Kto zapłaci za bankruta?
W kilku ostatnich latach branża zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego (ZSEE) regularnie podnosiła temat konsekwencji finansowych dla producentów, którzy nie zaewidencjonowali swojej działalności w rejestrze GIOŚ-u.
Wprawdzie skala tego zjawiska, jak zapewniali urzędnicy kontrolujący takie przypadki, była niewielka, ale tzw. free rydersów można było bez większych problemów znaleźć w ofertach internetowych, a czasem nawet na półkach sklepowych (pomimo zakazu obrotu sprzętem wprowadzających, którzy nie figurują w rejestrze GIOŚ). Powszechna była też dyskusja o hipotetycznym bankructwie organizacji odzysku (O.O.) i konsekwencjach dla wprowadzającego, którego ta organizacja reprezentowała. Podkreślam tu słowo ?hipotetycznym?, bo niby jak organizacja ma zbankrutować, skoro nikt nie kontroluje wiarygodności operacji potwierdzanych lub dokonywanych przez nią czy też bezpieczeństwa finansowego wielkości zobowiązań, które bierze na siebie każda organizacja bez kompletnie żadnych ograniczeń (nikt chyba nie przyjmie jako wystarczającego zabezpieczenia konieczności utrzymywania przez O.O. na wyodrębnionym koncie kwoty 2,5 mln zł).
W ostatnim czasie byliśmy świadkami niezwykle spektakularnego upadku jednego z głównych graczy na rynku producentów sprzętu AGD ? hiszpańskiej firmy Fagor Mastercook. Nikt wcześniej nie zastanawiał się, co będzie, jeśli zbankrutuje wprowadzający, i to nie ten, który wprowadził kontener suszarek do włosów lub żelazek, ale działający na rynku od wielu lat i który sprzedał Polakom miliony urządzeń i tyleż pozostawi po sobie jako zużyty sprzęt. Kto zapłaci za urządzenia upadłej firmy (nawet jeśli kiedyś ktoś ją kupi)? Odpowiedź jest prozaiczna: nikt. Nasze prawo (polska ustawa o ZSEE) nie przewiduje takiej opcji. Nawet jeśli w tym roku zostanie zrealizowany obowiązek na podstawie umowy z O.O., to i tak będzie to ostatni rok finansowania i zbierania sprzętu przez upadłego producenta. W takiej sytuacji nie ma zdefiniowanych obowiązków zarówno organów kontrolnych, jak i zabezpieczenia roszczeń państwa. Również O.O., która ma podpisaną umowę z takim wprowadzającym, nie ponosi odpowiedzialności za pozostawiony przez niego na rynku sprzęt. Zaistniała sytuacja nie obciąża dziś ani wspomnianego wytwórcy, ani O.O., która ma podpisaną z nim umowę o przejęciu obowiązków wynikających z ustawy ZSEE w 2013 r. Z pewnością powinno to jednak wywołać refleksję przy pracach nad nową ustawą.
Każdy wprowadzający posiada swobodę wyboru formy realizacji swoich obowiązków. Może to robić samodzielnie lub za pośrednictwem organizacji odzysku. Od lat postuluję, aby O.O. była podmiotem zaufania publicznego. Ma bowiem do wypełnienia przynajmniej trzy podstawowe zadania: realizację obowiązku zbierania ZSEE, wypełnienie obowiązku edukacyjnego w stosunku do społeczeństwa i ochronę środowiska. Nie są to typowe zadania biznesowe, a w znakomitej części dotyczą kwestii ogólnospołecznych. Przecież zakres podmiotów, które mogą tworzyć O.O., jest bardzo ograniczony. Chodzi o wprowadzających lub reprezentujące ich związki pracodawców czy też izby gospodarcze. Czy zatem wprowadzającym tworzącym O.O. towarzyszyło przekonanie o konieczności uzyskiwania zysku z takiej działalności? Czy O.O. powinny powoływać podmioty, które wprowadzającym były tylko w momencie rejestracji organizacji? Jaka jest ich wiarygodność finansowa, jeżeli poziom przejmowanych obowiązków nie jest niczym ograniczony? Odpowiedzi na te pytania będą miały szczególne znaczenie dla realizacji nowej dyrektywy unijnej, a zwłaszcza nowych, bardzo wysokich limitów zbierania ZSEE. Wiąże się z tym również finansowanie tych procesów, nie wyłączając przypadków bankructwa wprowadzającego lub rezygnacji z obecności na polskim rynku.
W celu przybliżenia problematyki wiarygodności finansowej O.O. i jej społecznej roli w całym procesie gospodarowania ZSEE posłużę się wręcz akademickim przypadkiem. Otóż wyobraźmy sobie O.O., której wprowadzenie przez akcjonariuszy (a więc tych, którzy chcieli realizować obowiązki za pośrednictwem O.O. i sfinalizowali jej powołanie) wynosi 1000 kg, a wynikający z tego obowiązek zbiórki 350 kg (35% zgodnie z rozporządzeniem Ministra Środowiska). Tymczasem organizacja taka podpisuje umowy z innymi (spoza akcjonariatu) wprowadzającymi, przejmując na siebie obowiązki na poziomie 40 000 000 kg (40 tys. ton) czyli ok. 12 000% (sic!) więcej. Mamy więc do czynienia z przypadkami, kiedy niewielki podmiot, mający małą wiarygodność finansową, bez gwarancji finansowych, w majestacie prawa, bez żadnej kontroli, może odpowiadać za wielkie zobowiązania korporacji wprowadzających dziesiątki tysięcy ton sprzętu. Co więcej, organizacja ta wypracowuje wielkie zyski i wypłaca je tym samym akcjonariuszom, którzy wprowadzili zaledwie 1000 kg sprzętu. Po kilku latach takiego procederu wypłacone zyski są 10-krotnie wyższe niż środki zainwestowane w uruchomienie O.O., która nie posiada żadnych rezerw finansowych ani kapitału zapasowego, z którego mogłaby w przyszłości sfinansować obowiązki w przypadku bankructwa wprowadzającego. Obecna ustawa stworzyła więc idealny mechanizm do wyprowadzania z firmy olbrzymich środków, które powinny być przeznaczone na zupełnie inny, sprecyzowany w ustawie cel. Jeżeli dodamy do tego wspomniany nieskuteczny system kontroli i wielką skalę fałszowania dokumentów potwierdzających zbieranie i przetwarzanie ZSEE, bez problemu możemy zaryzykować stwierdzenie, że elektrorecykling to jedna z ?najbardziej dochodowych branż? w naszej gospodarce. Należy dodatkowo przypomnieć, że Polska jest jednym z niewielu krajów UE, które do końca 2012 r. nie zrealizowały obowiązków w zakresie zbierania i przetwarzania ZSEE.
Z tych powodów wracam do postulatu O.O. jako podmiotu zaufania publicznego, o statusie ?not for profit?, którego zobowiązania ograniczone są do wielkości (masy) sprzętu wprowadzonego przez jej akcjonariuszy. Na bazie tak zdefiniowanej roli O.O. można w systemowy sposób wypracowywać standardy zbierania, przetwarzania i recyklingu ZSEE, które zapewnią zakładom przetwarzania niezbędny komfort w planowaniu inwestowania w technologie i odzyskiwanie niezbędnych dla gospodarki surowców.
Grzegorz Skrzypczak, prezes Zarządu ElektroEko