Rower to nie tylko brak opłat za paliwo czy parking. W ogólnym koszcie przejazdu coraz większy udział ma utracony czas, na przykład poprzez stanie w ulicznych korkach.

Polacy kochają samochody. Z danych opublikowanych w ubiegłym roku przez Stowarzyszenie Europejskich Producentów Samochodów (ACEA) wynika, że w Polsce przypadało 599 aut na 1000 mieszkańców. To więcej niż średnia dla całej Unii Europejskiej oraz państw EFTA (Norwegia, Szwajcaria, Islandia). To nic, że jeździmy najczęściej starymi rzęchami, za to pod względem nasycenia samochodami przegoniliśmy potężne Niemcy, Wielką Brytanię, Hiszpanię czy Francję.

Naszej miłości przez lata nie studziły rosnące miejskie korki. Tkwiliśmy w przekonaniu, że wszędzie najlepiej dojechać własnym pojazdem. Od decydentów oczekiwaliśmy, że stawiać będą na budowę nowych, coraz szerszych ulic, miejskich ringów, obwodnic i innych udogodnień, które miałyby rozładowywać miejskie zatory. Okazało się jednak (ku rozpaczy kierowców), że wydolność układów komunikacyjnych ma swoje granice. Miasta coraz odważniej zaczęły stawiać na rozwój i usprawnienie komunikacji zbiorowej, co dodatkowo zmniejszyło płynność ruchu samochodowego. Wreszcie, gdy samochód przestał być w Polsce wyznacznikiem statusu społecznego, coraz więcej osób zaczęło liczyć koszty swych codziennych podróży. Nie tylko te wynikające z cen paliwa, biletu czy eksploatacji. Szczególnego znaczenia nabierać zaczęła cena utraty czasu.

Przesadą byłoby mówić, że nastąpił generalny odwrót od samochodów. Trzeba jednak zauważyć, że żadna inna forma komunikacji nie rozwijała się w ostatnich latach tak dynamicznie jak ruch rowerowy. Cykliści ? przez lata spychani na margines (nie tylko miejskich ulic) ? zaczęli przebijać się ze swymi postulatami. W każdym mieście powstają jak grzyby po deszczu rowerowe trakty, kontrapasy i inne ?wynalazki? ułatwiające życie rowerzystom.

Dla nadania rangi nowej polityce zaczęto tworzyć rowerową administrację, na czele której stawia się oficerów.
Udział ruchu rowerowego w ogóle podróży niepieszych w Warszawie wynosił przed rokiem ledwie 3,8%. W innych dużych polskich miastach był jeszcze mniejszy. Plany są jednak ambitne. W Poznaniu na przykład chcą, by za sześć lat udział ten wynosił 10%. Nastała rowerowo-biegowa moda. Na szczęście ? twierdzą inżynierowie ruchu. Wpisuje się ona bowiem w ideę uspokajania ruchu w miastach ? politykę transportową, która przez lata czekała na swój czas. Teraz on nadszedł.

Piotr Talaga
ZASTĘPCA REDAKTOR NACZELNEJ
?PRZEGLĄDU KOMUNALNEGO?