Deklaracje składane przez kilku przyszłych producentów biopaliw zwiastują eksplozję zapotrzebowania na rzepak. Z kolei producenci energii elektrycznej potrzebują coraz więcej biomasy, która przynajmniej w pięciu procentach musi pochodzić z upraw roślin energetycznych. Wygodnie rzecz upraszczając, można więc zauważyć, że i biopaliwa, i „bioprądy” muszą wyrosnąć na polu! Jest tu zatem niezbędny nie tylko odpowiedni areał, ale również inwestycje, kalkulacje, kontraktacje, no a potem – wysiłki wielu tysięcy rolników.
Jak wskazują aktualne szacunki, apetyty na powierzchnię uprawną i „moce przerobowe” naszych rolników będą naprawdę duże (piszemy o tym na stronach 26 i 28). W konsekwencji zrodzi to sporą konkurencję pomiędzy producentami biopaliw i energii, którzy będą zabiegali o to, aby jak najwięcej rolników zdecydowało się na uprawę albo rzepaku, albo roślin energetycznych. A skoro – literacko rzecz ujmując – Pan Popyt będzie czynić umizgi wobec Pani Podaży, to zapewne użyje w tym celu różnych argumentów ekonomicznych i marketingowych: od zysku, przez warunki i gwarancje, aż po rozmaite zaklęcia i sztuczki z repertuaru promocji. Rolnikowi raczej niełatwo będzie się w tym połapać i dokładnie wszystko porównać, ale sam fakt, że będzie miał wybór i że jego korzyści będą uwzględniane przez kooperantów, stwarza sytuację rzadko spotykaną i nader obiecującą. Co ciekawe, wszystkiemu „winna” UE, a ściślej dwie dyrektywy określające pewien poziom: jedna udziału energii elektrycznej z OZE w energii brutto, a druga biopaliw w zużyciu paliw. Czyżby różowe perspektywy? Owszem, ale na razie jest to teoria i nadzieja. A jak uczy krótka historia naszej agroenergetyki, w praktyce trzeba się liczyć z pewnymi – oby małymi – problemami i rozczarowaniami. Bo zagrożeń nie brakuje. Również tych natury ogólniejszej, jak na przykład obawa o wzrost cen żywności, gdy zbyt wielu rolników nagle się „przeprofiluje” na produkcję biomasy. Cieszmy się więc z dobrych widoków na przyszłość, ale też zadbajmy o to, aby powyższy tytuł okazał się pytaniem prowokacyjnym, a nie proroczym.

Urszula Wojciechowska
Redaktor naczelna