Ten tekst jest troszkę inny. Mam nadzieję, że pani redaktor zechce go opublikować, a czytelnicy nie zanudzą się w trakcie lektury. Powód tej inności jest jeden – to setny artykuł który napisałem dla tego czasopisma. Dlatego pewnie naszła mnie jakaś taka nostalgia i chęć powspominania.
Oczywiście, jak to często bywa w moim życiu, wszystko zaczęło się przypadkowo (teraz zdradzę kulisy swoich konszachtów z redakcją). Jakieś osiem lat temu spotkałem się z ówczesnym, obecnie już nieżyjącym, szefem Abrysu, Wojtkiem Dutką, który zaproponował mi, żebym pisał teksty właśnie do „Wodociągów-Kanalizacji”. Był to wówczas jeszcze w miarę nowy tytuł. Zapytałem Wojtka, czy naprawdę jest pewien tego, że powinienem pisać do jego czasopisma, i czy przypadkiem nie osłabł jego instynkt samozachowawczy… W odpowiedzi stwierdził, że najwyżej po kilku artykułach, jeśli będą fatalne, zakończy współpracę ze mną. Później pewnie o tym zapomniał, bo w żaden inny sposób nie potrafię wytłumaczyć faktu, iż pozwolono mi pisać tak długo. Na początku swojej kariery felietonisty byłem przez krótki czas prezesem Izby Gospodarczej „Wodociągi Polskie”. Potem Wojtek, niestety, odszedł z tego świata, a ja tu już przylgnąłem. I tak zostało. Pozwalają mi pisać, a następnie nawet drukują moje teksty, za co jestem wydawnictwu i redakcji bardzo wdzięczny, bo w przeciwnym razie nie wiedziałbym, co zrobić z tym czasem, który spędzam na pisaniu.
Czy ktoś mnie czyta?
Przez długi okres miałem nieodparte wrażenie, że jedyną osobą, która czyta moje teksty, jest mój tata (którego serdecznie pozdrawiam jako wytrwałego czytelnika). Pierwsze artykuły recenzowane były właśnie przez niego, i to nie zawsze pozytywnie, co, mam nadzieję, przyniosło efekty w późniejszych publikacjach. Do dzisiaj zresztą mam lekką tremę, gdy ojciec bierze do ręki kolejny egzemplarz „Wodociągów-Kanalizacji”. Jednak z czasem okazało się, że felietony czyta ktoś jeszcze. A co więcej – nawet na nie reaguje! To był dla mnie przełom, kiedy po raz pierwszy ktoś napisał polemizujący ze mną tekst. Była to pani Dorota Jakuta (nie potrafię sobie przypomnieć, czy wówczas zajmowała już stanowisko dyrektora Izby). Obecnie pani dyrektor również regularnie publikuje i bardzo się z tego cieszę. Mimo wszystko przynajmniej kilka osób czyta moje teksty, co sprawia mi ogromną radość, o czym przekonywałem w jednym z ostatnich felietonów.
Na przestrzeni lat w różnym stopniu narażałem się rozmaitym ludziom. Nigdy nie chciałem niczyjej krzywdy, choć niekiedy tak właśnie moje niektóre krytyczne teksty są odbierane. Mijają lata zmieniają się dyrektorzy i prezesi Izby, a ja ciągle piszę. I wcale nie będę obiecywał, że stanę się mniej kąśliwy, chociaż nie na tym przecież ma to wszystko polegać. Wielu z moich kolegów, z którymi zaczynałem przygodę w Izbie, przeszło już na emeryturę, jak choćby Jasio Kubień czy Tadzio Zuber. Kiedyś pewnie przyjdzie czas na mnie, jeśli będę miał takie szczęście jak oni, żeby dotrwać i dożyć do emerytury na takim stanowisku w wodociągach. Ale na razie nadal piszę. I cieszę się, że mogę to robić bardziej niezależnie, nie będąc już od kilku lat członkiem władz Izby i nie narażając się moim koleżankom i kolegom z Rady Izby na zarzut nielojalności (kiedyś coś takiego usłyszałem, poważnie! I poczułem się jak na egzekutywie partyjnej).
Autor w nowej odsłonie
Chciałbym jeszcze napisać kilka słów o przyjaźniach służbowych. Niektóre przemijają powoli, inne błyskawicznie. A jeszcze inne (jest ich, niestety, bardzo mało) trwają latami. Mam takiego jednego przyjaciela, z którym znajomość bardzo cenię i staram się pielęgnować w oparciu o wzajemną… złośliwość. Taka przyjazna uszczypliwość, z nutką serdecznej kąśliwości, łączy mnie z prezesem Langerem. Nigdy mu tego nie powiem w oczy, ale jest to jeden z bardziej inteligentnych ludzi, a zarazem autorytetów nie tylko w naszej branży. O takich trzeba dbać. Można – jeśli pozwoli – nie zgadzać się z nim, ale nie można go nie cenić.
Na koniec (mam nadzieję, że pani redaktor mi to umożliwi), chciałbym troszkę zmienić mój wizerunek. Wprawdzie raczej nie stanę się już piękniejszy, ale mogę być nieco bardziej „aktualny”. Śmieszy mnie trochę, gdy ktoś swoje publikacje opatruje zdjęciem sprzed dwudziestu lat. Moje miało już pewnie dziesięć, więc zapewne uległo swoistemu przedawnieniu.
Chciałbym też bardzo podziękować za to, że wytrzymaliście ze mną przez tyle lat. Mam nadzieję, że czasami uśmiechacie się, a nie tylko do denerwujecie, czytając te teksty. Natomiast szczególnie dziękuję tym, którzy reagują na moje poglądy. Nie tylko pozytywnie. To daje mi motywację do pisania i czyni moje publikacje bardziej zaangażowanymi. Do następnego numeru. Wasz usłużny felietonista, Paweł.
Paweł Chudziński, prezes Aquanet Poznań
Komentarze (0)