Często słyszy się komentarze, że istnieje wielka przepaść w myśleniu między Unią Europejską a Polską w zakresie zagadnień klimatycznych. Wspólnota promuje nowoczesne koncepcje, których najlepszym przejawem jest nieuchronność radykalnych zmian, takich jak wyeliminowanie węgla.
Natomiast Polska ciągle nie docenia korzyści, jakie z tego płyną i w sposób zupełnie niezrozumiały hamuje tak oczywiste i właściwie wytyczone działania. W Unii już nie dyskutuje się o celach redukcyjnych, gdyż one tak naprawdę są już przesądzone, a przedmiotem debaty pozostaje tylko sposób ich realizacji. Na salonach unijnych nie jest w dobrym tonie posiadanie wątpliwości w tym zakresie, jak również zadawanie pytań o sens merytoryczny takich działań, o ich opłacalność dla Unii Europejskiej i poszczególnych jej krajów. Wszystko jest przemyślane, przeanalizowane, wyliczone i powinniśmy skoncentrować się na wdrażaniu jedynie słusznego kierunku. Po takim wstępie nasuwa się oczywisty wniosek – musimy natychmiast przejrzeć na oczy, radykalnie zmienić nasze podejście i w pełni akceptować plany dotyczące ochrony klimatu.
Nie poddajemy się presji
Na szczęście zachowujemy się racjonalnie i nie poddajemy się presji. Cały czas używamy argumentów merytorycznych, podkreślając, że dane rozwiązanie jest nieuzasadnione, a konkretna propozycja wymaga pełnego i profesjonalnego impact assessment oraz dogłębnego przedyskutowania. Uważamy, że nie powinno się podejmować decyzji szczególnie rzutujących na gospodarkę, dopóki sprawa nie jest w pełni wyjaśniona. Niestety, bardzo często zdarza się, że zanim wszystkie wątpliwości zostaną rozwiane, dyskusja merytoryczna jest kończona i następuje podejmowanie decyzji politycznych. Pragnę podkreślić, że nasze sprzeciwy, zastrzeżenia i konkretne propozycje rozwiązań nie wynikają wyłącznie z ekstremalnie trudnej sytuacji Polski jako kraju, którego gospodarka w największym stopniu uzależniona jest od węgla, ale także z troski o optymalne działania dla całej Unii Europejskiej.
Polska nieustannie podkreśla, że nawet gdybyśmy ograniczyli w 100% emisję gazów cieplarnianych z terytorium Unii Europejskiej, to nie miałoby to istotnego znaczenia w skali globalnej, a tylko w takiej, z przyczyn merytorycznych, możemy oceniać efekty zapobiegania zmianom klimatycznym. Emisja z UE to tylko 14% światowej emisji gazów cieplarnianych. Natomiast formułowana jeszcze przed konferencją w Kopenhadze teza o sprawczym działaniu „dobrego przykładu” poniosła sromotną klęskę. Jednak ta prawda nie znajduje jeszcze powszechnego zrozumienia.
Największym grzechem forsowanego modelu polityki klimatycznej jest nieliczenie się z jej negatywnymi skutkami dla gospodarki, a szczególnie dla jej konkurencyjności wobec gospodarek krajów takich jak USA, Japonia, Chiny, Indie itp. Nakładając na siebie ostrzejsze wymagania dotyczące klimatu niż istnieją np. w USA, Unia Europejska niejako sama powoduje, że firmy krajów Wspólnoty przegrywają konkurencję z amerykańskimi. Niestety, w kręgach unijnych panuje przekonanie, szczególnie wśród ludzi, których nazywam „ideologami ochrony klimatu”, że Europa bez przemysłu to bardzo dobre rozwiązanie. Przecież PKB można bardziej efektywnie osiągać z handlu i usług. Oni zupełnie nie przejmują się narastającym zjawiskiem carbon leakage ani protestami przemysłu energochłonnego, bo miejsce dla brudnej produkcji jest poza granicami naszej czystej Unii Europejskiej. Gdyby taki pogląd zwyciężył, to sprawdziłby się czarny scenariusz dla Europy. Wzrost gospodarczy byłby możliwy tylko w krótkim okresie. Nastąpiłoby totalne uzależnienie od krajów trzecich, które dyktowałyby warunki eksportu niezbędnych dla Unii Europejskiej produktów.
Nasuwa się pytanie, dlaczego na forum unijnym nie są wypracowywane optymalne rozwiązania, które w odpowiedni sposób brałyby pod uwagę potrzeby gospodarki i wymogi ochrony klimatu? Dlaczego wskutek forsowania niektórych regulacji przegrywa gospodarka?
Niezbędna współpraca
Nie jedynym, ale na pewno bardzo ważnym powodem jest podział kompetencji, zarówno w instytucjach unijnych, jak i poszczególnych krajach członkowskich. Sprawy klimatu to generalnie obszar działania instytucji środowiskowych – w UE: Rady ds. Środowiska i Dyrekcji Generalnej ds. Klimatu, a na poziomie krajowym Ministerstw ds. Środowiska. Instytucje te w imię obrony „wyższych wartości” niechętnie podejmują partnerskie konsultacje z sektorem gospodarki, a jeszcze podatne są mniej na jego sugestie. Najlepszą ilustracją takiej sytuacji są rozmowy przeprowadzone przeze mnie w kilku Ministerstwach Gospodarki tzw. starych krajów unijnych, dotyczące poparcia polskich propozycji do projektu decyzji KE w sprawie przydziału bezpłatnych uprawnień do emisji gazów cieplarnianych dla przemysłu i ciepłownictwa. Moi rozmówcy podzielali nasz punkt widzenia, ale stwierdzali, że nie mogą niczego zrobić, bo sprawa jest w kompetencji Ministerstwa Środowiska. W tym kontekście modelowa współpraca w zakresie zagadnień klimatycznych ma miejsce w Polsce między Ministerstwem Gospodarki a Ministerstwem Środowiska. Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, kiedy ważny interes polskiej gospodarki nie byłby wzięty pod uwagę przez ministra środowiska.
Zbigniew Kamieński, zastępca dyrektora Departamentu Rozwoju Gospodarki w Ministerstwie Gospodarki
Komentarze (0)