Ostatnie miesiące obfitowały w wydarzenia bezcenne dla socjologa, zajmującego się lokalnymi konfliktami społecznymi i komunikacją społeczną przy kontrowersyjnych inwestycjach. Do sporów doszło zarówno w kwestii lokalizacji elektrowni jądrowej, jak i wydobycia gazu łupkowego.
Wskazanie przez PGE trzech potencjalnych lokalizacji przyszłej elektrowni jądrowej natychmiast zaowocowało silnymi protestami w przypadku dwóch z nich. To żadne zaskoczenie – wszak wiadomo, że energetyka jądrowa to jeden z najbardziej kontrowersyjnych tematów, a wręcz symbol protestów społecznych. Z kolei poszukiwaniom gazu łupkowego od początku towarzyszą informacje o sprzeciwach społeczności lokalnych i środowisk ekologicznych. W obu przypadkach nie brakuje przykładów tego, czym może się to skończyć: plany budowy elektrowni jądrowej w Żarnowcu już raz zostały w Polsce zablokowane w wyniku protestów społecznych, Francja zabroniła wydobycia gazu łupkowego metodą szczelinowania hydraulicznego, zaś Bułgaria wycofała się z jego poszukiwań.
W takich okolicznościach naturalnym podejściem firm inwestujących w energetykę jądrową czy gaz łupkowy powinno być raczej „dmuchanie na zimne” i traktowanie tematu pozyskiwania akceptacji społecznej ze szczególną ostrożnością i starannością. Tymczasem dotychczasowe działania przedsiębiorstw w obszarze komunikacji społecznej stanowią raczej materiał na podręcznik o tym, jak wywołać konflikt społeczny i zablokować własną inwestycję, niż przykłady „dobrych praktyk”. Właściwie wszędzie tam, gdzie już wcześniej społeczność lokalna nie była przychylna planom inwestycyjnym, nie udało się pozyskać akceptacji społecznej i pozwolono na wybuch konfliktów lokalnych. Warto więc przyjrzeć się temu specyficznemu, opartemu na praktyce materiałowi instruktażowemu à rebours.
 
Strategia trzech kroków
Przede wszystkim stosujemy starą i sprawdzoną metodę wywoływania konfliktów DAD (ang. decide, anounce, defend – podejmij decyzję, ogłoś ją i broń jej). Im większe zaskoczenie, tym lepiej – przeciwnicy nie będą mieli czasu się zmobilizować. Gdy pod koniec listopada ub.r. PGE ogłosiła listę trzech potencjalnych lokalizacji pierwszej polskiej elektrowni jądrowej, zaskoczeniem było pojawienie się na niej Gąsek, których nikt nigdy wcześniej nie łączył z planami budowy elektrowni. Mieszkańcy tej małej, nadmorskiej miejscowości o pomyśle na przyszłość ich okolicy dowiedzieli się ze zorganizowanej w Warszawie konferencji PGE. O kandydaturze ich miejscowości nie poinformował ich wcześniej nikt, choć od półtora roku istniała lista 27 proponowanych lokalizacji, zgłoszonych do Ministerstwa Gospodarki przez lokalne samorządy. Gąsek jednak na niej nie było – były na osobnej, specjalnej liście PGE, która nie uznała, że konieczne jest wcześniejsze informowanie o tym fakcie mieszkańców czy też lokalne władze.
Kroki pierwszy i drugi strategii DAD zostały więc poczynione, nadszedł zatem czas na krok trzeci – obronę podjętej decyzji. W tym celu przedstawiciele PGE wyruszyli w teren, by spotkać się z mieszkańcami i przekonać ich do budowy elektrowni jądrowej. Jak można się spodziewać, nie zostali przyjęci z otwartymi ramionami, gdyż mieszkańcy gm. Mielno (na terenie której leżą Gąski), zamiast wykazywać „otwartość na dialog i współpracę”, doprowadzili do przeprowadzenia lokalnego referendum, w którym 95% mieszkańców gminy wypowiedziało się przeciw planom PGE (i to przy 57% frekwencji).
Mało tego, protest rozlał się także na drugą z możliwych lokalizacji – Choczewo w woj. pomorskim – gdzie na przedstawicieli PGE czekali mieszkańcy z transparentami, ubrani w żółte kamizelki z napisami „Nie dla atomu w Lubiatowie”.
Strategię DAD z podobnym skutkiem stosują także przedstawiciele firm posiadających koncesje na poszukiwanie w Polsce gazu łupkowego oraz działających na ich zlecenie przedsiębiorstw, prowadzących badania geologiczne. Nawet jeśli informują wcześniej o planach przeprowadzenia badań sejsmicznych przy pomocy specjalistycznych wozów, zwanych wibrosejsami, to robią to, np. wysyłając do sołtysów urzędowe pismo, najeżone specjalistycznym językiem. Poza uzyskaniem zgody właścicieli terenów (którzy czasami wcale nie mieszkają w tej okolicy), nie informują innych mieszkańców o planowanych pracach. Znaczna część protestów lokalnych społeczności na Pomorzu rozpoczęła się nie z inspiracji tak chętnie oskarżanych o to ruchów ekologicznych, ale w wyniku tego, że do niczego niespodziewających się mieszkańców kaszubskich wsi pewnego dnia zawitała kawalkada ponad 20-tonowych, potężnych wozów do badań sejsmicznych.
 
„Nie” dla informacji
By strategia DAD odniosła spodziewany skutek, rozpoczęciu badań sejsmicznych nie mogą towarzyszyć żadne szerzej zakrojone działania informacyjne. Najlepiej przyjeżdżać nieoznakowanymi samochodami, spotykać się tylko z właścicielami objętych badaniami działek i z nikim nie rozmawiać… A gdy już wjedziemy na pola – to jeśli nie pogonią nas mieszkańcy, jak to miało miejsce w Zdunowicach – to „jak w banku” mamy mrożący krew w żyłach reportaż w lokalnej telewizji. Wtedy robimy zadowoloną minę, mówimy, że współpraca ze społecznością lokalną należy do naszych priorytetów i nie mamy sobie nic do zarzucenia, bo postępujemy zgodnie z prawem.
Spotkanie konsultacyjne organizujemy dopiero wtedy, gdy już naprawdę musimy, ale wówczas przedstawiamy je oczywiście jako wyraz naszej dobrej woli – w końcu prawo nas nie zmusza do prowadzenia konsultacji, a ludzie powinni zrozumieć, że gaz łupkowy czy elektrownia jądrowa stanowią szansę dla Polski i regionu.
Jeśli do tej pory nie udało się doprowadzić do powstania lokalnego komitetu protestacyjnego czy zawiązania się stowarzyszenia, takiego jak np. Stowarzyszenie „Kamienne Kręgi”, to spotkanie konsultacyjne będzie dla społeczności lokalnej najlepszą okazją do skonsolidowania się przeciw naszej inwestycji. Wbrew oczekiwaniom, przychodzą na nie zazwyczaj tłumy, często brakuje nawet krzeseł. Oczywiście nie dostawiamy ich – ludzie szybciej się denerwują, kiedy muszą stać kilka godzin. Na sali zazwyczaj jest grupka zdeklarowanych przeciwników naszych poczynań. Często są to osoby z innej miejscowości, gdzie takie spotkanie odbyło się wcześniej i protest już trwa. Mogą to być np. mieszkańcy Gąsek przyjeżdżający do Choczewa w glorii tych, którzy zorganizowali referendum i wypędzili PGE albo mieszkańcy innej gminy, na terenie której już rozpoczęto próbne odwierty. Reszta uczestników często nie ma wyrobionej opinii i stanowi tzw. milczącą większość, o której dusze i umysły toczy się wojna między nami a przeciwnikami naszej inwestycji. Jeśli się trochę postaramy, to wojnę tę przegramy, a po spotkaniu ludzie poczują się zjednoczeni dzięki idei wspólnej walki o swoją ojcowiznę. Wystarczy przestrzegać kilku zasad.
 
Pójdźmy na żywioł!
Nie przygotowujemy wcześniej spotkania, nie ustalamy jego przebiegu z wójtem, nie opracowujemy specjalnych prezentacji. Bo i po co? Przecież świetnie znamy temat, mamy sprawdzone, wielokrotnie pokazywane prezentacje o naszej firmie i jej potędze, o tym, jak działają elektrownie atomowe i czym jest gaz łupkowy. Poza tym dysponujemy świetnymi specjalistami, którzy fachowym językiem, wzbogaconym angielskimi określeniami wytłumaczą ludziom, że atom czy „szejlgas”, to przecież nic złego. Nie potrzebujemy żadnej moderacji spotkania, bo i tak dopiero na koniec pozwolimy mieszkańcom zadać kilka pytań. Wystarczy rzecznik naszej firmy albo „pijarowiec” – oni mają wprawę w kontaktach z ludźmi. Możemy jedynie poprosić wójta, żeby otworzył spotkanie. Poza tym nie musimy stosować żadnych wymyślnych metod moderowania dyskusji, gdyż bez nich i tak świetnie wiemy, o co ludziom chodzi – boją się, bo nie mają wiedzy i nie rozumieją skomplikowanych, technologicznych zagadnień, które musimy im wytłumaczyć. W związku z tym, że nie jest to takie proste, to swoją prezentację przedstawi specjalista od bezpieczeństwa środowiskowego, ekspert od utylizacji odpadów, technolog-inżynier od odwiertów oraz… oczywiście sam prezes (najlepiej po angielsku, bo to robi wrażenie) i dyrektor oddziału. W sumie jakieś trzy do siedmiu prezentacji, co będzie trwało ok. 2,5 godziny – a potem ewentualnie pytania, jeśli pozostaną jeszcze jakieś niejasności.
Jeżeli będziemy respektować wymienione zasady, to jest prawie pewne, że ludzie szybko odniosą wrażenie, że chcemy ich zanudzić fachowymi prezentacjami, nie pozwolić na zadanie pytań oraz że nie interesują nas ich problemy i wątpliwości, bo i tak zrobimy to, co zamierzyliśmy. Nabiorą też przekonania, że nie będziemy współpracować z lokalnymi władzami, zniszczymy ich okolice, przekupimy instytucje odpowiedzialne za ochronę środowiska, a potem wyjedziemy bez wypłacenia odszkodowań. W związku z tym, że kilka godzin spotkania wystarczy, by się w tym utwierdzić, to możemy być pewni, że jeśli nas nie wyrzucą, to na pewno więcej nie wpuszczą. W efekcie naszą inwestycję możemy sobie wybić z głowy.
Wiele działań z zakresu komunikacji społecznej, dotyczących zarówno planów budowy elektrowni jądrowej, jak i poszukiwania gazu łupkowego, które zostały przeprowadzone na Pomorzu, odbywało się wg opisanego schematu. Wszędzie popełniono te same fundamentalne błędy z zakresu prowadzenia skutecznej komunikacji społecznej, co nieuchronnie prowadziło do zaognienia konfliktów. Znalezienie odpowiedzi na pytanie, dlaczego inwestorzy wciąż postępują tak, jakby sami dążyli do konfliktu, stanowi dla badaczy takich sytuacji sporą zagadkę.
W krajach tzw. zachodnich, na których tak lubimy się wzorować, już dawno zrezygnowano ze stosowania strategii DAD i odrzucono metody „przekonywania społeczności lokalnej do inwestycji”, które pod płaszczykiem „edukowania i informowania” skrywały często zwyczajną propagandę.
 
Choć takie podejście jest najprostsze, to jednak okazuje się bezskuteczne – zamiast zapobiegać protestom, tylko je wzmaga. W związku z tym od niedawna widoczny jest, także i w Polsce, zwrot ku strategiom uczestniczącym (partycypacyjnym), dialogowi, partnerstwu lokalnemu, deliberacji i współpracy, który nastąpił w krajach Europy Zachodniej już w latach 80. XX w. Od tego czasu zgromadzono pokaźny zasób dobrych praktyk, przykładów i zasad prowadzenia skutecznej komunikacji społecznej, dotyczącej kontrowersyjnych inwestycji. Być może warto do nich sięgnąć, zamiast tworzyć materiał do antypodręczników komunikacji społecznej.

Przygotował dr Stankiewicz  Piotr, Zakład Interesów Grupowych, Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu.