Dobrze znamy to przysłowie i tkwiący w nim „morał”. Tak dobrze, że nie zastanawiamy się nad jego sensem i życiową konsekwencją. A przecież każde przysłowie to uproszczenie i uogólnienie, które w różnych sytuacjach może nie być ani prawdziwe, ani pouczające. Johann G. Herder, niemiecki pisarz i filozof (XVIII), trafnie zauważył, że „Przysłowia są zwierciadłem sposobu myślenia narodu”. No właśnie, może i to przysłowie jest nie tyle odbiciem obiektywnej i bezwzględnej prawdy, ale wynika głównie z naszego myślenia i skutecznie – choć nie zawsze dorzecznie – je utrwala.

Ten wstęp jest pobocznym efektem moich przemyśleń na temat wydarzeń w naszej branży. Jak bowiem pisze tzw. prasa opiniotwórcza, trwa zacięty wyścig po duże pieniądze, które rząd obiecał wprawdzie biogazowniom, ale zwycięzcami mogą się okazać deweloperzy farm wiatrowych. Ci ostatni zdecydowanie (w stosunku 63 do 11) wygrali już etap składania wniosków o dofinansowanie inwestycji OZE. W projekcie inwestycji trzeba też uwzględnić wymóg przyłączenia elektrowni do sieci. I tu górą są „wiatrowcy”, którzy złożyli wnioski o wydanie warunków przyłączenia na moc dwa razy większą od mocy całego systemu naszej sieci. Zapewne spora część z nich – dobrze czując „trend na ekobiznes” – chce potem sprzedać teren wraz z dokumentacją, ale to już inna sprawa. Tak czy owak, po kilku latach przekonania, że największy udział w realizacji polskich zobowiązań dotyczących produkcji zielonej energii będzie miała biomasa, coraz wyraźniej na czoło wysuwają się wiatraki.
Ale jeszcze za wcześnie, by mówić o tryumfie elektrowni wiatrowych. Bo choć na horyzoncie szybko ich przybywa, wciąż widać przeszkody i zagrożenia. „Najlepszym” przykładem jest tu apetyt samorządów na większe podatki z całej inwestycji. Jeśli to przeforsują – może być „różnie”. Nie słabną też protesty, no ale trudną przeprawę z lokalnymi społecznościami (a zwłaszcza ich krzykliwymi „liderami”) mają wszystkie energetyczne inwestycje. Z kolei atutem „wiatrowców” jest silniejszy lobbing i mniejsza zależność od pomocowego kapitału. Wróćmy do przysłowia. Otóż w mojej opinii sugerowana przez media ostra konfrontacja: biogazownie kontra wiatraki, jest i nieprawdziwa, i niepotrzebna. Sądzę, że zwolennicy poszczególnych OZE dobrze już rozumieją, że mogą ze sobą tak rywalizować, aby… wspólnie wygrać! Ważne jest, aby każdy miał świadomość, że jego naprawdę groźny przeciwnik nie tkwi w naszym „obozie”, ale poza nim. „Bijmy się” więc tak, aby się wzajemnie mobilizować i razem korzystać z szans rozwoju energetyki odnawialnej. To jest trudne, ale możliwe i konieczne!
 
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna