostępna i z sukcesem wykorzystywana dużo, dużo wcześniej niż wskazane w niniejszym artykule daty. Już chociażby w 1980 r. ukazały się światowe publikacje, które wyjaśniały zasady „nowego” podejścia do ograniczania strat wody w sieci (TWG, Report No 26: „Leakage Control Policy and Practice”, NWC/DoE Standing Technical Committee, 7/1980). Dlatego na bazie doświadczeń setek zakładów wodociągowych opracowano zasady prowadzenia czterech procesów ograniczających straty wody w sieci wodociągowej: aktywnej kontroli wycieków, szybkości napraw, kontroli ciśnienia, rehabilitacji przewodów.
Potwierdzono, że właśnie wyszukiwanie ukrytych wycieków (pierwszy wymieniony proces) może najszybciej i w najbardziej elastyczny sposób ograniczyć straty wody, nawet przy dużej awaryjności sieci wodociągowej. Pozostałe procesy, mimo że droższe, są również stosowane w praktyce. Wybór procesu zależy wyłącznie od ekonomicznych przesłanek, przemawiających za jego użyciem. Wielu dostawców wody, podążających za wskaźnikiem procentowym strat, wydaje się nieświadomych ekonomicznych konsekwencji postępowania. Za brak procedur postępowania z wyciekami (o którym wspominała w swojej kontroli NIK) odpowiada na przykład zbyt wczesna wymiana awaryjnych odcinków sieci, niepoparta obliczeniami optymalnego roku wymiany. Całą winę za wielkość strat wody zrzuca się na nieszczelne przewody, nawet nie próbując zmniejszyć ubytków poprzez aktywną kontrolę wycieków. Oczywiście takie postępowanie jest najprostsze. Łatwiej wymienić niż serwisować czy reperować (jeśli zapłaci się za to z dotacji np. UE, a koszty amortyzacji w kolejnych latach pokryją odbiorcy wody). Jednak żaden rozsądny dostawca wody nie przystąpi do kupna nowego dobra, zanim nie wyczerpie wachlarza czynności naprawczych.
Właśnie na taki pomysł można wpaść, stosując procentowy wskaźnik strat wody. Za wskaźnikiem tym nie podążają żadne konkretne obliczenia opłacalności, nie towarzyszy mu żadna metodyka postępowania. Odnotujmy nadto, że wspomniane procesy ograniczania strat w ogóle nie nawiązują już do wskaźnika procentowego strat wody! Stało się tak już wiele lat temu…
Dwa rodzaje zakładów wodociągowych
Każdy, kto podejmuje decyzje odnośnie strat wody, powinien posiadać bardzo dokładne rozeznanie w zakresie tego, co może zrobić i uzyskać. Należy skalkulować korzyści i koszty projektowanego rozwiązania. Przykładowo wiele zakładów dokonało zakupu sprzętu do wyszukiwania wycieków (użytecznego w aktywnej kontroli wycieków), wcale nie kalkulując, w jakim stopniu zwróci im się ta inwestycja, choć już samo domierzanie miejsca awarii i zaoszczędzanie na wykopanych „dołkach” to duża zaleta. W bardzo wielu przypadkach jednak taki sprzęt nie jest wykorzystywany w ciągłej pracy, a powinien. Czy taka sytuacja jest zadowalająca?
Z drugiej strony istnieją setki zakładów wodociągowych w kraju, którym – co należy powiedzieć z całą odpowiedzialnością – nie opłaca się ograniczać strat z wycieków w sieci (straty dzieli się na te wskutek wycieków i do gruntu – kroplowe). Powodem jest brak finansów na zakup urządzeń lub ich wynajem (koszt przewyższa wartość wody zaoszczędzonej w wyniku wyszukiwania wycieków).
Jeśli chodzi o wycieki, wszystkie zakłady wodociągowe można podzielić na te, którym: nie opłaca się ciągłe wyszukiwanie wycieków (a tylko pojedyncze interwencje wyłącznie w warunkach ściśle określonych procedurami), opłaca się ciągła i systematyczna praca w ramach sieci, polegająca na skracaniu czasu trwania wycieków, które w przeciętnych warunkach trwają około stu kilkudziesięciu dni, zanim wybiją się na powierzchnię gruntu (z tego wynikają wolumetryczne straty z wycieków).
Jak wspominano wcześniej, to wartość tych pierwszych (jako służb komunalnych) była i jak na razie jeszcze jest deprecjonowana na bazie wskaźnika procentowego strat wody. „33% strat wody to marnotrawstwo!” – tego rodzaju argumenty wysnuwają niektórzy „fachowcy” od non-revenue water (choć tak naprawdę mówią o czymś, czego nie potrafią wcale udowodnić na płaszczyźnie finansowej, ani, co gorsza, praktycznej). W tej sytuacji wystarczy wdrożyć standard OPW (polegający między innymi na obserwacji i wartościowaniu nocnego przepływu pod względem ekonomicznym) i zamknąć usta raz na zawsze wyznawcom wskaźnika procentowego. Jeśli – podamy tu całkowicie hipotetyczny przykład – w lokalnych warunkach danego wodociągu okaże się, że przy 50% strat nie opłaca się usuwać wycieków, wówczas taki właśnie poziom strat należy uznać za prawidłowy! Za uzasadniony.
Drugi typ zakładów wodociągowych to najczęściej te duże (choć nie zawsze). Generalizując, zakup sprzętu do wykrywania wycieków rozkłada się u nich na więcej niż dziesiątki tysięcy odbiorców wody. W takich warunkach, jeśli parametry powstających wycieków wskazują na opłacalność, należy prowadzić ciągłe wyszukiwanie wycieków, co, jak się okazuje, absolutnie nie jest jeszcze gwarancją uzyskania standardu optymalnego poziomu wycieków. Ostateczną gwarancją jest osiągnięcie właściwej wydajności inspektorów wyszukujących wycieki. I tu, w praktyce, nie jest łatwo „wytłumaczyć” własnym pracownikom, że właściwa wydajność to ta światowa, a nie obecna krajowa (kilka razy mniejsza!). Choć w takich zakładach do zrobienia jest sporo, w bardzo wielu przypadkach wystarczy zwykłe podejście gospodarcze.
Przełom krajowy
Pierwsza książka na temat standardu OPW pojawiła się na naszym rodzimym gruncie w 2003 r. („Ekonomiczny Poziom Wycieków”), a ostatnia w 2011 r. Od tego czasu kilka zakładów wodociągowych próbowało wdrożyć standard OPW wyłącznie na wyodrębnionych podobszarach swoich sieci wodociągowych (strefach). Pierwszym zakładem wodociągowym w naszym kraju, który w pełnej skali zastosował optymalny poziom wycieków, jest Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Starachowicach (można tak stwierdzić, gdyż dotąd żaden inny zakład nie pochwalił się tym osiągnięciem). Należy ono do drugiej grupy przedsiębiorstw. Tych, którym opłaca się w sposób ciągły wyszukiwać wycieki w sieci. Z kolei firmą, która wdrożyła standard OPW (bez konieczności prowadzenia ciągłych prac z wyciekami) jest Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji w Wołominie. Warto pokrótce omówić sposób postępowania tych zakładów ze stratami z wycieków w świetle standardu OPW.
Na początku wdrażania standardu OPW dokonuje się obliczeń pod względem strat z wycieków. Ci, którym nie opłaca się reagowanie na wycieki w sieci wodociągowej przez wcześniejsze ich wyszukanie wyposażeni zostają w procedury nadzoru sieci, umożliwiające podjęcie interwencji, kiedy wyszukiwanie strat stanie się opłacalne (np. oprogramowanie do bieżącego remodellingu strat wody sieci itd.). Procedury takie są wytyczną postępowania dostawcy wody w wymiarze wolumetrycznym strat z wycieków, finansowym i wydajnościowym. Ktoś, kto w ten sposób dozoruje straty z wycieków, spełnia warunki standardu OPW. Zapewnia, że koszty sprzedawanej odbiorcom wody są na minimalnym w danych warunkach dostawy poziomie, gdyż między innymi nie podraża ich nieuzasadnionymi interwencjami (np. wyszukiwaniami wycieków). W tym przypadku całość działań polegających na opracowaniu dokumentacji standardu OPW to koszt kilku tysięcy złotych, a dostawca wody zobowiązany jest do historycznej notacji nocnego przepływu i reagowania w razie potrzeby zgodnie z opracowanymi procedurami. Od tego czasu taki zakład wodociągowy nie musi nikomu udowadniać, że ma poprawne straty względem wskaźnika procentowego strat wody.
W przypadku drugiego typu zakładów wodociągowych sprawa komplikuje się, ale tylko na pozór. Z przeprowadzonych obliczeń najczęściej wynika, że wyszukiwanie wycieków opłaca się w niektórych obszarach, a w innych straty trzeba wyłącznie nadzorować – podobnie jak w pierwszym typie zakładów wodociągowych. Wysyłamy więc pracowników lub wynajmujemy ekipy z zewnątrz i po uzyskaniu optimum kosztowo-wydajnościowego osiągamy standard OPW.
Potencjalne przeszkody
Należy zwrócić uwagę dostawcom wody na najczęstsze przeszkody, jakie mogą pojawić się przy wdrażaniu standardu OPW.
Za pierwszą z nich może być uważany pomiar nocnego przepływu w sieci wodociągowej. Jednak, jak się okazuje, wszystkie zakłady wodociągowe wyposażone są już w tradycyjne wodomierze lub przepływomierze na zasilaniu sieci, którym do pełnego wyposażenia wystarczy tylko nakładka umożliwiająca rejestrowanie przepływu i rejestrator – nawet przenośny (loger). W skrajnym przypadku, w małych gminnych sieciach wodociągowych, można posłużyć się manualnym odczytem ilości wody zasilającej sieć w określonych godzinach nocnych.
Za drugą przeszkodę można uważać poziom wykształcenia pracowników. Jest on łatwy do uzupełnienia dzięki krótkiemu szkoleniu i posiadaniu prostego oprogramowania, do którego wprowadza się dane w celu określenia poziomów opłacalnych interwencji.
Trzecia przeszkoda to niska wydajność pracy w sieci w zakresie wyszukiwania wycieków. Dzieje się tak w przypadku zakładów wodociągowych niezwracających do tej pory uwagi na wydajność pracy. Wystarczy w tym celu zadzwonić do jednego z przedsiębiorstw, które wdrożyły wydajność na poziomie światowym i porównać efektywność własnych pracowników z wydajnością pracowników wykonujących prace poprawnie.
Czwartą, najpoważniejszą zdaniem autora przeszkodę, można nazwać „pozornym autorytetem”. Okazuje się, ze niewydajnie pracujący pod kątem wyszukiwania wycieków system wodociągowy posiada zwolenników takiego właśnie stanu. Będą oni zaciekle bronić swoich interesów. Pozostawienie im decyzji o sposobie pracy czy wyposażeniu technicznym będzie najdroższą pomyłką. Podobnie jak zakładanie, że w ciągu jednego miesiąca zmienią swoje podejście do tego, co robią. To dyrekcja zakładu wodociągowego powinna zorganizować cały proces, biorąc pod uwagę tylko obiektywne uwagi ze strony załogi.
Można powiedzieć, że spektakularne efekty uzyskania standardu OPW wynagrodzą dostawcy wody nawet w 200% włożone wysiłki. Standard OPW gwarantuje, że nie tylko interes dostawcy wody, ale i jej odbiorców jest uwzględniany przy produkcji i przesyle wody. Wdrażając go, zyskujemy prestiż, ich wdzięczność i w końcu przestajemy być zapomnianym (żeby nie powiedzieć zapyziałym) skrajem cywilizacji, do którego nie dotarły jeszcze stosowane na zachodzie od kilkudziesięciu lat (!)metody i narzędzia pracy ze stratami wody.
Słowo końcowe
Oczywiście, znajdzie się wielu oponentów i lobbystów podważających opisane tu podejście do strat wody na bazie światowego standardu OPW. Mówimy im prosto: „straty wody opłaca się ograniczać tylko wtedy, kiedy jest to opłacalne”. Nie deprecjonujmy dalej wartości zakładów komunalnych (w tym i zarządzających nimi ludzi), nawet z dużymi procentowymi stratami. Sprawdźmy najpierw parametry konkretnych strat, i to, czy w danych lokalnych warunkach opłaca się je ograniczać, a następnie podejmijmy decyzje. Jeśli takie zakłady w konsekwencji wdrożą światowy standard OPW, zasługiwać będą na najwyższe uznanie. W każdym przypadku zastosowane przez nich podejście zminimalizuje w przyszłości koszty.
Spójrzmy na to również z innej strony. Sieci wodociągowe starzeją się, zakłady, które obecnie nie są zmuszone (w świetle standardu OPW) do ciągłego wyszukiwania wycieków, być może po pewnym czasie (kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat) rozpoczną coraz częstsze interwencje.
Ostatecznie – nie bójmy się standardu OPW. Jak wynika z pierwszych polskich doświadczeń, to właśnie średnie i małe firmy wdrażają go najszybciej i najsprawniej. Właśnie od nich można się wiele więcej nauczyć, weryfikując to, co jest napisane w książkach i artykułach.
Sławomir Speruda, WaterKEY, Warszawa