Premier Donald Tusk zapewne nie przypadkowo o zabójczym wpływie zbyt dużego wsparcia dla rozwoju energii odnawialnych na gospodarkę powiedział akurat 1 kwietnia.

Nie chodzi o to, że stwierdzenie to jest błędne, ale w przypadku rządu, który zmusza obywateli do subsydiowania dużych elektrowni wodnych zbudowanych jeszcze za czasów PRL-u i współspalania importowanej biomasy, a jednocześnie narzeka na to, jaki to negatywny wpływ na gospodarkę ma rozwój energii odnawialnej, np. w Niemczech, można je traktować jako primaaprilisowy dowcip. Niechęć polskiego rządu do rozwoju OZE wynika z tego, że stworzyłyby one konkurencję dla spółek energetycznych posiadanych przez Skarb Państwa, a ponadto w Polsce znaczna część urządzeń wykorzystywanych do produkcji energii ze źródeł odnawialnych pochodzi z importu. Problemami są obecnie nieprzewidywalny system wsparcia oraz chaos legislacyjny, który zniechęca inwestorów do otwierania zakładów w Polsce i inwestowania w nowe technologie. Już rok temu na konferencji prasowej premier stwierdził, że Polska wypełni swoje zobowiązania do 2020 r., ale ?nic więcej?. Kto chciałby inwestować w kraju, którego szef rządu z góry gwarantuje, że nie będzie zbytu na określone produkty w przyszłości?

W swojej wypowiedzi z 1 kwietnia premier D. Tusk powołał się ? tradycyjnie już ? na wysoki koszt wsparcia rozwoju energii odnawialnej w Niemczech. Zadziwia jednak to, że kwestia wysokich cen prądu dla przeciętnego Schmidta wyd...