Żyjemy w czasach wymagających interdyscyplinarnego, zespołowego podejścia w planowaniu rozwoju przestrzennego, głębokiej współpracy ze społecznością lokalną i negocjowania sprzecznych interesów oraz wykorzystywania najnowszych technik i systemów informacji przestrzennej.

Lecąc nad Polską i jadąc jej drogami, oglądamy miasta raczej brzydkie (może z wyjątkiem odnowionych starówek), chaotycznie wkraczające swą niezorganizowaną zabudową w otwarte przestrzenie, często cenne pod względem przyrodniczym. Widać, jak chciwość w przejmowaniu przestrzeni, tanie lokalizacje na terenach rolnych oraz siła marzeń mieszkańców blokowisk o własnym dworku z ogródkiem i garażem dokonały tego, że miasta rozlewają się bezładnie i bezplanowo.
Czy tak miało być? Absolwenci kierunku kształtowania terenów zieleni na SGGW w Warszawie mieli w głowach ideę miast ogrodów Howarda, w której system przyrodniczy stanowił o kształtowaniu całej struktury miasta, tworząc gwarancje zdrowego życia w zdrowym klimacie i pośród pięknie zagospodarowanego otoczenia. W pierwszych latach budowania nowej samorządności w Polsce architekci krajobrazu i specjaliści z różnych dziedzin zajmujących się środowiskiem mieli nadzieję wcielić tę ideę w życie w polskich miastach, dostosowując ją do nowych czasów. Służby ochrony środowiska nowego samorządu terytorialnego miały działać inaczej niż w PRL, lepiej chronić walory i zasoby środowiska, we współpracy z planistami, realizatorami inwestycj...