Podejmując decyzję o starcie w wyborach do samorządu, kandydaci opierają się na swojej i środowiska, w którym funkcjonują, ocenie lokalnej rzeczywistości. Jest ona, co oczywiste, uzależniona od miejsca, które dotąd zajmowali. Inaczej będą ją widzieli dotychczasowy wójt i radny go wspierający, całkiem odmiennie radni będący wcześniej w opozycji, a jeszcze inaczej osoby, które nie miały bliższego kontaktu z samorządem. Dotąd zajmowana pozycja w znacznej mierze determinuje także zasób informacji i zakres merytorycznego przygotowania, stanowiących podstawę do wystawiania cenzurek. Niezależnie od miejsca, z którego wyszli, wszyscy kandydaci, spotykając się z mieszkańcami, muszą w jakiś sposób ustosunkować się do ich, często wieloletnich już, oczekiwań. Coraz częściej dostępne są również rozmaite sondaże preferencji i potrzeb. Uzyskane tymi drogami informacje służą do formułowania programów i haseł wyborczych. Ponadto na kształt kampanii wyborczych decydujący wpływ mają tzw. specjaliści od PR. Przy ich udziale kampanie ukierunkowywane są na to, by za wszelką cenę pokonać przeciwników. Czy słusznie? Mam poważne wątpliwości. Wielokrotnie uczestniczyłem w dyskusjach na temat instrumentalnego traktowania wyborców. Takie podejście powoduje zazwyczaj składanie zarówno przez partie, komitety wyborcze, jak i kandydatów rozmaitych deklaracji, które nawet dla niewtajemniczonych są bez pokr...