Pod koniec XVIII wieku rozpoczęła się trwająca do naszych czasów eksplozja demograficzna. Wtedy to Thomas Malthus stwierdził, że liczba mieszkańców Ziemi wzrasta znacznie szybciej niż produkcja żywności. W związku z tym przewidywał w przyszłości masowe wymieranie ludzi na skutek głodu. W ciągu ostatnich 200 lat liczba ludności na całej Ziemi powiększyła się z 1 do 6 miliardów. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku groźby przeludnienia, wyczerpania się surowców naturalnych, wyniszczenia środowiska, powszechnych niedoborów żywności, wydawały się wciąż realne. Powojenny wyż demograficzny, postępująca degradacja środowiska, ogromna ilość ludności i wysoki przyrost naturalny w Chinach – to tylko niektóre fakty budzące wówczas niepokój.
Wiele wskazuje na to, że najbardziej alarmujące prognozy demograficzne, które głoszono jeszcze w latach siedemdziesiątych, nie sprawdziły się. Tempo globalnego przyrostu naturalnego powoli się obniża. W państwach wysoko rozwiniętych liczba ludności nie wzrasta, a w wielu przypadkach maleje. Ograniczony został zasięg głodu. Metody produkcji żywności stały się dużo bardziej wydajne. Czy oznacza to, że problemy demograficzne są już pomyślnie rozwiązane? Z pewnością, nie.
Wszystkie pozytywne globalne tendencje wykazywane w statystykach nie oddają ogromnych kontrastów między różnymi regionami świata. Przyrost naturalny w najuboższych państwach Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej jest wciąż bardzo wysoki. Problemem części tych regionów jest wzrost gęstości zaludnienia, który prowadzi do zachwiania równowagi tamtejszych ekosystemów. Następuje wyjałowienie, erozja i pustynnienie gleb. W szybkim tempie wycinane są lasy. Mieszkańcy krajów rozwijających się stanowią obecnie 4/5 ludności Ziemi i oni właśnie decydują o skali globalnego wzrostu zaludnienia. Jednocześnie społeczeństwa najbogatszych państw świata starzeją się. Obie tendencje prowadzą do wielu niekorzystnych zjawisk. Skrajna nędza i niedożywienie to wciąż aktualne zagrożenie dla szybko wzrastającej liczby ludności krajów najuboższych. Zdawać by się mogło, że procesy globalizacyjne powinny łagodzić kontrasty pomiędzy biednym a bogatym światem. Tak się jednak nie dzieje. W warunkach wysokiego przyrostu naturalnego reguły ekonomiczne działają szczególnie bezwzględnie. Szybko wzrastająca ilość rąk do pracy powoduje wzrost bezrobocia i spadek płac. Jednocześnie wzrasta ilość dzieci, czyli osób w wieku nieprodukcyjnym, które trzeba wyżywić. Postępujące ubożenie jest oczywistym następstwem tych zjawisk. Zahamowanie przyrostu naturalnego jest niezbędnym (chociaż nie jedynym) warunkiem poprawy sytuacji państw najuboższych. 800 mln ludzi jest wciąż niedożywionych lub cierpi głód, 1,2 mld żyje w skrajnej nędzy. Tymczasem pomoc krajów rozwiniętych dla krajów rozwijających się wyraźnie maleje. Amerykanie tłumaczą swoje stosunkowo małe zaangażowanie na rzecz Trzeciego Świata m.in. zjawiskami korupcji w krajach, którym udzielano pomocy. Powodowała ona, że niewiele środków docierało do najbardziej potrzebujących, a większość lądowała na kontach skorumpowanych elit politycznych.
W dziedzinie ograniczenia liczby ludności na Ziemi nie ma prostych rozwiązań. Racjonalne metody, które mogą zaproponować państwa rozwinięte, zderzają się najczęściej z całkowicie odmienną kulturą, obyczajowością i religijnością. Traktowane bywają jako przejawy wrogości, neokolonializmu, wykorzystywania biednych przez bogatych. Warto jednak przełamywać te bariery, gdyż chodzi o wspólny interes mieszkańców Ziemi. Inaczej grozi nam dalsze rozwarstwianie się świata na bardzo bogate, starzejące się społeczeństwa państw wysoko rozwiniętych oraz młode, głodujące i sfrustrowane społeczności krajów biednych. Nie wróży to dobrze stabilizacji stosunków na naszym globie. Nie ma też nic wspólnego z postulowaną w 1992 r. przez społeczność międzynarodową w Rio de Janeiro i odświeżaną właśnie w Johanesburgu ideą zrównoważonego rozwoju naszej planety.

Radosław Gawlik, prezes Polskiej Zielonej Sieci