Rząd powołał grupę ośmiu „mędrców” (ekspertów zewnętrznych), którzy mają pomóc przygotować nasz kraj do pierwszego, rozpoczynającego się 1 lipca 2011 r., przewodniczenia Unii Europejskiej (Prezydencji w UE).
Polski koordynator tej grupy, Paweł Świeboda, 31 maja br. ogłosił, że powinniśmy zająć się dyskusją o sposobach radzenia sobie z kryzysem ekonomicznym (nie do przyjęcia jest dla nas tak szeroka interwencja rządów w rynki, polegająca na woluntarystycznej pomocy finansowej wybranym firmom) oraz sprawami klimatyczno-energetycznymi. Wygłosił tu dość znamienną, chyba już narodową tezę, znacznie odbiegającą od tego co słyszymy z większości państw UE, że energetyka odnawialna jest nieopłacalna i nieefektywna, jeśli chodzi o pakiet energetyczno-klimatyczny, natomiast jedynym rozwiązaniem jest budowa elektrowni jądrowych i technologie oparte na „czystym węglu”. Jak słyszę, że coś jest „jedynym słusznym rozwiązaniem”, przypomina mi się „komuna”, której zakończenie, już przecież 20 lat temu, w słynnym oświadczeniu ogłosiła Joanna Szczepkowska.
Grzebiąc jeszcze głębiej w pamięci historycznej, to już raz, na samym początku stanu wojennego (w 1982 r.), ówczesny rząd rozpoczął budowę pierwszej elektrowni atomowej w Żarnowcu. Pewnie i wtedy gen. Jaruzelski i jego „mędrcy” byli przekonani, że to jedyne rozwiązanie na deficyt energii w „mrocznym” czasie stanu wojennego.
Ale fragmenty „komuny” z tamtego czasu wciąż mamy. Jest nią m.in. ciągle powszechne marnotrawstwo energii. Zużywamy jej w gospodarce trzy razy więcej (!) na jednostkę produktu niż kraje „starej” UE. Czy „mędrcy” tego nie wiedzą, proponując elektrownie atomowe, mające „dolać” energii do dziurawej polskiej beczki? Małe dzieci bawiące się w piasku nad morzem łapią w lot, że dziurawe wiaderko trzeba uszczelnić, aby nosić w nim wodę. Jeśli marnotrawimy tyle energii, to prościej wydać pieniądze na jej oszczędzanie – załatanie dziur i efektywne energetycznie technologie – niż proponować terapię „dolewania energii jądrowej” do marnotrawnej gospodarki.
„Mędrcy” wypowiadając się – moim i Zielonych zdaniem – w kwestii energetycznej mało mądrze, zapomnieli, co Polska na pewno „będzie miała na stole” w wyniku unijnej inicjatywy w 2011 r. To wpisuje się w szerszy kontekst, że z poziomu wnętrza kraju (w tym „rządu warszawskiego”) mało kto dostrzega, iż Bałtyk jest w Polsce. Otóż w 2011 r. przypadnie na nasz kraj zakończenie debaty i przyjęcie zreformowanej Wspólnej Polityki Rybackiej (WPRyb).
Komisja dostrzegła kilka negatywnych skutków reformy z 2002 r., a mianowicie zmniejszanie się wielkości zasobów rybnych (ok. 80% gatunków ryb w wodach UE jest zbyt intensywnie eksploatowanych) oraz istnienie zbyt wielu statków rybackich w stosunku do ilości ryb, które można łowić, nie zagrażając ich zasobom. Ponadto większość unijnych flot rybackich osiąga bardzo niskie zyski lub ponosi straty, co skutkuje nadmiernymi połowami, a wielkość połowów spadła do takiego stopnia, że obecnie dwie trzecie ryb w Europie pochodzi z importu.
Jest jasne, że ta reforma się nie udała i trzeba ją naprawić. Teraz trwa proces konsultacji Zielonej Księgi na temat rybołówstwa. Przez poszczególne kraje UE formułowane są postulaty do zmian WPRyb. Gdzie jest w tym procesie Polska?
Trzeba popatrzeć realnie, w których dziedzinach możemy skutecznie wpłynąć na kształtowanie polityki UE. W znikomym stopniu będzie to polityka gospodarcza wielkich krajów UE, takich jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy. Tu możemy i powinniśmy dyskutować o zasadach obowiązujących na wspólnym rynku.
Pod polskim władaniem jest „województwo morskie” – dodatkowe 10% powierzchni Polski na Bałtyku w postaci morza terytorialnego: zasobów, wód i dna. Polska – pilnując i uczestnicząc w procesie reformy – może mieć duży wpływ na kształt WPRyb, czyli na perspektywę trwałych warunków rybołówstwa i ochrony ekosystemów morza – w szczególności ryb. Powie ktoś z „mędrców” prawdziwie, że rybołówstwo polskie ma niewielkie znaczenie ekonomiczne. Ale trzeba dodać, też prawdziwie, że turystyka związana z wybrzeżem i Morzem Bałtyckim ma znaczenie daleko większe i stale rosnące. To miliony ludzi żyjących nad morzem z turystyki i miliony corocznie przyjeżdżające nad Bałtyk. Warunkiem dla nich jest czystość tego wyjątkowego kawałka Polski, związana też z zachowaniem świata przyrody i zasobów ryb.
Może, zamiast budować elektrownie atomowe, Polska winna zbudować dobrą Wspólną Politykę Rybacką, która będzie miała pozytywny wpływ na zasoby morskie i trwałość rybołówstwa dla znacznej części świata, gdzie łowią kutry państw UE?
Radosław Gawlik, Zieloni 2004, Kampania „Bałtyk jest w Polsce. Bałtyk jest w Europie”
Komentarze (0)