Gdzie dwóch się bije, tam trzeci… też często traci. A przynajmniej się boi. Wszak gdy tacy dwaj biją się w sprawie gazu, to ze strachu drży pół Europy. Sęk w tym, że ci „trzeci” w jakimś stopniu sami są sobie winni. Bo choć to nie oni wywołali tę powikłaną awanturę, to wykazali się dużym brakiem wyobraźni i zapobiegliwości. Wszak o tym, do czego prędzej lub później może doprowadzić tak znaczne uzależnienie się od jednego – na dodatek mocno wyrachowanego – kierunku dostaw gazu, dałoby się podyskutować już w pierwszej klasie podstawówki. I już „pierwszaki” potrafiłyby powiedzieć, jak temu należy zapobiec. Ba, pewnie, że to nie takie proste! Zwłaszcza gdy ma się już pętlę na szyi. Ale od polityków można by chyba wymagać myślenia w perspektywie rozsądnych lat, a nie nerwowych dni.
U nas przed kilku laty rozważano pomysł (już nieważne czyj), aby zdywersyfikować dostawy gazu. Przeciwnicy tej koncepcji wykazywali wówczas, że to ekonomiczny absurd, bo gaz z „dzikiego” Wschodu jest dużo tańszy niż ten z cywilizowanej Północy. Ale lata mijały, a ceny i realia się zmieniały. Teraz już wiadomo, że pomysł był strategicznie słuszny, nawet jeśli miał taktyczne słabości i wymagał tymczasowych kompromisów. Więc co? Mądry Polak po szkodzie?
Obawiam się, że niekoniecznie. Bo podobna sytuacja dotyczy energii ze źródeł odnawialnych. Dzisiaj jest ona droższa w porównaniu do energii konwencjonalnej (czytaj: węglowej), a inwestowanie w nią nie wygląda na świetny biznes. Ale obserwując silne trendy ekologiczne, ekonomiczne i polityczne czy choćby same wytyczne obowiązujące dla całej UE, łatwo chyba przewidzieć, że za „x” lat jej konkurencyjność będzie znacznie wyższa. Oczywiście, tylko dla tych, którzy już teraz się do tego dobrze przygotują! Co więcej, wszystko wskazuje na to, że ze względu na rozwój technologii (np. w dziedzinie fotowoltaiki) ten „x” będzie liczbą mniejszą, niż się teraz oblicza. A jednak wielu naszych polityków wciąż nie myśli dalej niż do początku nowej kampanii wyborczej. Coś tam czasem mówią o priorytetach dla OZE i bezpieczeństwie energetycznym, ale konkretów z tego za mało.
Wiadomo, że „kadencyjne” myślenie i działanie to wada wrodzona demokracji. Ale może tu być lepiej lub gorzej. Uważam, że u nas jest gorzej, natomiast lepiej jest np. w Danii (odsyłam do wywiadu z ambasadorem). Tam wizja polityki energetycznej jest na pewno jaśniejsza, stabilniejsza i bardziej perspektywiczna. Na dłuższą metę może się okazać, że uratował ich brak własnego węgla, ropy i gazu. Taki energetyczny „niebyt” bardzo kształtuje świadomość. I liberałów, i marksistów. Bo prąd jest wszystkim potrzebny.
Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna