Ustawowe uregulowanie sprawy biopaliw jest ze wszech miar konieczne. Dotychczasowe dyskusje, nie oparte na żadnych sensownych przesłankach, a już zwłaszcza na wynikach badań – w tym przeprowadzonych w kraju – wprowadziły wiele zamieszania.

Zamieszania tego można byłoby uniknąć, gdyby ustawa o biopaliwach zawierała cztery ustępy. Po pierwsze, definicję biopaliwa jako produktu pochodzącego z zasobów odnawialnych (bez wymieniania poszczególnych produktów). Biopaliwem (a właściwie ekopaliwem1) jest syntetyczny węglowodorowy olej napędowy, uzyskany np. z makuchów rzepakowych, dlatego zawężanie definicji np. do estrów oleju rzepakowego nie ma logicznego uzasadnienia. Po drugie, w ustawie powinny być określone normy, którym musi odpowiadać płyn będący paliwem. Należałoby też wymienić jednostki upoważnione do kontroli jakości paliwa. Wreszcie, po czwarte, w ustawie brakuje rozwiązań, a konkretnie mechanizmów podatkowych (w tym długofalowych ulg i zwolnień). Wbrew pozorom nieważne jest, czy biomasa produkowana jest w kraju, czy też pochodzi z importu, łatwiej bowiem handlować w barterze z Ukrainą niż z Emiratami Arabskimi. Nie ma obaw, że nasze rolnictwo nie będzie miało rynków zbytu na swoje produkty. Potencjalna produkcja biopaliw z rodzimego surowca to maksymalnie 25-30% rocznego krajowego zapotrzebowania na paliwa.
Kluczową kwestią dla biopaliw jest zagwarantowanie ich jakości. Ta z kolei zależy zarówno od surowca, z którego biopaliwa są otrzymyw...