Gdy przypili potrzeba…
Wojciech Sz. Kaczmarek
Trzymajmy się nadal rzeczy naprawdę ważnych, czyli kontynuujmy rozpoczętą w zeszłym miesiącu opowieść o chwalebnej historii Wespazjanów.
„Wespazjan: duża waza ceramiczna, wysoka jak amfora, przypominająca lekką bryczkę dwuosobową, którą Wespazjan wprowadził jako toaletę publiczną w Rzymie i za którą wprowadził podatek. Jego imitacją jest ustęp publiczny stosowany w Paryżu w kształcie małej budki wartowniczej lub kolumny”. Cytat pochodzi z wydanego w 1873 r. słownika języka francuskiego autorstwa Emila Littré.
Zarówno wieki średnie, jak i nowożytne nie były wcale bardziej wyrafinowane niż czasy antycznego Rzymu, stąd mieszkaniec Paryża, przyciśnięty nagłą potrzebą, a będący poza swoim domostwem, długo nie mógł znaleźć innego wybawienia niż zdjęcie spodni nad brzegiem Sekwany lub w publicznych ogrodach Tuileri. Wspomniany w poprzednim numerze „Przeglądu Komunalnego” Mercier tak opisuje sytuację pod koniec XVIII w.: „Brakuje ich (latryn publicznych – przyp. autora) w całym mieście. Człowiek jest mocno skonfundowany na zatłoczonych ulicach, kiedy przyciśnie go potrzeba; musi szukać prywatności na chybił trafił w nieznanym domu. Dotyka bram i ma wygląd łotrzyka, jakkolwiek nie szuka niczego do wzięcia”. „Innym razem, w ogrodzie Tuileri przy pałacu naszych królów odbywało się spotkanie generalne. Wszyscy fajdacze ustawili się pod płotem cisowym i tam ulżyli swym potrzebom. Byli tam ludzie, którzy zażywali rozkoszy wydalania na świeżym powietrzu. Tarasy Tuileri były niedostępne z powodu smrodu”. Konsekwencje były znaczne. Przybyszy spoza Paryża usunięto, cisy wyrwano. I dalej: „Wprowadzono latryny publiczne, w których każdy zaspokajał swe potrzeby. Lecz kiedy znajdziecie się na przedmieściu i gdy wasze trzewia się rozluźnią, będziecie mieli czas, by szukać urządzenia? Jeden pospieszy w ciemną aleję i wreszcie się uratuje; inny zmuszony jest obrazić obyczajność publiczną w cieniu kamienia granicznego, a ci, co jeszcze czują się na nogach, biegną wpół pochyleni na brzeg rzeki”.
Z opisu zaiste wieje grozą. Obrazek jest zresztą dziwnie znajomy i współcześnie. Wystarczy wyjechać z dużych miast, w których problem ten w jakimś stopniu został rozwiązany.
Pierwsze „wespazjany” wprowadzono w Paryżu z rozkazu naczelnika policji Sartina w 1771 r. Były to zainstalowane na stałe na narożnikach ulic taczki, „w których znajdowały się otwory kloaczne, gotowe na przyjęcie tych, których nagle przycisnęła pilna potrzeba”. Trzeba przyznać, że powrót do wyrafinowanej elegancji antyku zajął „stolicy świata” trochę czasu. Nie wiem, niestety, jak to było gdzie indziej, ale na pewno nie lepiej.
Duc Orleanu zainstalował 12 klozetów w Palais-Royale. Przynosiły one swym właścicielom dochód 2 sous od siedzenia z papierem za darmo. W 1816 r. pewien przewodnik po Paryżu podkreślał jakość tych toalet. „Ustępy nadzwyczajnej czystości, lustra, przy kontuarze piękna kobieta, dozorcy pełni gorliwości, wszystko zachwyca zmysły i klient daje dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż od niego żądają”. To się nazywa marketing!
Toalety publiczne w nowoczesnym znaczeniu zaczęto wprowadzać wiosną 1830 r. Miały one kształt kolumn, które współczesnym kojarzyły się z minaretami i budziły podejrzenia o intencje przypominania Turków. Miały podwójne przeznaczenie: słupy ogłoszeniowe i urynały. Trzecie zastosowanie znaleziono w trakcie insurekcji 1830 r. – posłużyły jako element budowy barykad.
Jak to często bywa, nowe urządzenie stało się przedmiotem sporu o to, kto jest ojcem tak cennego pomysłu. Pokłóciło się mianowicie dwóch prefektów i w końcu trzeba było powołać specjalną komisję, która ten – jakże istotny – problem „ojcostwa” wyjaśniła raz na zawsze. Ojcem został niejaki Rambuteau, prefekt departamentu Sekwany. Skoro panowie rozwiązali ważki problem, co robić, gdy ich nagle przypili, przyszła kolej na panie. Te jednak musiały poczekać do 1859 r. Zafundowano im za to innowacyjną, oszkloną strukturę z boazerią oddzielającą dwa przedziały i małym przedsionkiem, który pozwalał trzem paniom oczekiwać na zwolnienie się kabiny bez potrzeby wystawiania się na widok publiczny. A po to, by zapewnić paniom cyrkulację powietrza, zastosowano rozwiązanie niespotykane w konstrukcjach „męskich”: dach oddzielono od korpusu kiosku.
Ciąg dalszy historii rozwiązywania jednego z ważniejszych problemów polityki miejskiej nastąpi.
Tytuł od redakcji
Trzymajmy się nadal rzeczy naprawdę ważnych, czyli kontynuujmy rozpoczętą w zeszłym miesiącu opowieść o chwalebnej historii Wespazjanów.
„Wespazjan: duża waza ceramiczna, wysoka jak amfora, przypominająca lekką bryczkę dwuosobową, którą Wespazjan wprowadził jako toaletę publiczną w Rzymie i za którą wprowadził podatek. Jego imitacją jest ustęp publiczny stosowany w Paryżu w kształcie małej budki wartowniczej lub kolumny”. Cytat pochodzi z wydanego w 1873 r. słownika języka francuskiego autorstwa Emila Littré.
Zarówno wieki średnie, jak i nowożytne nie były wcale bardziej wyrafinowane niż czasy antycznego Rzymu, stąd mieszkaniec Paryża, przyciśnięty nagłą potrzebą, a będący poza swoim domostwem, długo nie mógł znaleźć innego wybawienia niż zdjęcie spodni nad brzegiem Sekwany lub w publicznych ogrodach Tuileri. Wspomniany w poprzednim numerze „Przeglądu Komunalnego” Mercier tak opisuje sytuację pod koniec XVIII w.: „Brakuje ich (latryn publicznych – przyp. autora) w całym mieście. Człowiek jest mocno skonfundowany na zatłoczonych ulicach, kiedy przyciśnie go potrzeba; musi szukać prywatności na chybił trafił w nieznanym domu. Dotyka bram i ma wygląd łotrzyka, jakkolwiek nie szuka niczego do wzięcia”. „Innym razem, w ogrodzie Tuileri przy pałacu naszych królów odbywało się spotkanie generalne. Wszyscy fajdacze ustawili się pod płotem cisowym i tam ulżyli swym potrzebom. Byli tam ludzie, którzy zażywali rozkoszy wydalania na świeżym powietrzu. Tarasy Tuileri były niedostępne z powodu smrodu”. Konsekwencje były znaczne. Przybyszy spoza Paryża usunięto, cisy wyrwano. I dalej: „Wprowadzono latryny publiczne, w których każdy zaspokajał swe potrzeby. Lecz kiedy znajdziecie się na przedmieściu i gdy wasze trzewia się rozluźnią, będziecie mieli czas, by szukać urządzenia? Jeden pospieszy w ciemną aleję i wreszcie się uratuje; inny zmuszony jest obrazić obyczajność publiczną w cieniu kamienia granicznego, a ci, co jeszcze czują się na nogach, biegną wpół pochyleni na brzeg rzeki”.
Z opisu zaiste wieje grozą. Obrazek jest zresztą dziwnie znajomy i współcześnie. Wystarczy wyjechać z dużych miast, w których problem ten w jakimś stopniu został rozwiązany.
Pierwsze „wespazjany” wprowadzono w Paryżu z rozkazu naczelnika policji Sartina w 1771 r. Były to zainstalowane na stałe na narożnikach ulic taczki, „w których znajdowały się otwory kloaczne, gotowe na przyjęcie tych, których nagle przycisnęła pilna potrzeba”. Trzeba przyznać, że powrót do wyrafinowanej elegancji antyku zajął „stolicy świata” trochę czasu. Nie wiem, niestety, jak to było gdzie indziej, ale na pewno nie lepiej.
Duc Orleanu zainstalował 12 klozetów w Palais-Royale. Przynosiły one swym właścicielom dochód 2 sous od siedzenia z papierem za darmo. W 1816 r. pewien przewodnik po Paryżu podkreślał jakość tych toalet. „Ustępy nadzwyczajnej czystości, lustra, przy kontuarze piękna kobieta, dozorcy pełni gorliwości, wszystko zachwyca zmysły i klient daje dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż od niego żądają”. To się nazywa marketing!
Toalety publiczne w nowoczesnym znaczeniu zaczęto wprowadzać wiosną 1830 r. Miały one kształt kolumn, które współczesnym kojarzyły się z minaretami i budziły podejrzenia o intencje przypominania Turków. Miały podwójne przeznaczenie: słupy ogłoszeniowe i urynały. Trzecie zastosowanie znaleziono w trakcie insurekcji 1830 r. – posłużyły jako element budowy barykad.
Jak to często bywa, nowe urządzenie stało się przedmiotem sporu o to, kto jest ojcem tak cennego pomysłu. Pokłóciło się mianowicie dwóch prefektów i w końcu trzeba było powołać specjalną komisję, która ten – jakże istotny – problem „ojcostwa” wyjaśniła raz na zawsze. Ojcem został niejaki Rambuteau, prefekt departamentu Sekwany. Skoro panowie rozwiązali ważki problem, co robić, gdy ich nagle przypili, przyszła kolej na panie. Te jednak musiały poczekać do 1859 r. Zafundowano im za to innowacyjną, oszkloną strukturę z boazerią oddzielającą dwa przedziały i małym przedsionkiem, który pozwalał trzem paniom oczekiwać na zwolnienie się kabiny bez potrzeby wystawiania się na widok publiczny. A po to, by zapewnić paniom cyrkulację powietrza, zastosowano rozwiązanie niespotykane w konstrukcjach „męskich”: dach oddzielono od korpusu kiosku.
Ciąg dalszy historii rozwiązywania jednego z ważniejszych problemów polityki miejskiej nastąpi.
Tytuł od redakcji