Jak informuje „Gazeta Wyborcza”, małżeństwo jest doskonale znane pracownikom Miejskiego Zarząd Usług Komunalnych, który zajmuje się utrzymaniem zieleni w mieście. – Oni się na nas uwzięli. Jeżdżą wszędzie za nami, a pani Lisowska potrafiła kiedyś nawet wejść na dach jednej z kamienic, żeby zrobić zdjęcia wycinanych drzew – mówi Iwona Kokowicz, rzeczniczka gliwickiego MZUK.
Wojna między ekologami a pracownikami zieleni sięgnęła zenitu, kiedy Pieczyrak robił zdjęcia wycinanej topoli przy ul. Chorzowskiej. – Stałem po drugiej stronie ulicy, gdy podeszli do mnie robotnicy. Byli agresywni i grozili pobiciem. W końcu zażądali zezwolenia z MZUK na fotografowanie drzew i sprzętu będącego własnością firmy. Na nic zdały się tłumaczenia, że jestem dziennikarzem i fotografuję tylko drzewa, a to przecież nie są obiekty strategiczne – relacjonuje Pieczyrak.
Ekolog listownie zwrócił się do dyrektora MZUK i zażądał wyjaśnienia sprawy. W odpowiedzi otrzymał jedynie tłumaczenie, że swoim zachowaniem mógł narazić pracowników MZUK i siebie na utratę zdrowia lub życia. – Według relacji naszych pracowników pan Pieczyrak podszedł zbyt blisko. Interweniowali, bo chodziło o jego bezpieczeństwo. Jakaś gałąź mogła mu po prostu spaść na głowę – mówi Kokowicz.
– Nie złamałem żadnych przepisów. Przez cały czas stałem kilkanaście metrów od taśm, które rozpięli robotnicy. Jako dowód mam całą dokumentację fotograficzną zajścia – mówi Pieczyrak.
Źródło: Gazeta Wyborcza Katowice
Komentarze (0)