Paweł Chudziński
prezes Aquanet, Poznań
Pesymizm a realizm
Ale dość już tego pesymizmu (choć mam wrażenie, że to jest raczej realizm). Teraz trochę obserwacji z moich ostatnich spotkań. Otóż jedno z nich odbyło się wśród najważniejszych osób w podległych im firmach. Wcale nie chcę nikogo pouczać. Tak tylko sobie piszę. Gdy znajdą się razem tacy ważni ludzie, którzy w swoich firmach mają pełnię władzy (a czasami im się tylko wydaje), to znaczy, że mają też pełnię wiedzy. Jeśli mają pełnię wiedzy, to mogą podejmować wszystkie decyzje. I tu właśnie zaczyna się problem. Bo po co wówczas są wszyscy inni pracownicy? Wygląda na to, że wyłącznie po to, by wysłuchiwać i potem bez dyskusji wykonywać mądre polecenia cesarza, który na ten czas stał się prezesem. Mogą jeszcze przyklęknąć i ewentualnie pocałować pierścień. Bo jak wiadomo, cesarz ma przymioty boskie, więc mu się należy. Z tym, że tak naprawdę należy mu się coś zdecydowanie innego, tyle że tego nie napiszę, bo tak nieprzyzwoitych propozycji i tak by nie wydrukowano. Znam przykład takiego prezesa, który miał wybierać kolor segregatora dla materiałów wysyłanych do rady nadzorczej. Nie wybierał. Pewnie się jednak na tym nie znał. I dzięki Bogu. Ludzkość odetchnęła: jedna głupia decyzja mniej. Ten się z tego sam jakoś wygrzebał, natomiast martwią mnie tacy, co to są przekonani o tym, że to właśnie oni i koniecznie w tym momencie muszą podjąć każdą decyzję. I są na dodatek przekonani o tym, że jak podejmie ją ktoś inny, to będzie źle. A ja zapadam się w otchłań rozpaczy, gdy taki delikwent chce koniecznie całe audytorium przekonać o swoich racjach i zaczyna dyskusję. Dramat ma miejsce wówczas, gdy znajdzie godnego siebie przeciwnika. Nie pomaga wtedy ziewanie (nawet głośne), ostentacyjne wychodzenie na coraz częstsze przerwy i tym podobne zabiegi. To trochę jest jak z tym księdzem, który mówił tak nudne kazania, że spał cały kościół, a on był bardzo zadowolony, iż nikt mu nie przeszkadza. Był zadowolony do momentu, gdy śpiący parafianin spadł z ławki. Wówczas mu się dostało. Rzecz jasna parafianinowi, a nie księdzu. Nasz przypadek jest dość podobny. Niestety.
Wszechwiedza krótkie ma nogi…
Na zakończenie jeszcze kilka słów o podobnym przypadku, ale w życiu osobistym. Mam kolegę, który zna się w swoim mniemaniu na wszystkim. Kiedyś u niego byłem. Na początku było nawet ciekawie. Jakiego nie poruszyłbym tematu, on atakował go z pełnym znawstwem i zacięciem. Wydawał się wiedzieć wszystko. Zawsze wychodziłem na głupka (co w wielu wypadkach jest oczywiście czystą prawdą), aż w końcu zaczęło mnie to troszkę męczyć. Więc żeby się rozruszać, postanowiłem sprawdzić jego wiedzę w zakresie, w którym nie byłem kompletnym głupkiem, a mówiąc dokładniej, pracowałem w tym zawodzie dziesięć lat. On o tym nie wiedział. Tylu bredni, jakich się nasłuchałem w ciągu godziny, wystarczyło mi do podjęcia jedynej słusznej decyzji. Nigdy więcej wojny i wizyt u tego kolegi. To było kilkanaście lat temu. Więcej tam nie poszedłem i do dziś zastanawiam się, czy ma jakichś znajomych, którzy przychodzą sami z siebie, a nie pod przymusem. Mam dziwne wrażenie, że gdyby podwładni moich kolegów z tego spotkania mieli takie same możliwości, to pewnego pięknego dnia listę obecności w firmie podpisałby tylko prezes. Reszta pracowników postanowiłaby jednak sama podejmować decyzje. W domu.
ten tekst znajdziecie
w numerze 10 / 2007 / Wodociągi – Kanalizacja na stronie 14.
Komentarze (0)