Naukowcy nie mają już wątpliwości – klimat Ziemi ociepla się. Topnieją lodowce. W niektórych rejonach świata poziom wód morskich podnosi się o 30 cm rocznie. Położony na Pacyfiku Archipelag Tuvalu w ciągu najbliższych 50-ciu lat może pogrążyć się w wodach oceanu. Władze tego małego wyspiarskiego kraju prowadzą rozmowy z Australią i Nową Zelandią o przeniesieniu całej swojej ludności na ich tereny. Zagrożone są również Malediwy na Oceanie Indyjskim i inne wyspy, a także Holandia, gdzie depresje stanowią ¼ powierzchni kraju.
Podnoszenie się poziomu morskich wód jest jednym ze skutków tzw. efektu cieplarnianego. Do innych zalicza się susze, powodzie, gwałtowne zjawiska atmosferyczne. Na całym świecie wzrasta ich częstotliwość. Efekt cieplarniany wywołany jest potężną emisją zanieczyszczeń (zwanych gazami cieplarnianymi) do powietrza. 24 mld ton dwutlenku węgla przedostaje się rocznie do atmosfery. Ponad połowę z tego emitują kraje uprzemysłowione, w tym Polska ok. 1%. Zanieczyszczenia te powstają głównie na skutek spalania surowców energetycznych. Niebezpieczne zmiany w klimacie Ziemi narastają z roku na rok. Zdaniem większości ekologów doprowadzić mogą do globalnej katastrofy ekologicznej. Wydawać by się mogło, że wobec tak oczywistych faktów należy natychmiast podjąć działania, mające na celu powstrzymanie tych zmian. Jednak proces międzynarodowego porozumienia w sprawie klimatu jest długotrwały i trudny.
W 1997 r. w Kioto odbyła się światowa konferencja klimatyczna. 84 państwa podpisały wówczas zobowiązanie do redukcji emisji gazów cieplarnianych o średnio 5% w latach 2008-2012. Umowa ta miała wejść w życie z chwilą, gdy ratyfikuje ją co najmniej 55 państw, w tym 38 krajów odpowiedzialnych za 55% emisji. Jednak próby realizacji Protokołu z Kioto napotykały duże trudności. Dwie kolejne międzynarodowe konferencje klimatyczne (w Hadze i w Bonn) skończyły się fiaskiem. W marcu 2001 r. prezydent George W. Bush podjął decyzję o wycofaniu się Stanów Zjednoczonych z porozumień w Kioto. Uznał, że zaszkodziłyby one interesom gospodarczym jego państwa. Ostatnia światowa konferencja klimatyczna odbyła się w listopadzie ub.r. w Marrakeszu w Maroko. Wzięli w niej udział przedstawiciele 167 państw. W charakterze obserwatorów obecni byli również delegaci USA. Tym razem podpisano wreszcie porozumienie, które szczegółowo reguluje sposób realizacji Protokołu z Kioto. Przyjęto m.in. reguły handlu emisjami pomiędzy poszczególnymi państwami. Oznacza to, że kraj, który ograniczy wyziewy w stopniu większym od wymaganego, będzie mógł odsprzedać prawo do nich innemu krajowi. Perspektywę związanych z tym korzyści ma szczególnie Rosja, gdyż upadła tam duża część radzieckiego energochłonnego przemysłu. Najprawdopodobniej Polska także skorzysta z takich możliwości, choć w słabszym stopniu. Kraje uprzemysłowione będą mogły zmniejszyć ograniczenie emisji stosując intensywne zalesienia lub powiększając tereny upraw rolnych. Związane jest to ze zdolnością pochłaniania dwutlenku węgla przez roślinność.
Najbardziej uprzemysłowione państwa nie chcą ograniczać emisji gazów cieplarnianych poprzez radykalne zmniejszenie zużycia surowców energetycznych. Usilnie poszukują one innych sposobów wywiązania się z umów zawartych w Kioto. A przecież porozumienia te zakładają tylko niewielki spadek ilości zanieczyszczeń atmosfery. Mimo to musiały upłynąć aż 4 lata, zanim po żmudnych dyskusjach ustalono ich ostateczny kształt. Przed nami kilka kolejnych lat związanych z ratyfikacją tych dokumentów. Z roku na rok rośnie liczba katastrof klimatycznych, powiększa się wielkość strat, skrupulatnie wyliczanych przez firmy ubezpieczeniowe. Tymczasem Stany Zjednoczone, które są odpowiedzialne za ¼ emisji gazów ocieplających atmosferę, kontestują cały Protokół. Krótkoterminowy rachunek ekonomiczny wciąż dominuje nad ekologią. Jakiej katastrofy trzeba, aby ludzie zmienili kierunki swoich działań?

Duży wkład w powstanie powyższego tekstu miała moja żona Ania.
Radosław Gawlik, członek Zarządu Krajowego Forum Ekologicznego Unii Wolności