Unia Metropolii Polskich (UMP) zaapelowała do rządu o wprowadzenie władztwa nad odpadami komunalnymi, gdyż w przeciwnym wypadku Polska nie wykona zobowiązań akcesyjnych oraz nie wykorzysta środków unijnych w ramach Funduszu Spójności. Organizacja ta jest też zaniepokojona coraz silniejszym naciskiem „lobby śmieciowego”, które broni skrajnie liberalnego systemu w gospodarce odpadami. Nie inaczej wypowiadają się inne organizacje JST (ZMP, ZPP).
Dwuznaczność pojęcia samorządu bierze się stąd, że pod tą wspólną nazwą kryją się dwa byty: ogół członków społeczności terytorialnej i „rząd” tej społeczności. W praktyce ów rząd (jak każdy) „odjeżdża”, zaczyna żyć własnym życiem, staje się korporacją i swoistym związkiem zawodowym zatrudnionych tam urzędników. Zaczyna kierować się własną logiką umacniania władzy, oficjalnie „w imieniu”, ale coraz bardziej wbrew tej społeczności.
Rzecznik interesu uniwersalnego
Zanalizujmy także siebie, czyli inkryminowane lobby śmieciowe (brudny chwyt PR-owski „śmieciowe” – czyli do wyrzucenia). My, przedsiębiorcy, reprezentujemy interes ogólny, co jest dla nas skądinąd rolą „fałszywą”. W normalnych bowiem warunkach działamy w swoim własnym interesie, który jest limitowany przez prawo i instytucje regulacyjne oraz przez konkurencję (która nasze naturalne dążenia do monopolu uniemożliwia). W sprawie, o której mowa powyżej, to my mamy legitymację do występowania w imieniu interesu ogólnego, gdyż walczymy o konkurencję i swobodę gospodarowania (wolny rynek), czyli antytezę sobiepaństwa, rozbudowy etatyzmu i nieuzasadnionego wzrostu kosztów (i cen) itp. Czynimy to nie dlatego, że mamy jakieś np. ukryte zamiary polityczne, ale ponieważ nieracjonalna idea „władztwa nad odpadami” oznacza wykluczenie nas z obrotu gospodarczego, a także upośledzenie konsumentów w zakresie dostępu do optimum cena/jakość usług. Odwrotnie, to organizacje JST wpisują się w rolę „lobby partykularnego”, które w tej sprawie nie ma mandatu suwerena, tj. członków społeczności lokalnych, i działa w interesie nomenklatury urzędniczej (korporacyjnej).
To my, „śmieciowe lobby”, jesteśmy w tej sprawie rzecznikiem interesu uniwersalnego (ogólnego), a reprezentujące JST organizacje lobbują, tj. działają w interesie parykularnym (tj. członków korporacyjnej struktury JST). I tylko przez grzeczność nie nazwiemy tego lobby quasi-samorządowym czy – biorąc pod uwagę meritum – etatystycznym, ale oględnie partykularnym. Organizacje JST wywierają nacisk na rząd bez legitymacji społecznej (patrz: nieudane referenda), reprezentując, niestety, interesy korporacyjne JST w logice wyobcowywania się władzy publicznej względem członków społeczności lokalnych. Nie ma bowiem żadnego dowodu, że władztwo odpadowe, czyli monopol gminy, jest jedynym, najlepszym i realnym sposobem na realizację zobowiązań unijnych i absorpcję środków unijnych. Uważamy, że jest nierealny, ale przede wszystkim jest to najgorszy ze sposobów. Od wielu lat podpowiadamy, jak osiągnąć cele, o których mowa powyżej, ale nikt nie chce o tym rozmawiać. Po stronie samorządowej obserwujemy swoisty „strajk włoski”, niechęć do debaty, bowiem w istocie chodzi o swobodę kreowania etatów w nowo tworzonych spółkach lub w aurze monopolu w spółkach istniejących.
UMP zarzuca rządowi i „lobby śmieciowemu”, że wspólnie ulegają pokusie „skrajnego liberalizmu”. Nie wierzę, że w UMP nie wiedzą, co oznaczałby „skrajny liberalizm”. To mianowicie, co np. jest obowiązującym prawem w Wielkiej Brytanii, że gminy nie mogą prowadzić działalności gospodarczej – i to bez żadnych odstępstw. W Polsce samorządy zlekceważyły, wręcz zasabotowały istniejące od połowy lat 90. ubiegłego wieku przepisy nakazujące całkowitą prywatyzację spółek komunalnych (i wcześniej komercjalizację zakładów budżetowych) – jest to przykry, historyczny przyczynek do ilustracji siły przetrwalnikowej etatyzmu. Dlatego też ważne jest trzymanie standardów definicyjnych, bronimy bowiem minimum liberalizmu przeciw skrajnemu etatyzmowi tzw. strony samorządowej.
Dalej sądzimy, że JST gospodarna to nie znaczy wcale, że gospodarująca. Władza publiczna ma robić wszystko, co stwarza ramy do performingu gospodarczego, ale sama nie powinna się angażować w tę działalność. Po pierwsze dlatego, że nie ma takiej potrzeby, po wtóre zaś, bo etatyzm wzmacnia i tak niepokojące aspekty wyobcowania aparatu samorządowego względem suwerena, tj. społeczności lokalnych. Dlatego też dążenie do władztwa (monopolu gminy), które poskutkuje rozmnożeniem gminnych podmiotów gospodarczych, nie może być pokazywane jako antyteza skrajnego liberalizmu, ale jako powrót do gospodarki nakazowo-rozdzielczej.
Jak za dotknięciem różdżki?
Ponadto nie bardzo rozumiemy, jakie też metropolie mogą mieć problemy z absorpcją środków i z zobowiązaniami unijnymi. Owszem, głównymi problemami są brak lokalizacji i źle napisane wnioski dotacyjne. Ale w tych ostatnich kwestiach nie pomoże monopol, a wykluczenie przedsiębiorców, likwidacja konkurencji jest zbyt wysoką ceną w zamian za… nic. Czyli samorządowcy szukają w ideologii władztwa ukojenia w cieniu od dawna nierozwiązywanych i do dziś niezałatwionych problemów. Wprowadźmy monopol, a za dotknięciem różdżki problemy się rozwiążą.
Jeśli zamiast o władztwie nad odpadami zaczniemy rozmawiać o instrumentach regulujących – przede wszystkim skierowaniu ich w kierunku budowanych inwestycji – to jesteśmy zgodni co do tej konieczności. Jednym słowem władztwo – tak!, monopol – nie! (władztwo nad strumieniami to jedyny realny problem, po części niewykorzystany instrument na bazie obecnego prawa, ale być może wymagający uściślenia).
Od kilku lat proponujemy rozpoczęcie merytorycznej debaty w miejsce rozmaitych apeli, stanowisk, nieprzemyślanych projektów ustaw itp. Jesteśmy przekonani, że wypracowanie racjonalego modelu gospodarki odpadami w Polsce jest możliwe i ze wszech miar potrzebne, aby procesy gospodarcze mogły czerpać siłę z długoterminowej perspektywy. My jesteśmy na taką debatę gotowi!
Witold Zińczuk,
przewodniczący Rady Programowej ZPGO
Śródtytuły od redakcji