I stało się! Pora trzeźwo spojrzeć na fakty – te już dokonane i te, które wydają się nieuchronne wobec unijnych regulacji, dyrektyw, norm czy choćby trendów.
Staliśmy się częścią wspólnoty, która swój stosunek do energetyki odnawialnej wyraziła w konkretach, liczbach i przepisach – jasno, dokładnie i ambitnie. Produkcja, dystrybucja i sprzedaż energii elektrycznej oraz paliw podlegają tu ścisłym uregulowaniom prawnym (z powodu rozdrobnienia rynku w mniejszym stopniu dotyczy to energii cieplnej). Na tak ogólnie naszkicowanym tle Polska wygląda wciąż blado.
Owszem, mamy podstawowy dokument, jakim jest Strategia rozwoju energetyki odnawialnej, w którym określono cele w aspekcie ilościowym. To już „coś”, ale wciąż zbyt mało, aby stanowić realną zachętę do poważniejszych inwestycji. Co gorsze, nie mamy szczęścia do tworzenia dobrych ustaw, a perypetie tej biopaliwowej to dla wielu (nie wyłączając „samej góry”) istna kompromitacja. Pracom nad ustawą dotyczącą kompleksowego ujęcia rozwoju energetyki bazującej na zasobach odnawialnych towarzyszą więc uzasadnione obawy o jej termin i jakość. Wprawdzie pozostało nam jeszcze prawie siedem lat, by osiągnąć zamierzony poziom 7,5% udziału energii odnawialnej w zużyciu energii pierwotnej, ale patrząc na tempo zbliżania się do tej liczby, nie trzeba być prorokiem, by... nie być optymistą.
Mimo wszystko – nie jestem czarnowidzem. Bardzo istotnym osiągnięciem jest bowiem wyraźny wzrost w...