Pijemy zbyt dużo wody
Ludzki organizm potrzebuje ok. dwóch litrów płynów na dobę, ale nie dwóch litrów czystej wody. W dziennym bilansie płynów należy uwzględniać również te zawarte w owocach, warzywach i sokach, wskazuje dr Spero Tsindos z La Troje University w Australii. Jego zdaniem, powszechne zachęcanie ludzi do wypijania większej ilości wody często wynika bardziej z chęci zwiększenia sprzedaży wód butelkowanych niż z faktycznej dbałości o zdrowie społeczeństwa. – Trzydzieści lat temu nie napotykaliśmy na każdym kroku na tyle plastikowych butelek. Dziś są obecne wszędzie, bo postrzega się je jako coś modnego – twierdzi naukowiec. Uważa on również, że przecenione jest znaczenie wody przy próbach odchudzania, gdyż samo picie dużych ilości wody nie sprawi, że stracimy na wadze, gdyż konieczna jest niskokaloryczna dieta. – Badania pokazały również, że dla procesu chudnięcia, ważniejsze niż konsekwentne unikanie pokarmu jest przyjmowanie wody zawartej w zjadanych przez nas produktach. Powinniśmy też przypominać ludziom, że napoje, takie jak herbata i kawa, również zaspokajają potrzebę płynów i, mimo zawartej w nich kofeiny, nie powodują odwodnienia – przekonuje. Woda stanowi ok. 70% masy dorosłego człowieka, u dzieci trochę więcej. Wchodzi w skład limfy (60-70%), osocza krwi (95%), kości (20%), szkliwa zębów (10%), a nawet tkanki tłuszczowej. W roślinach stanowi 90% masy liści i owoców. Badania nad ilością spożywanej przez ludzi wody mają związek ze zjawiskiem obniżania się poziomu wód gruntowych. Ilość słodkiej wody wychwytywanej przez człowieka ze środowiska powoduje wyczerpywanie się zasobów wód podziemnych oraz redukuje możliwość ich regeneracji. Holenderscy naukowcy z Uniwersytetu w Utrechcie twierdzą, że woda zużywana przez człowieka, zamiast zasilać podziemne jej zasoby, trafia do mórz i oceanów. Hydrolodzy zaczynają badać, jaki ma to wpływ na wzrost poziomu mórz w porównaniu z globalnym ociepleniem i topnieniem lodowców.
 
Owady zbadają jakość wody
Owady mogą stać się kluczem do zbadania, jaki wpływ na las deszczowy Amazonii będzie miało otwarcie nowej drogi łączącej Brazylię i Peru. Otwarta na początku tego roku autostrada liczy 2600 km długości. Korytarz wschód-zachód rozciąga się od Oceanu Atlantyckiego w Brazylii do Oceanu Spokojnego w Peru i przecina serce deszczowych lasów Amazonii. Autostrada daje duże nadzieje na rozwój gospodarczy w regionie, ale rodzi również środowiskowe obawy o wpływ na rośliny i zwierzęta. Jeśli spędzi się choć chwilę w peruwiańskiej wiosce, dostrzeże się skalę ubóstwa wiejskiej części kraju i trudno mu będzie w takiej sytuacji powiedzieć – nie budujcie tej drogi powiedział Roger Mustalish, prezes Amazońskiego Centrum Edukacji Ekologicznej i Badań Naukowych (ACEER). Na początku tego roku ACEER uruchomiła projekt, który pomoże dokumentować środowiskowe skutki powstania autostrady, wycinki lasów i wydobycia złota (zwłaszcza nielegalnego, które powoduje przedostawanie się do wody toksycznej rtęci). Do monitorowania jakości wody w ponad dwudziestu strumieniach wzdłuż autostrady, na odcinku ok. 430 km naukowcy wykorzystują liście zapakowane w przepuszczające wodę torebki. Liście pochodzą z lokalnych drzew i są zabezpieczone na dnie strumienia. W ciągu kilku tygodni, wodne larwy owadów żywiące się liśćmi powinny skolonizować torebkę. Badanie będzie polegało na obserwacji gatunków i liczebności owadów. Otrzymywane wyniki pozwolą oceniać stan i zmiany w ekosystemie strumienia i otaczającego go gruntu. Na razie projekt skupi się na trzech grupach owadów: jętkach, chruścikach i szczególnie wrażliwych widelnicach. Do pierwszych badań wybrano odcinek autostrady przechodzący przez różne strefy, od alpejskiej, przez umiarkowaną po tropikalną. Monitorowanie będzie odbywać się w dwóch fazach. Pierwszy etap rozpoczął się w marcu, a zakończy w listopadzie – przerwę wymusza pora deszczowa. W marcu przyszłego roku badania rozpoczną się ponownie. Planowane jest objęcie nimi zdecydowanie większego obszaru oraz zaangażowanie lokalnych społeczności. Naukowcy liczą, że udział ochotników z okolicznych wiosek przyczyni się do zwiększenia ich świadomości ekologicznej.
 
Złapać „deszczówkę”
Filadelfijski Departament Wodny (PWD) rozpoczął walkę o pozyskanie jak największej ilości wody spadającej na miasto każdego roku w postaci deszczu i śniegu. Miasto skupiło się na realizacji kombinacji rozwiązań, w tym: zielonych dachów, przepuszczalnej nawierzchni chodników i ulic, skwerów zasilanych deszczówką, ogrodów deszczowych oraz zbiorników do magazynowania wód opadowych. Cały program został doprecyzowany w umowie pomiędzy miastem a Amerykańską Agencją Ochrony Środowiska (EPA), która opiewa na kwotę 400 tys. dolarów. Shawn M. Garvin, administrator EPA w regionie obejmującym Filadelfię, powiedział: – Spędziliśmy mnóstwo czasu, starając się oczyścić wodę. Teraz koncentrujemy się na wykorzystaniu jej nim zostanie zanieczyszczona. W Filadelfii do rzeki Delaware wpływa Schuylkill. Obie rzeki zapewniają miastu dostęp do wody pitnej, a także wiele kilometrów atrakcyjnych i popularnych wśród mieszkańców nabrzeży. Podobnie jak w wielu miastach USA, woda pochodząca z opadów trafia do systemu kanalizacji deszczowo-burzowej. Jednak przy intensywnych opadach nadmiar wody jest odprowadzany bezpośrednio do rzek, zanieczyszczając je tym, co wcześniej zmyje z ulic, dachów, a także ściekami komunalnymi. Jest to konsekwencją mieszania się różnych ścieków we wspólnym systemie kanalizacji. Takie rozwiązanie obejmuje 60% systemu kanalizacyjnego miasta, tj. ponad 75% mieszkańców i 64 km2. Sytuacje, kiedy to nadmiar wody nie może zostać oczyszczony i jest uwalniany do Schuylkill i Delaware, zdarzają się nawet 80 razy w roku. Mimo iż spusty znajdują się poniżej ujęć wody pitnej, zrzuty mają ogromny wpływ na przyrodę i możliwość korzystania z rzek przez mieszkańców Filadelfii. Uruchamiany program umożliwi przechwytywanie 80% wód deszczowych spadających na Filadelfię.
 
Na podstawie: www.latrobe.edu.au i news.nationalgeographic.com.
Oprac.: Łukasz Bandosz