Radosław Gawlik
Rada Krajowa Zieloni 2004

Wydawać by się mogło, że kochamy Bałtyk. W tym roku ponad 80% Polaków wyjeżdżających na urlop nad morze wybrało polskie wybrzeże. Kochamy słońce, plażę i kąpiele, ale Bałtyku właściwie nie znamy. Nasz kontakt z morzem jest płytki. Niewielu Polaków przejechało się wybrzeżem Bałtyku, choćby na Rugię, litewską część Mierzei Kurońskiej, nieliczni odwiedzili wyspy Estonii. A ilu z nas zanurkowało w „Pucyfiku” – ciekawej przyrodniczo i pięknej Zatoce Puckiej lub na pełnym morzu?
Politycy również mają kłopoty z dostrzeżeniem naszego morza. W Narodowym Programie Rozwoju, dokumencie strategicznym określającym polskie zamiary rozwojowe i inwestycyjne, przygotowywanym przez poprzednie rządy, problemy Bałtyku właściwie nie istniały. Trochę więcej uwagi poświęcono morzu w Narodowych Strategicznych Ramach Odniesienia na lata 2007-2013, przyjętych przez obecny rząd. Lecz i tutaj Bałtyk nie jest traktowany całościowo, a tylko przez pryzmat koniecznej poprawy stanu infrastruktury portowej. Politycy najczęściej zapominają, że blisko10% terytorium kraju stanowi powierzchnia dna i wód morskich, w tym wód wewnętrznych i morza terytorialnego.
Za mało uwagi poświęca się morzu w programach szkolnych i w mediach. Telewizja publiczna i prywatna rzadko pokazują przyrodę naszego morza. A przecież jest ono pasjonującym ekosystemem, który od nas zależy i od którego my zależymy. Na marginesie warto zaznaczyć, że cała polska przyroda rzadko pokazywana bywa w telewizji. Mimo że mamy sporo świetnych polskich filmów przyrodniczych, znacznie częściej zobaczymy film o przyrodzie tropikalnej lub polarnej.
Morze Bałtyckie w skali globu wyróżnia się tym, że ma niewielkie połączenie z oceanem, jest młode, płytkie, słabo zasolone i bardzo wrażliwe na zmiany. Odświeżające wpływy natlenionych wód z Morza Północnego pojawiają się mniej więcej raz na 30 lat przez Cieśniny Duńskie. Dzieje się to tak rzadko, że Bałtyk pod pewnymi względami przypomina ogromne jezioro otoczone przez tereny dziewięciu krajów. Z tego powodu zanieczyszczenia wpływające z głębi lądu poprzez rzeki kumulują się tu niezwykle szybko. Ich rozkład powstrzymuje kilka czynników. Okres oddziaływania letniego słonecznego światła jest krótki. W ciągu pozostałych miesięcy roku panuje chłód. Spore jest zimowe pokrycie lodem. Przeważają wpływy wód rzecznych nad dopływem wód morskich. W tych warunkach żadne brudy, które wpadną do Bałtyku, nie mają szans na szybkie rozcieńczenie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że to my głównie odpowiadamy za zanieczyszczenie tego morza-jeziora. Blisko 50% populacji zamieszkałej nad Bałtykiem to Polacy! Wody Odry i Wisły niosą ścieki komunalne i nawozy z pól. Użyźniają one i psują wrażliwy ekosystem Bałtyku.
Obok tych „tradycyjnych” zagrożeń są i inne, znacznie groźniejsze. Zaliczyć do nich należy niszczenie przyrodniczych siedlisk nadmorskich, inwazję obcych gatunków ryb oraz zbyt intensywne połowy ryb – legalne i nielegalne.
Niszczenie siedlisk szczególnie widać na Półwyspie Helskim. W ciągu kilku ostatnich lat, często nielegalnie, rozbudowano tam pola biwakowe od strony zatoki. Ucierpiały przy tym przybrzeżne ekosystemy – m.in. miejsca rozrodu ryb, siedliska ptaków i unikatowej słonolubnej flory. Na Helu również rozpanoszyli się „fachowcy od poprawiania natury”. Ogromne, żelbetowe umocnienia zapewne są niezbędne przy portach lub w niektórych morskich miejscowościach, ale absurdalne jest układanie ich w pobliżu piaszczystych plaż. Brzeg morski, podobnie jak brzegi rzek, żyje dzięki dynamice zachodzących na nim procesów. Niepotrzebnie prostuje się i „ukamienowuje” setki kilometrów rzek i potoków. Teraz ten biznes przeniósł się także nad morze. Takie ingerencje rujnują przybrzeżne siedliska ryb – miejsca ich rozrodu i schronienia narybku. Przy tym szpecą nadmorski krajobraz. Wprowadzają obce, kamieniste podłoże, charakterystyczne dla skandynawskich brzegów, sprzyjające obcym gatunkom.
Także w Zatoce Puckiej postępuje proces niekorzystnych zmian. Zniknęły szlachetne gatunki ryb, takie jak szczupak, troć, certa, sieja, a nawet płoć. Zdecydowaną większość, bo aż 95% znajdujących się u brzegów ryb stanowi ciernik. Ta mała rybka została zwycięzcą na torze przeszkód, który w ekosystemie zatoki tworzył i tworzy człowiek. Naukowcy ostrzegają, że zjawiska obserwowane w Zatoce Puckiej mogą objąć swym zasięgiem znaczną część morza. Nie trzeba będzie wówczas specjalnych dopłat dla likwidacji łodzi i kutrów. Nie będzie ryb – nie będzie rybołówstwa. Sami rybacy, mając na celu szybki zarobek, działają niekiedy wbrew własnym interesom w dłuższej perspektywie. Przykładem może być połów dorszy. Ryby te wyławiane są w tak dużych ilościach, że zagraża to utrzymaniu całej bałtyckiej populacji. Międzynarodowa Rada Eksploatacji Mórz szacuje, że ilość nielegalnie wyławianych z Bałtyku ryb stanowi aż 40% wysokości połowów legalnych! Polska nie stosuje się do zaleceń i obowiązków wynikających w tym zakresie z dyrektyw UE. Na łodziach i kutrach nie instaluje się kontrolnych elektronicznych skrzynek, które pozwalają przez satelitę rejestrować każdy ruch kutra. Takie urządzenia służą nie tylko kontroli połowów, ale także poprawie bezpieczeństwa ludzi na morzu. Brak skutecznej kontroli sprzyja kłusownictwu. Skala tego zjawiska w Polsce jest duża – eksportujemy więcej dorszy niż oficjalnie łowimy. Dodatkowo wysokość wyznaczanych przez naukowców limitów połowów dorsza jest corocznie zawyżana o 300-400%. Decydują o tym politycy odpowiedzialni w rządach za rybołówstwo, wchodzący w skład Rady Ministrów UE.
Sieć Nadbałtyckich Zielonych, zaalarmowana tymi faktami, opublikowała stanowisko w obronie dorsza. Można się z nim zapoznać na stronie http://www.zieloni2004.pl/portal.
Przed laty zbyt intensywne połowy doprowadziły do wyginięcia jesiotra bałtyckiego. Obecnie zasoby stad dorszy żyjących na wschód od Bornholmu są na skraju egzystencji. Grozi im, podobnie jak innym gatunkom ryb bałtyckich, całkowita zagłada. Powstrzymanie nadmiernych połowów może być dla nich ratunkiem.