W artykule „Co z tą demokracją” (PK 10/2004) Wojciech Sz. Kaczmarek, pragnąc zapewne zachęcić do dyskusji, poruszył istotny problem personalny kształtującej się polskiej demokracji i niewłaściwe pomysły centralnego korygowania funkcjonowania organów samorządowych. Może z punktu widzenia zaradnej i gospodarnej gminy wielkopolskiej taka centralna komisja konkursowa do wyboru zastępców wójta czy burmistrza zupełnie nie ma sensu, ale gdzie indziej byłby to jakiś doraźny środek zaradczy.
W kwestiach kadrowych chodzi mi tutaj raczej o sprawy o bardziej fundamentalnym znaczeniu, wymagające bardziej radykalnych posunięć, a mianowicie o zapomnianą już kwestię ograniczenia wybieralności wójtów.
Mieszkając ponad 20 lat w wiejskiej gminie położonej w centralnej Polsce, mam ugruntowany obraz tego, co się dzieje w takich małych społecznościach lokalnych. Aby poprawić sytuację w samorządach lokalnych, bo całkiem uzdrowić to zapewne jej się nie da, konieczny jest powrót do czasu ich odrodzenia w 1990 r. Już wtedy twórcy ustawy o samorządzie lokalnym, prof. Regulski i doc. Kulesza, sugerowali zapis o maksymalnie dwóch kolejnych kadencjach dla wójta lub burmistrza, a przecież wtedy wybory były pośrednie – dokonywane przez radę gminy. Ponadto pozycja wójta nie była tak silna jak po zmianach dokonanych przez ustawę z 20 czerwca 2002 r. o bezpośrednim wyborze wójta, burmistrza i prezydenta miasta. Te propozycje ograniczeń gdzieś przepadły na sejmowych ścieżkach legislacyjnych. Z perspektywy 15 lat funkcjonowania samorządu lokalnego w Rzeczypospolitej, jako członek takiej społeczności lokalnej, widzę konieczność ograniczenia wybieralności wójtów w gminach wiejskich do dwóch kadencji.
Po wielu latach pełnienia władzy, szczególnie w małych gminach wiejskich, gdzie często brakuje realnej konkurencji, wójt poza autorytetem formalnym związanym z pełnioną funkcją zdobywa taki autorytet faktyczny, że w najmniejszych sprawach prawie nikt mu się nie przeciwstawia lub nawet nie prezentuje odmiennego zdania. Takie zdominowane od lat rady przyjmują niekorzystne dla społeczeństwa rozwiązania.
Czy Pan Wojciech Sz. Karczmarek widział kiedykolwiek dwie skrzynki wódki w pokoju sąsiadującym z salą obrad rady gminy, „niecierpliwie czekające” na zakończenie sesji? Ja widziałem. Przegłosowanie uchwał odbywało się w ekspresowym tempie, bo radni myśleli już o biesiadowaniu. Tak można np. załatwiać przegłosowanie zwolnień podatkowych na pokaźne kwoty dla zainteresowanych podmiotów gospodarczych.
Spacyfikowanie społeczności lokalnej uzyskuje się przez rozdawnictwo stanowisk pracy, poczynając od dyrektorów i kierowników placówek gminnych, na sprzątaczkach w tychże jednostkach kończąc. Ponadto niewygodnych pracowników samorządowych można wikłać w sytuacje naganne lub karalne, potem ich zastraszać, oskarżać, a wreszcie zwalniać i ścigać całą rodzinę medialnie i przez zorganizowany we wsi ostracyzm. Znam przypadek usiłowania samobójstwa przez zaszczutą pracownicę gminy. Wśród radnych może prawie nie być ludzi wykształconych, ponieważ są niewygodni; nielicznych z nich wyśmiewa się. Biegła księgowa, przewodnicząca komisji rewizyjnej, pod groźbą utraty pracy „dobrowolnie” rezygnuje z kandydowania na radną. Czy wie Pan, że są gminy, w których jest np. jedna apteka, ponieważ jakoś nikt nie ma odwagi, by otworzyć drugą? Ta jedyna apteka jest w posiadaniu rodziny wójta. W sąsiedniej gminie są cztery należące do różnych właścicieli i wszystkie mimo takiej konkurencji utrzymują się. Lekarstwem na takie sytuacje może być ograniczenie w gminach wiejskich wybieralności tylko do dwóch kadencji. Szkoda tylko, że prawo nie działa wstecz, bo w niektórych drastycznych przypadkach wieloletniego przechyłu równowagi w jedną stronę, przydałoby się natychmiast przerwać idyllę sprawującemu faktycznie jednoosobowo lokalną władzę. Małe środowiska okazują się szczególnie podatne na manipulację i zastraszanie. Dochodzi do tego, że miejscowe zakłady pracy padają, rośnie bezrobocie, obiekty niszczeją, a władza biesiaduje. Przykre, ale jakoś to uchodzi!? Ludzie szemrają tylko po domach i sklepach. Wyjeżdżają za granicę, aby dorobić. Leczą się w innych gminach, bo miejscowa służba zdrowia, sprzedana obcemu podmiotowi z branży rozrywkowej, zeszła na psy. Czy w takiej sytuacji powinno się stać z boku z opuszczonymi rękami? Wszyscy wiedzą, że każdy następny wójt będzie lepszy, ale czy będą w stanie pokonać lęk i się przeciwstawić, zagłosować inaczej i sumiennie przypilnować urn wyborczych? Wątpię. Ciekaw jestem opinii z innych regionów kraju o sytuacji w gminach wiejskich.
Zaznaczam, że przytoczone okoliczności dotyczą różnych miejsc i różnego czasu.

Holender
Imię i nazwisko autora do wiadomości redakcji