Rynek wywozu odpadów komunalnych daleki jest od doskonałości. Mimo podejmowanych co pewien czas prób stanowienia przepisów cywilizujących zasady działalności gospodarczej w tej branży, wciąż nie brakuje firm, które nastawione są przede wszystkim na świadczenie usług jak najtaniej, z pominięciem współczesnych standardów gospodarki komunalnej, zwłaszcza inwestowania w unieszkodliwianie odpadów.
Firmy te konkurują głównie ceną, kalkulowaną nierzadko poniżej rozsądnych kosztów usługi, oszczędzają na pracownikach, zatrudniając podwykonawców, korzystają z używanego sprzętu niskiej jakości, unikają też inwestowania w kosztowne programy segregowania i utylizacji. Jednocześnie, zaniżając dzięki takiej strategii poziom usług i cen, utrudniają funkcjonowanie tym podmiotom, które nastawiając się na wieloletnią obecność w branży, muszą utrzymywać poziom usług i inwestować w ochronę środowiska, a tym samym w swoją przyszłość.
Zdaniem wielu przedsiębiorców branży komunalnej, wśród firm nastawionych wyłącznie na jak najtańszy wywóz wyróżnia się interes braci Strach, a to ze względu na jego rozmach: liczne firmy braci wchodzą lub próbują wchodzić na rynki usług komunalnych praktycznie w całym kraju. — Jesteśmy w Trójmieście, we wszystkich większych miastach Śląska, w Łodzi i Piotrkowie, Częstochowie i Krakowie, Wrocławiu, Kedzierzynie-Koźlu, Bydgoszczy — opowiada Wiesław Strach, jeden z właścicieli firm działających pod wspólną marką „Bracia Strach”. Dodaje, że to tylko największe z miast, które obsługują. Teraz bracia starają się o pozwolenia na wywóz odpadów m.in. z Konina, Poznania, Koszalina i Katowic. I mają za złe samorządom, że stawiają im zbyt wysokie wymagania.
W Koszalinie utrudniają na wszystkie sposoby. Żądają coraz to nowych dokumentów niewymienionych w ustawie, jak opinie ochrony środowiska czy Sanepidu. Dzieje się to przede wszystkim w Koszalinie i Poznaniu. Rada Miasta Koszalina dała nawet swoje wytyczne w tej kwestii. Już kilka razy załatwili nasz wniosek odmownie. Teraz występujemy tam o pozwolenie po raz trzeci lub czwarty — przypomina Wiesław Strach. — W Katowicach zażądali, by pewien procent wywożonych śmieci był przerabiany w kompostowni, a nie składowany. My tymczasem zajmujemy się wywozem, a nie przerobem śmieci. W przerób nie inwestujemy. To nieco inny typ działalności — dodaje.
W środowisku przedsiębiorców gospodarki odpadami powszechnie znane są bezpardonowe metody konkurowania i eliminowania z rynku lokalnych przedsiębiorców przez braci Strach. Głównymi sposobami tej walki jest obniżanie — najczęściej na krótką metę — cen za usługi i wykorzystywanie ewidentnych luk w przepisach o zamówieniach publicznych i utrzymaniu czystości w gminach, jak również braku określonych i egzekwowanych usług w zakresie higieny komunalnej — czytamy w piśmie Dariusza Matlaka, prezesa Polskiej Izby Gospodarki Odpadami, do prezydenta Konina.

Ceną na pokuszenie

Schemat wchodzenia braci Strach na nowe rynki jest zawsze podobny: wszędzie tam, gdzie pojawi się którakolwiek z ich firm, proponują wywóz śmieci w cenach zdecydowanie niższych niż przedsiębiorstwa już działające na tym rynku. Zastanawiające jest jednak, że w ciągu kilku, czasem kilkunastu miesięcy ceny usług świadczonych przez firmy braci Strach rosną do tego stopnia, że najczęściej ich taryfa staje się jedną z najwyższych w okolicy. Ale wtedy mają już podpisane kilkuletnie kontrakty.
Oczywiście. Oferta braci Strach, gdy wchodzą na rynek, jest najtańsza. Jak każda oferta promocyjna — podkreśla Piotr Lubos, prezes Rethmann MPGK w Tarnowskich Górach. — Na przykład na terenie bytomskiej dzielnicy Górniki w styczniu 2001 r. bracia Strach zaproponowali cenę 5,35 zł brutto od osoby za wywóz odpadów, po czym 30 lipca roku następnego wprowadzono aneksem podwyżkę do 8 zł. W pobliskim Radzionkowie Prywatny Zakład Oczyszczania Miasta ustalił w 2001 roku cenę na 4,5 zł za 120 litrowy pojemnik. W ciągu dwóch lat poszybowała ona do poziomu 7,5 zł.
Ceny podnoszone są zwykle aneksami do umów, a skala podwyżek jest wyraźnie większa, niż mogłoby to wynikać z ruchu cen na składowiskach. W fakturach wystawianych przez firmy braci pojawiają się też pozycje nieprzewidziane wcześniej w umowach, jak np. wywóz odpadów wielkogabarytowych czy gruzu, i to po słonych cenach, a także „usługi”, które nie miały miejsca, jak informował w kwietniu 2002 r. „Dziennik Zachodni”.
Praktyka ta wydaje się dość interesująca, zwłaszcza w połączeniu z niespotykaną raczej wśród przedsiębiorstw oczyszczających praktyką przejmowania i zatrudniania przez braci Strach dozorców — wcześniej pracowników spółdzielni czy zasobów komunalnych obsługiwanych obecnie przez braci. Ponieważ właśnie do dozorców należy potwierdzanie wywozów z posesji, tworzy to potencjalnie patogenną sytuację — pracownik zajmuje się kontrolą poczynań swojego pracodawcy.
W spółdzielniach mieszkaniowych oferta wynosi od ok. 2,8 zł wzwyż od jednego mieszkańca, przy czym nie obejmuje ona tzw. wywozów dodatkowych, za które płaci się osobno. W praktyce wygląda to tak, że wywozy trawy, liści, gruzu i odpadów wielkogabarytowych są fakturowane odrębnie. Sytuacja taka miała miejsce w Bytomiu w ZBM-ie, gdzie dofakturowano 173 tyś. zł, o fakcie tym informował Dziennik Zachodni.
Przez to, że zatrudniamy dozorców możemy promocyjnie obniżyć ceny, bo zajmujemy się i wywozem, i sprzątaniem i administracją. Także dlatego, że nie ma u nas prezesów zarabiających po 10 tysięcy. A jeśli nasze ceny rosną, to z tego powodu, że wprowadzono opłatę marszałkowską — mówi Wiesław Strach.
Opłata marszałkowska wynosi nieco ponad 15 zł od tony odpadów — przypomina Wojciech Woźniakowski z zarządu Krajowej Izby Gospodarki Odpadami. — Załóżmy, że jedna osoba produkuje rocznie 300 kg śmieci. Jakby nie liczyć, wzrost ceny wywozu od jednego mieszkańca uzasadniony opłatą marszałkowską nie powinien przekroczyć 50 groszy — wylicza.

Wielogłowa hydra

Co ciekawe, bracia Strach tak ochoczo stosujący nieproporcjonalnie niskie ceny w aglomeracji śląskiej, w macierzystej Częstochowie nie należą do tanich (chyba że chodzi o walkę o nowe zamówienia).
By wyjaśnić rozbieżności w cenach, warto przyjrzeć się strukturze firm. Nikt nie wie, ile przedsiębiorstw rejestrowanych na poszczególnych członków rodziny bracia Strach naprawdę posiadają.
Na podczęstochowskim wysypisku doliczono się 10 różnych podmiotów funkcjonujących pod szyldem „Bracia Strach”. Częstochowski prokurator doliczył się 8 firm. Oto niektóre nazwy: „Bracia Strach Spółka Jawna” Zakład Oczyszczania i Wywozu Nieczystości, Wywóz Nieczystości oraz Przewóz Ładunków Wiesław Strach, Prywatny Zakład Oczyszczania Miasta — Waldemar Strach, Zakład Oczyszczania, Wywozu i Utylizacji Nieczystości „EKO SYSTEM” s.c. Bożena i Waldemar Strach, Zakład Oczyszczania Miasta — Zbigniew Strach, „POL-KRAK” s.c. i Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Zarządzania Nieruchomościami Sp. z o.o. — Bracia posiadają ok. 12 firm. Ta mnogość wykorzystywana jest do tworzenia różnych konfiguracji przetargowych— twierdzi Lubos.
Podmioty te tworzą nieformalny holding. Nie ma między nimi instytucjonalnych powiązań, jednakże ściśle ze sobą współpracują. Znamienne, że w odróżnieniu od stanu faktycznego, w materiałach reklamowych i na stronie internetowej wszystkie przedsiębiorstwa braci Strach prezentowane są jako jedna firma będąca współwłasnością trzech braci. Identycznie są też oznaczone i pomalowane samochody wszystkich firm braci.
Powyższa struktura organizacyjna może tłumaczyć nawet tak dziwaczne zjawiska, jak stosowanie w jednych miejscach cen uderzająco niskich, a w innych — niewytłumaczalnie wysokich. Przy nieformalnych powiązaniach łatwo przenosić kapitał i wszelki majątek z jednej firmy do drugiej, zwłaszcza że wszystko dzieje się w rodzinie. Po analizie cen dokonanej przez lokalne, śląskie gazety okazuje się, że na rynku częstochowskim mieszkańcy obsługiwani przez braci Strach płacą od 5,83 do 7,8 zł od osoby. Niektórzy dziennikarze zastanawiają się, czy mieszkańcy Częstochowy sponsorują wywóz odpadów z aglomeracji śląskiej.
Wiesław Strach kategorycznie zaprzecza istnieniu takiego sponsoringu. Nie chce jednak wymienić wszystkich firm należących do rodziny Strach ani nawet podać ich liczby — Jest kilka firm, każdy z braci ma swoje. Nie musze wszystkiego ujawniać — podkreśla.

Volvo czy furmanką?

Niektóre metody dostosowywania się przez braci Strach do warunków przetargów ogłaszanych przez spółdzielnie czy PGM-y budzą szczególne wątpliwości. Właśnie takiej sprawy dotyczy przytoczona wcześniej opinia Dariusza Matlaka, prezesa PIGO.
W styczniowym przetargu na wywóz odpadów z zasobów częstochowskiego Zakładu Gospodarki Mieszkaniowej — Towarzystwo Budownictwa Społecznego, wygranym przez Prywatny Zakład Oczyszczania Miasta Waldemar Strach, zwycięzca zaoferował ceny o połowę niższe niż konkurenci. W warunkach przetargu zamawiający zażądał, by startujące firmy wykazały się posiadaniem minimum dziewięciu nowych śmieciarek. Zwycięzca dołączył więc do swojej oferty umowę dzierżawy ośmiu specjalistycznych samochodów na podwoziu Volvo, zgodnie w wymogami specyfikacji wyprodukowanych po 2000 r. Co ciekawe, wydzierżawił je aż w… Koninie, od tamtejszego Przedsiębiorstwa Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej.
Już po rozstrzygnięciu przetargu okazało się, że umowa dzierżawy, jak zapewniają władze Konina, jest nieważna, a okoliczności jej zawarcia — wielce podejrzane. Po pierwsze, podpisał ją tylko prezes konińskiego PGKiM i główny księgowy, a musieliby to zrobić dwaj członkowie zarządu. W dodatku w umowie tej zawarto tylko wymóg udostępnienia samochodów przez konińskie przedsiębiorstwo braciom Strach, nie regulując w ogóle kwestii zapłaty w zamian za tę usługę. Kwestię wynagrodzenia zostawiono do określenia w bliżej niesprecyzowanych dalszych negocjacjach. Umowa jest więc dla konińskiej firmy ewidentnie niekorzystna.
Prezydent Konina już zdymisjonował prezesa PGKiM, a jego prawnicy uznali, że umowa z mocy prawa jest nieważna.
Stanowczo wykluczam możliwość wydzierżawienia tych pojazdów komukolwiek. To 80% nowoczesnego taboru, który niezbędny jest do oczyszczania naszego miasta — podkreśla Andrzej Sybis, wiceprezydent Konina. Trudno sobie wyobrazić, by pojazdy mogły jednocześnie obsługiwać klientów w gminach oddalonych od siebie o ok. 200 km.— W sprawie postępku prezesa konińska prokuratura wszczęła już śledztwo, a sprawa ewentualnej odpowiedzialności głównego księgowego jest wciąż otwarta — dodaje Sybis.
Prezydent Konina nie miał prawa wypowiadać się w tej sprawie, bo nie on podpisywał umowę — mówi Wiesław Strach — To prezesi decydują, a nie prezydent Konina.
Marek Brzozowski, prezes częstochowskiego oddziału firmy Sita, sądzi, że bracia Strach w ogóle nie zamierzali korzystać z samochodów — Dzierżawa była im potrzebna, by sprostać warunkom przetargu. A czym będą wywozić śmieci, to już dalsza sprawa. Chyba furmankami — ironizuje. Tę opinię potwierdzałby fakt, że przy pomocy tej samej umowy firma „Bracia Strach” próbowała uzyskać zezwolenie na wywóz odpadów z terenu Katowic — Trudno sobie wyobrazić, by te same auta pracowały równocześnie w Częstochowie i Katowicach — dodaje Brzozowski. Sprawa jeszcze się nie skończyła — konkurenci braci Strach wnieśli protest w sprawie wyniku przetargu. — Nikt nie powiedział, że zamierzamy obsługiwać klientów innymi samochodami niż nasze własne. Konińskie samochody były nam potrzebne tylko na papierze, by wygrać przetarg, a nie po to, by wywozić odpady. Wszyscy tak robią — Sita, Rethmann — opowiada Wiesław Strach. — A nasi konkurenci ugadali się z tymi, co organizują przetargi, żeby nas wyeliminować. Wymyślają różne cuda. Wymóg, by obsługiwać klienta samochodami wyprodukowanymi po roku 2000 jest bez sensu. To celowe działanie, pod nas, by uniemożliwić nam start w przetargu.
Podpisywanie umowy dzierżawy pro forma, by dopasować się do warunków przetargu to wyłudzenie zamówienia publicznego. Podobnie jak wzięcie kredytu na podstawie dokumentów poświadczających stan niezgodny z faktycznym — ocenia Woźniakowski.

Czyje to auta?

Sposób oznaczania aut braci Strach budzi jeszcze więcej wątpliwości. Pojawia się pytanie, czy w ogóle mogą one wozić śmieci: zgodnie z obowiązującym prawem, każdy z podmiotów powinien legitymować się odrębnym zezwoleniem władz samorządowych na wywóz odpadów z każdej obsługiwanej przez siebie gminy. Ponieważ samochody braci malowane są identycznie, nie sposób ustalić, do której z firm auto należy. — Uzyskanie zezwoleń nie jest łatwe, jestem więc pewien, że większość z nich takich zezwoleń nie posiada— podkreśla Wojciech Smołka, prezes Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych w Rudzie Śląskiej.
Nie ma gwarancji, że kierowcy braci Strach obsługują tylko te gminy, na które opiewają pozwolenia wydane poszczególnym spółkom do nich należącym. Nie sposób tego ustalić, gdyż na burtach aut nie ma numerów zezwoleń — każda z firm braci może być więc łatwo wzięta za inną, na przykład na składowisku. Trudność ustalenia, do której z firm należy konkretny samochód ma jeszcze inną konsekwencję: choć odpady zgodnie z prawem powinno się składować na wysypisku najbliższym obsługiwanemu obszarowi — Pojazdy poszczególnych firm braci Strach mogą w niekontrolowany sposób krążyć po całym kraju i pozbywać się ładunku praktycznie wszędzie — zwraca uwagę Smołka.
Waldemar Strach deklaruje, w patetycznych słowach, na łamach śląskiej prasy pragnienie obrony polskości przed zachodnim kapitałem, obecnym wśród akcjonariatu firm komunalnych z tego regionu. Jednocześnie sam sobie przeczy, zapewniając: Nie kupuje polskich samochodów, mam mercedesy, MAN-y, bo są sprawniejsze… Chwali się, że w 2001 r. kupił 16 śmieciarek, nie dodaje jednak, że chodzi o sprzęt z zagranicznego demobilu.— Śmieciarki braci Strach sprowadzane są jako składaki, opony używane holenderskie,czyli de facto zaśmiecają środowisko — ocenia informator pragnący zachować anonimowość. — Kupujemy je przeważnie w Polsce — protestuje Wiesław Strach. — A przecież konkurencja jeździ identycznymi — dodaje zaraz. — Komuś chętnie tyłek obrobią, a sami…
Trudno też dociec, jakim naprawdę potencjałem bracia Strach dysponują. Nie tylko dlatego, że na przetargach afiszują się nie swoim sprzętem. Na przykład w informacji ofertowej spółki „Bracia Strach” z 2000 r. jej właściciele zapewniali, że zatrudniają ponad 200 wyspecjalizowanych pracowników z kilkuletnią praktyką w wykonywanych zawodach i specjalnościach. Tymczasem z zaświadczenia ZUS-u za ten okres wynika, że spółka opłacała składki za 71 zatrudnionych osób. Podobne są obserwacje Wojciecha Smołki, prezesa Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych z Rudy Śląskiej — Niektóre firmy realizują usługi za pośrednictwem ajentów, osób lub firm wynajętych na zlecenie. W ten sposób „oszczędzają” na pracownikach, nie płacąc ZUS-u i innych świadczeń.
Zatrudniamy tylko na umowę o pracę — odpiera zarzuty Wiesław Strach.

Zmieniają jak rękawiczki

Kolejnym polem do oszczędzania jest brak inwestycji w instalacje służące ochronie środowiska. Nie robią tego, mając w zanadrzu bardzo tanie składowiska. — Kiedyś ładowali odpady po prostu do przypadkowych dziur, za kilka złotych. Wiemy, że w miejscach, skąd się wywodzą, mieli takie dziury. Te możliwości już się jednak skończyły, teraz tego nie robią, muszą korzystać ze składowisk. Wiec zmienili metodę. Korzystają, tylko że nie zawsze płacą, co mamy potwierdzone — zapewnia informator, który zastrzegł sobie anonimowość.
Interesujące jest, że firmy braci Strach jakiś czas po wejściu na lokalny rynek rezygnują ze współpracy z lokalnymi składowiskami, mimo zasady nakazującej korzystanie z najbliżej położonych miejsc składowania. Bywa, że po jakimś czasie współpracę wznawiają.
W ubiegłym roku bracia zrezygnowali z wożenia odpadów na składowisko Bytomskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego. Nie był to przypadek odosobniony: umowę z rodziną rozwiązała też firma Landeco, prowadząca składowisko w Siemianowicach Śląskich. — Po prostu w pewnym momencie przestali wozić do nas odpady, więc po dłuższym bezruchu zrezygnowaliśmy ze współpracy — opowiada Dariusz Prenzel, dyrektor Landeco. Dla odmiany, samochody braci Strach pojawiły się znowu na wysypisku Bytomskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego.
Od października zeszłego roku firmy Strachów nie zostawiają odpadów na najbliższym głównej siedzibie firmy wysypisku Częstochowskiego Przedsiębiorstwa Komunalnego (CzPK) w Sobuczynie, a za ostatnie, wrześniowe wywozy nie zapłacili — jak informował w grudniu 2003 r. zarząd CzPK. — Bracia jeżdżą teraz na składowisko firmy Sater w Kamieńsku — opowiada o swoim odkryciu Marek Oleś, szef Rethmann Recykling z Częstochowy. — Zrezygnowaliśmy, bo bez rabatów się nie opłacało. Musielibyśmy podnieść ceny — przyznaje Wiesław Strach.

Porządki w rabatach

„Współpracy” braci Strach z wysypiskiem w Sobuczynie warto przyjrzeć się bliżej. Z informacji prezydenta Częstochowy z pierwszego roku kadencji (listopad 2002-listopad 2003) wynika, że podpisanie umowy z 10 różnymi spółkami działającymi pod wspólnym szyldem „Bracia Strach” pozbawiło CzPK w 2002 r. dochodu w wysokości 1,7 mln zł. Chodzi o to, że rozmaite spółki wchodzące w skład nieformalnego holdingu braci traktowane były przez poprzedni zarząd CzPK jak jedna, co zaowocowało naliczaniem rabatów — właśnie na kwotę 1,7 mln zł (z odsetkami ponad 2 mln). Identyczne oznakowanie wszystkich samochodów braci, niezależnie od tego, do której z firm należą ułatwiało ten proceder. Jednakże naprawdę chodziło o wiele podmiotów, więc były to rabaty nienależne.
Gdy sprawa nienależnego rabatu wyszła na jaw, składowisko wystawiło faktury korygujące. Bracia Strach odmówili ich zapłaty. —Jeśli nie zapłacą, przedsiębiorstwo wystąpi przeciwko braciom z pozwem do sądu — zapowiada wiceprezes CzPK Jerzy Guła. — To zupełne głupoty. Nie ma w tej sprawie żadnego wyroku, więc uważam, że trzeba mieć coś z głową, by żądać od nas pieniędzy. To już nawet nie trzeba być głupim, tylko chorym. Ja wiem, co mówię — podkreśla Wiesław Strach.
Sprawa przeciw byłym władzom CzPK, które udzieliły Strachom rabatów, trafiła natomiast do częstochowskiej Prokuratury Okręgowej. — Śledztwo zostało przedłużone do końca kwietnia. Sprawa jest skomplikowana, m.in. ze względu na to, że jako „Bracia Strach” występuje w niej aż osiem różnych podmiotów — powiedziała nam Jolanta Pura, prokurator prowadzący śledztwo.

Branża ich nie chce

Bracia Strach zdają się być trudnym partnerem nie tylko dla przedsiębiorstw branżowych. Nie chce mieć z nimi nic wspólnego Polska Izba Gospodarki Odpadami. W piśmie prezesa Izby Dariusza Matlaka czytamy m.in.: Organizacja nasza nie składała do tej pory „Braciom Strach” oferty przystąpienia do naszej Izby, gdyż ich działalność wzbudza bardzo wiele zastrzeżeń i skarg. Wiele krytycznych opinii wywołują metody konkurowania, a w szczególności zdobywania przez „Braci Strach” nowych rynków (…). Liczne konflikty powodowane przez firmę „Bracia Strach” wykluczają obecnie członkostwo lub jakąkolwiek współpracę z Izbą — pisze Matlak.
Również Krajowa Izba Gospodarki Odpadami ma swoją opinię na temat praktyk, które w biznesie są niedopuszczalne. — Chcemy, by nasi członkowie prezentowali wysoki poziom etyczny, a kandydatura braci Strach wymagałaby niezwykle ostrożnego podejścia — ocenia Tomasz Uciński, prezes KIGO. — Opinia o braciach Strach jest bardzo zła. Osobiście się z nimi nie zetknąłem, ale wiele osób z branży przestrzegało mnie przed nimi — opowiada Wojciech Woźniakowski z tej samej izby. — Rzeczywiście, ich, oględnie mówiąc, nieparlamentarne metody działania budzą strach. Uważam, że taka firma to prawdziwe zagrożenie dla branży i nigdy nie będzie wśród nas miejsca dla podmiotu, który stosuje takie metody — dodaje.

Propaganda pod sąd

Powyższe opinie zbiegają się z niecodziennymi zjawiskami, które mają miejsce tam, gdzie bracia Strach próbują wejść na nowy rynek. Tak było i jest na Śląsku, w Częstochowie i innych miastach.
Pojawieniu się braci Strach towarzyszy zwykle medialna nagonka. W prasie pojawiają się wypowiedzi jednego z braci, zwykle Waldemara. Konkurentom w branży komunalnej zarzuca on niegospodarność, zawyżanie cen, bycie narzędziem obcego kapitału zmierzającego do zmonopolizowania rynku itp.
Często towarzyszy temu pojawienie się w zasobach mieszkaniowych, o które toczy się walka, anonimowych lub podpisanych „mieszkańcy” ulotek. W ulotkach pod adresem administratorów pojawiają się zarzuty w najlepszym razie zaniedbania: że nie czynią nic, by obniżyć koszty wywozu śmieci. Zwykle towarzyszą im sugestie niegospodarności i upartego działania wyłącznie dla własnej korzyści, z lekceważeniem interesów mieszkańców. Autorzy pozostają nieznani, ale za każdym razem popierają tezy prezentowane w mediach przez Waldemara Stracha. Co więcej, porównując treść ulotek pojawiających się w różnych miejscach, trudno oprzeć się wrażeniu, że wyszły one spod jednej ręki.
Sami pracownicy administracji skarżą się, że Waldemar Strach proponuje im swe usługi w sposób „zbyt natarczywy”, jak wyraziła się na łamach „Dziennika Zachodniego” kierownik Teresa Stobrawa z Rudzkiej Spółdzielni Mieszkaniowej .
Na anonimach się jednak nie kończy. Niekiedy autora pomówień można zidentyfikować: w grudniu 2000 r. przed Sądem Okręgowym w Katowicach zapadł wyrok w sprawie wytoczonej Waldemarowi Strachowi przez Zakład Gospodarki Komunalnej w Piekarach Śląskich. Sąd zobowiązał Waldemara Stracha do „zaniechania rozpowszechniania nieprawdziwych wiadomości o ZGK Sp. z o.o. w Piekarach Śląskich, a w szczególności dotyczących świadczonych usług wywozu nieczystości i odpadów, stosowanych cen za usługi oraz o jego sytuacji gospodarczej” i opublikowania wyroku w prasie.
Wyrok katowickiego sądu jest niczym innym, jak finałem pomówień Waldemara Stracha pod adresem piekarskiego ZGK. —Jak to wygłądało w Piekarach: Strach twierdził, że ZGK pada, że toczy się tam proces restrukturyzacyjny i zakładu nie będzie, a tak naprawdę to Strach go kupi i już chodzi po klientach ZGK, by przejąć ich umowy — opowiada nasz informator zastrzegając anonimowość.
Wypowiedzi Waldemara Stracha w lokalnej prasie, gdzie sugeruje on: naruszanie prawa przez firmy komunalne, oparcie pracy tych firm na „układach i ukła-dzikach”, ocierają się o pomówienia.
Szykuje się następny proces, tym razem w Gliwicach. — Pozew jest w przygotowaniu. Sprawa trafiła też do prokuratury — zapewnia Marek Oleś, prezes tamtejszej firmy Rethmann Recykling. Jak się dowiedzieliśmy, chodzi o pismo do prezydenta Gliwic, w którym jeden z braci Strach oskarża gliwickich urzędników.

Ryją pod rynkiem

Szefowie organizacji branżowych i konkurencyjnych firm alarmują, że działalność braci Strach psuje rynek, obniżając ceny do poziomu, który nie pozwala na konieczne inwestycje w upowszechnianie segregacji śmieci, budowę sortowni czy kompostowni, do czego samorząd zobowiązują plany gospodarki odpadami.
Konsekwencje pojawienia się na rynku podmiotu stosującego ceny dumpingowe opisuje prezes katowickiego MPGK Andrzej Malara — Utrzymanie, a tym bardziej podwyższanie poziomu świadczonych usług wymaga ciągłego inwestowania w sprzęt i zaplecze techniczne. To możliwe jest tylko w warunkach stosowania realnych cen, tj. cen na poziomie umożliwiającym pozyskiwanie środków finansowych na nakłady inwestycyjne, w tym także o charakterze proekologicznym. Sytuacja naszej spółki, ze względu na bardzo kosztowną eksploatacje kompostowni i sortowni, jest szczególnie trudna. Systematyczne obniżanie cen celem utrzymania klientów może w konsekwencji spowodować konieczność zamknięcia tych obiektów. Problemów tego rodzaju nie mają bracia Strach: korzystają wyłącznie z zewnętrznych składowisk.
Pod koniec ubiegłego roku nakazaliśmy firmie „Wywóz Nieczystości i Przewóz Ładunków — Wiesław Strach zaprzestać przesypywania odpadów przy ulicy Bór — informuje Maciej Zięba, szef częstochowskiej delegatury Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska. — Z naszych informacji wynika, że upomniany podporządkował się poleceniu, bo skargi się nie powtórzyły— dodaje.
Gała Polska robi nagonkę na jedną firmę, bo tak to w tej chwili wygląda, są to powiązania różnych firm i urzędów, a zachodnie firmy, można powiedzieć, stworzyły konsorcjum przeciwko nam, pisze się o nas nieprawdę — tak Wiesław Strach komentuje problemy firmy z inspekcją ochrony środowiska. — To celowa, ukartowana nagonka— podkreśla. Zapewnia jednak, że kiedy tylko zrobi się cieplej, bracia przystąpią do budowy w Częstochowie przesypowni z prawdziwego zdarzenia.
Bracia psują też rynek w inny sposób — ich apetyty budzą tylko łakome, łatwe i względnie tanie w obsłudze kąski, jak spółdzielnie mieszkaniowe oraz wielorodzinne domy z zasobów komunalnych. Resztę, czyli przede wszystkim pracochłonną obsługę posesji jednorodzinnych, zostawiają konkurencji.

Powstrzymać dziki zachód

Przede wszystkim konieczne wydaje się wprowadzenie w życie planów gospodarki odpadami na poziomie gminy. Przypomnijmy, że zgodnie z prawem powinny one zacząć obowiązywać w połowie tego roku. Dopiero wtedy, zdaniem przedstawicieli wielu firm komunalnych, można będzie stawiać firmom wywozowym wymagania co do stosowanych technologii, segregacji odpadów, minimalnego udziału recyklingu itp. Co ważniejsze, będzie wreszcie można egzekwować respektowanie tych wymagań.
To powinno sprawić, że działalność firm hołdujących filozofii „dziś się nachapać, a co będzie jutro, nie myśleć” przestanie się opłacać, wręcz będzie niemożliwa, nawet w skali doraźnej.
Inni uważają, że przy odrobinie dobrej woli i wychodząc poza określane przepisami niezbędne minimum można jednak zapanować nad śmieciowym chaosem już dzisiaj. Na przykład stawiając przedsiębiorcom komunalnym starającym się o zezwolenia na wywóz odpadów dobrze przemyślane warunki.
Przykładem miasta, które stawia firmom wywozowym wysokie wymagania, jest Poznań. Warunkiem uzyskania zezwolenia w stolicy Wielkopolski jest sprostanie warunkom zawartym nie tylko w ustawie, ale także w zarządzeniu prezydenta miasta. To nie wszystko — Sprawdzamy firmy zarówno na etapie ubiegania się o zezwolenie, jak i przez cały czas współpracy z miastem. Niezależnie od naszych kontroli, przedsiębiorcy muszą przedstawiać nam raz na kwartał szczegółowy raport z działalności, zawierający m.in. informacje ile odpadów i dokąd wywieźli — opowiada Józef Rapior, starszy specjalista w Wydziale Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej Urzędu Miasta Poznania.
Miasta śląskie, gdzie pojawiły się problemy z firmami braci, stosują najczęściej politykę bardziej liberalną, nastawioną na wolny rynek usługodawców. — W Bytomiu wydano w sumie 34 zezwolenia na wywóz, z czego część dotyczy podwykonawców — opowiada Jacek Wicherski, rzecznik prasowy tamtejszego Urzędu Miejskiego.
Kolejny sposób na ucywilizowanie wywozu odpadów podpowiada samorządowcom Marian Walny, były wójt gmin Komorniki i Mieleszyn. — Zgodnie z przepisami ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach władze samorządowe już dzisiaj mogą cywilizować rynek, dzieląc gminy na rejony. Trzeba wówczas rozpisać przetarg na obsługę każdego z rejonów. Każdy z rejonów będzie obsługiwała jedna firma, co zapobiegnie rozjeżdżaniu ulic przez samochody konkurentów, walczących o pojedyncze posesje. A nic nie stoi na przeszkodzie, żeby każdy z rejonów obsługiwały różne firmy, nie ma więc mowy o monopolu — opowiada.
Kolejnym narzędziem, które zdaniem Walnego pozwala uporządkować rynek, są zezwolenia na wywóz odpadów. Nawet, jeśli w gminie nie ma jeszcze planu gospodarki odpadami, można w nim zawrzeć wiele ważnych warunków świadczenia tych usług. — Można wskazać konkretne składowisko, na które odpady mają być wywożone. Można zażądać od przedsiębiorcy prowadzenia dokładnej ewidencji przepływu odpadów z dokładnością do jednego kubła i dostarczania gminie kopii tych dokumentów, nie mówiąc już o szczegółowych wymogach techniczno-sanitarnych. Trzeba przy tym pamiętać, że sprawa nie kończy się z chwilą udzielenia zezwolenia — opowiada Walny.— Gmina może je w każdej chwili cofnąć, jeśli przedsiębiorca nie będzie spełniał zapisanych w nim warunków. Niestety, dziś większość samorządów ogranicza się do określenia warunków wynikających wprost z ustawy, a radni zaczynają zastanawiać się nad szczegółami dopiero, gdy pojawią się konflikty.
Jeszcze lepsze narzędzia ochrony rynku usług komunalnych przed kombinacjami dają przetargi. — W specyfikacji istotnych warunków zamówienia można zawrzeć niemal wszystko co konieczne, by uniknąć większych sporów: nie tytko tak oczywiste sprawy jak wymóg segregacji odpadów u źródła, powiązanie stosowanych cen z taryfą na składowisku, warunki techniczne i sanitarne czy wymóg, by przedsiębiorca nie był uwikłany w sprawy sądowe i prokuratorskie — podkreśla były wójt. — Co więcej, można zażądać, by ekipa wywożąca odpady zostawiała po sobie porządek — dodaje.
Po raz kolejny okazuje się, że w zarządzaniu gminami nie wystarczy czytanie przepisów. Trzeba jeszcze pomyśleć. — Niestety, niewiele samorządów zdaje sobie sprawę z tego, że w gospodarce odpadami nie można całkowicie polegać na wolnym rynku. Stawianie pewnych rozsądnych wymagań przedsiębiorcom jest konieczne — podsumowuje Walny.

Współpraca: Tomasz Szymkowiak, Piotr Strzyżyński






Sygnały o nieprawidłowościach, jakie pojawiły się po uwolnieniu rynku wywozu odpadów komunalnych, docierają do nas już od wielu lat. Często w tle pojawiała się firma braci Strach. W prywatnych i półoficjalnych rozmowach bracia jawili się jako przysłowiowy Czarny Lud, bezwzględny w walce konkurencyjnej, oskarżany o nieuczciwe chwyty, byle jakie usługi i dumpingowe ceny. Ostatni czas to, według naszych rozmówców, nasilenie tych działań i ekspansja ich działalności na całą Polskę. Nie łatwo być obojętnym, gdy sprawą żyje prawie całe środowisko. Trudno też przedstawić taki temat, nie narażając się na zarzut stronniczości.
Mimo wielu wątpliwości zdecydowaliśmy się przygotować artykuł na ten temat. Zebrany przez nas materiał powstał na podstawie doniesień prasowych z całej Polski, autoryzowanych wypowiedzi osób z branży, oficjalnej dokumentacji. Niektórzy nasi rozmówcy zastrzegli sobie anonimowość. Głosu oczywiście udzieliliśmy też jednemu z braci Strach. Obraz naszych redakcyjnych dociekań przedstawiliśmy powyżej. Z niecierpliwością oczekujemy na głosy czytelników.
Redakcja