Czynnikiem, który od średniowiecza ustalał i utrwalał kształt i formę współczesnej Europy były jej miasta. Europy już wtedy podzielonej na państwa, z granicami, których co prawda strzeżono przed napastnikiem, ale które były otwarte dla ruchu – jakbyśmy to dziś określili – ludności. Miasta mają i miały swą własną, specyficzną filozofię działania, swe specyficzne problemy. Jest to powodem, dla którego znajdowały i znajdują podobne lub nawet takie same rozwiązania. W miastach odbywał się handel, rozwijało się rzemiosło, powstawały katedry i szkoły kształcące ówczesną inteligencję i kadry urzędnicze. To w nich koncentrowało się życie kulturalne, polityczne i gospodarcze. Jeżeli popatrzeć na daty zakładania miast, na podobieństwo rozwiązań urbanistycznych można nawet wysnuć wnioski na temat zasięgu kultury zachodnioeuropejskiej. Ta Europa sięgała tak daleko, jak daleko można było spotkać ratusze.
W miarę rozwoju państwowości granice stały się bardziej szczelne, przepływ ludności oraz idei bardziej skomplikowany, ale Europa była już zorganizowana, miała już swój „dzisiejszy” charakter. Nie zepsuło go nawet szczytowe osiągnięcie światowej myśli politycznej – „żelazna kurtyna”. Udało się jedynie zahamować rozwój miast wepchniętych na jej wschodnią stronę.
Spektakularny upadek „żelaznej kurtyny” zbiegł się w czasie z lawinowym rozwojem technik porozumiewania się i komunikacji. Niektórzy komentatorzy cywilizacji miejskiej wysnuli z tego prosty wniosek o upadku lub nawet zaniku roli miast, zarówno cywilizacyjnej, jak i gospodarczej. Bo oczywiście nie trzeba już podróżować do jakiegokolwiek centrum miejskiego by uzyskać informacje lub dokonać transakcji handlowej czy bankowej. Nad miastem można przelecieć samolotem, nawet go nie zauważając, można przejechać omijającą je autostradą, można posłużyć się internetem, telefonem czy faksem. Inne problemy, inne sposoby ich rozwiązywania. Wydawać by się mogło, że charakter międzynarodowych powiązań kapitałowych, w połączeniu ze wspomnianymi środkami technicznymi musi, w epoce mniej lub bardziej chętnie widzianej globalizacji, spowodować, że postęp cywilizacyjny zacznie się realizować bez udziału miast lub przy ich ograniczonym udziale.
Okazuje się jednak, że światowa gospodarka globalna również potrzebuje tej infrastruktury, którą mogą zapewnić tylko miasta organizujące przestrzeń niezbędną do jej funkcjonowania, zwłaszcza w zakresie obsługi międzynarodowych rynków kapitałowych. Wystąpiło silne sprzężenie zwrotne pomiędzy, przynajmniej niektórymi, dużymi miastami i gospodarką światową. Wielkie miasta dzięki swej infrastrukturze są elementem sieci komunikacyjnej w każdej niemal dziedzinie życia gospodarczego. Jednak to nie fizyczna wielkość miasta (powierzchnia, ilość mieszkańców) decyduje o jego użyteczności. Czynnikiem decydującym jest rodzaj i zakres oddziaływania funkcji miejskich oraz osadzenie miasta w silnej gospodarce kraju i regionu. Z drugiej strony, jak się wydaje, państwo bez silnych miast ma ograniczone możliwości partycypacji w efektach globalizacji gospodarki.
Na naszych oczach dokonuje się ewolucja miast. Jednorodne pod względem narodowościowym, społecznym, gospodarczym i kulturowym organizmy miejskie ewoluują w kierunku wielonarodowych, wielorasowych i wielokulturowych. Pomału przestajemy się dziwić obserwując zarządy przedsiębiorstw składające się z przedstawicieli różnych narodów, przywożących ze sobą swoje przyzwyczajenia, potrzeby, swoją kulturę, która nawet jeśli początkowo obca, po jakimś czasie ulega asymilacji modyfikując rodzimą.
Nie wiem, czy można podać wystarczającą receptę na miasto prorozwojowe. Oprócz wspominanego już osadzenia w gospodarce kraju i regionu na pewno musi stwarzać możliwości by można było do niego łatwo dojechać a także, by było po co dojechać. Musi więc być dobrze skomunikowane, posiadać odpowiednie instytucje obsługi gospodarki, ale także – co bardzo ważne – musi wypełniać istotne funkcje edukacyjne, naukowe i kulturalne. W przeciwnym razie nieuchronnie straci swe znaczenie, nawet to dotychczasowe.
Dobrze by było gdyby z zależności tych zdawali sobie sprawę kandydaci na burmistrzów, tak chętnie deklarujący powszechne szczęście po ich „zasłużonym” wyborze.

Wojciech Sz. Kaczmarek