Gdy zbliżał się dłuższy weekend (9-11 listopada), na rodzinnym forum rzuciłam pomysł „zmiany otoczenia”. Kwestię: „czy jechać” rozstrzygnęliśmy przez aklamację, ale problem: „dokąd” sprowokował poważniejszą dyskusję. Wprawdzie od razu stanęło na górach i to niezbyt dalekich (od Poznania), ale zaraz też rodzinka zaczęła się dzielić na dwa silne obozy: tych za Karpaczem i tych za Szklarską Porębą. Sęk w tym, że pora była nieszczególna – bo ani na sanki, ani na ciepłe spacery – a żaden z rywali nie mógł się wyróżnić jakimś odpowiednim atutem. I wtedy zgłosiłam kandydaturę Kudowy Zdrój, a na pytanie: „dlaczego akurat tam?”, odpowiedziałam po prostu: „aquapark”. Argument zrobił wrażenie, a ponieważ został zrozumiany również przez dzieci (wiek: 10, 7 i 3), sprawa była momentalnie przesądzona. No i pojechaliśmy...

Po drodze był czas na ogólną refleksję

Otóż tzw. aquapark (czy jak woleliby językowi puryści: park wodny) to inwestycyjno-rekreacyjne „zjawisko”, które w kilku ostatnich latach przeżywa swoje prosperity na skalę ogólnopolską. Czas po temu najwyższy, bo zaniedbania lat minionych są ogromne. Stosunek liczby basenów, zwłaszcza tych krytych i „porządnych”, do liczby ludności chyba wciąż sytuuje nas w niechlubnym europejskim ogonie i wiele ich jeszcze trzeba zbudować (oraz wyremontować...