Obecny szum wokół zasad naliczania opłat za gospodarowanie odpadami bierze się z odstąpienia od metody „pogłównej”, zaproponowanej w przedłożeniu rządowym, i poszukiwania „sprawiedliwszego algorytmu”. Wprowadzanie korekt bez zmiany tej metody można było oprzeć np. na zmianach w „koszyku nabywanych usług”, a ciemną liczbę ukrywających zamieszkiwanie w ogóle sobie darować. Skomplikowane systemy naliczania opłat wprowadzają tylko dezorientację, a w rezultacie obniżają poziom komfortu w zakresie odczuwania systemu jako sprawiedliwego.
Znacznie gorsze są jednak działania na pierwszy rzut oka zgodne, ale w istocie całkowicie sprzeczne z ustawą. Dla przykładu, samorząd jednego z województw spróbował „wyinterpretować” dość prostą przecież definicję regionalnej instalacji przetwarzania odpadów komunalnych (RIPOK) w tzw. uchwale wykonawczej do wojewódzkiego planu gospodarki odpadami (WPGO). Instalacja do mechaniczno-biologicznego przetwarzania odpadów (MBP) została tam określona jako „Sortownia zmieszanych odpadów komunalnych (…) oraz część biologiczna do frakcji organicznej, wydzielonej ze zmieszanych odpadów komunalnych”. Wiadomo, że prawo krajowe w znacznej mierze podatne jest na jego semantyczne przezwyciężanie (czytaj: omijanie), ale w tej sytuacji wydawałoby się to trudne, gdyż definicja jest banalnie prosta. A jednak owemu Urzędowi Marszałkowskiemu to się udało, a sejmik to zatwierdził!
Cudowne rozmnożenie
Sprawa jest jednak poważna. Tworząc monopol, ustawodawca chciał wymusić budowę drogich i pożądanych przez Unię Europejską instalacji. Po pierwsze więc taka instalacja ma spełnić wymagania najlepszej dostępnej techniki i technologii (BAT), po wtóre – obsługiwać przynajmniej 120 tys. mieszkańców (efekt skali), a po trzecie – zastosowana technologia musi tworzyć stabilizat o określonych parametrach (AT4).Taka instalacja musi kosztować 15-35 mln zł, w zależności od przyjętej technologii oraz liczby obsługiwanych mieszkańców. Ale po co „marnotrawić” tyle pieniędzy? Trzeba pokombinować, następnie przekonać urzędników i… pójdzie! I podmioty z jednego z regionów tak właśnie postąpiły. Miały część mechaniczną z definicji MBP, ale prawdopodobnie nie zdążyły z tzw. decyzją środowiskową do 31 grudnia 2011 r. (koniec inwestycji firm prywatnych). Co zatem zrobiły? Zakupiły (lub przysposobiły) kompostownie przeznaczone do przerobu masy zielonej, o przepustowości pięć razy mniejszej dla biodopadów niż wymagana dla 120 tys. osób. Choć to niezgodne z przepisami, właściciele tych zakładów nie wystąpili zapewne o decyzję środowiskową, a „doczepiając” do mechanicznego modułu amatorską „aparaturę” bioprzetwarzania i „wklejając” ten proces do decyzji „odzyskowej” dla sortowni, pognali do Urzędu Marszałkowskiego i oświadczyli, że mają RIPOK-i jak się patrzy. I co najciekawsze, urzędnicy prawdopodobnie w to uwierzyli. „Wiara” w Urzędzie Marszałkowskim i cisza ze strony instytucji monitorujących wprowadzanie ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (u.c.p.g.) wydają się być interesujące. Monopol za 10-krotnie niższą cenę wejściową! Zastanawiający jest ten brak zaciekawienia w sprawie „cudownego rozmnożenia” RIPOK-ów! Gdy stawialiśmy w tej sprawie pytania, odpowiedzi dzieliły się na dwie grupy: pierwsi respondenci dawali do zrozumienia, że lepiej się tą sprawą nie interesować, drudzy nie szukali racjonalnego wytłumaczenia. A w użycie poszła argumentacja, że jeśli nawet część RIPOK-ów jest „naciągana”, to i tak jest to tylko rozwiązanie tymczasowe i przyjęte przecież w regionie, gdzie brakuje instalacji z prawdziwego zdarzenia.
Jednak to nie powód, by naigrywać się z intencji ustawodawcy. Takie podejście – jeśli opisana rekonstrukcja faktów jest prawdziwa – jest niezgodne z literą i duchem ustawy u.c.p.g. Nie można udawać, że instalacje te spełniają definicję RIPOK-u, uprawnionego do pozyskiwania odpadu zmieszanego (spalarnia bądź MBP). Takie – niezgodne z zapisami ustawy – legalizowanie „produktów czekoladopodobnych” doprowadzi do powielania tego tricku w innych regionach. Nie można też oczekiwać, że będą budowane drogie instalacje, gdy można zalegalizować rentę monopolistyczną z wpisowym w wysokości jednej dziesiątej faktycznie koniecznych nakładów. Gdyby okazało się, że wyżej opisany schemat jest prawdziwy, to działaniami takimi nie tylko legalizuje się lokalne bezprawie, ale także generuje się duże zagrożenie, że powstanie presja na adaptację tych tricków gdzie indziej, a co za tym idzie – że zaraza rozleje się na inne województwa, a w konsekwencji dojdzie do samolikwidacji celów „wielkiej rewolucji śmieciowej”.
Raj utracony?
Ze sprawą RIPOK-ów wiąże się – wbrew pozorom – obecna krucjata korporacji samorządowych w sprawie zniesienia obowiązku przetargowania usług dla własnych spółek gminnych. W terminie „własne spółki” tkwi jednak konfuzja, gdyż są one własne nie dla społeczności gminnej, tylko dla urzędników gminnych. W przetargach na odbiór odpadów przedsiębiorstwa te radzą sobie dobrze. Świadczą o tym wyniki z postępowań ukończonych już w reżimie noweli u.c.p.g. To wcale nie lęk przed przegranymi w przetargach rekrutuje tych samorządowców, którzy chcą wywrzeć presję na ustawodawcy, wysyłając do Trybunału Konstytucyjnego wyrazy poparcia dla „inicjatywy Inowrocławia” (jakby ilość petycji mogła przejść w jakość prawnego rozstrzygnięcia), której celem jest likwidacja obligatoryjnych przetargów na odbiór odpadów. To w istocie chęć „domknięcia systemu”, całkowitej likwidacji rynku i wprowadzenia poddaństwa w zakresie ceny i jakości. Wiele z tych firm powstało niedawno przy użyciu publicznych pieniędzy, wypierając z rynku firmy sprywatyzowane wcześniej przez tę samą władzę publiczną. Ale to jeszcze nie wszystko: budowanie za publiczne pieniądze instalacji dublujących istniejące zakłady to prawdziwe marnotrawstwo. Wyssane z palca? Oto przykłady: w Podlaskiem, w regionie centralnym, nadwyżka mocy istniejących instalacji nad ilością wytwarzanych odpadów wynosi 22,4 tys. ton/rok, w Świętokrzyskiem, w regionie szóstym – 42,3 tys. ton/rok, a mimo to planuje się tam budowę (za pieniądze unijne) instalacji o mocy odpowiednio 120 tys. oraz 41,8 tys. ton/rok!
Pomysł zatem jest taki: z wolnej ręki zlecimy sobie samym odbiór odpadów, a następnie za unijno-publiczne pieniądze pobudujemy swoje instalacje, a tym samym „domkniemy swój system”. Wróci raj utracony z okresu PRL-u!
Witold Zińczuk
przewodniczący Rady Programowej Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami
Śródtytuły od redakcji