Modne metody
Wojciech Sz. Kaczmarek
Po wyborach prezydenckich w 1990 r. dziękowałem członkom komisji wyborczych za pracę. Większość tych ludzi znałem przynajmniej z widzenia, z niektórymi pracowałem. Na zakończenie, pamiętając o ich pracy w 1989 i dwukrotnie w 1990 r., pozwoliłem sobie na życzenie paru lat spokoju, wolnych od akcji wyborczych. Byłem nawet przekonany, że moje życzenia się spełnią, jednak już w 1991 r. musiałem owe przekonanie zrewidować. Od tego czasu mam jakieś dziwne wrażenie, że wybory towarzyszą nam właściwie bez przerwy. Tak jakby odbywały się corocznie i stanowiły stały element naszego życia. Jak nie wybieramy jednego, to wybieramy coś lub kogoś innego – prezydenta, parlament, władze samorządowe itd. Właściwie nie przebrzmiał jeszcze zgiełk ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, a już rozpoczął się hałas samorządowych.
Nie będę jednak pisał o ordynacji wyborczej czy zmianie, która tak naprawdę niewiele wnosi, ale za to była doskonałym tematem medialnym, który już przed kampanią pozwolił co bardziej zdeterminowanym zaistnieć, a dziennikarzom zapewnił łatwą wierszówkę.
Kampania wyborcza jest okresem eksplozji fajerwerków w postaci pomysłów, jak dogodzić potencjalnemu wyborcy. Usta kandydatów zamieniają się w prawdziwe krynice mądrości, gotowych, łatwych i oczywistych rozwiązań wszelakich problemów, na które nie wpadli konkurenci, bo po prostu nie nadają się do pełnienia funkcji, do których pretendują. Jednak konkurenci także uważają, że są przygotowani na wszystko, więc również mają gotowe, łatwe i oczywiste rozwiązania tych samych problemów. W końcu katalog jest skończony i trudno coś nowego wyszukać. Kłopot polega na tym, że owe gotowe, łatwe i oczywiste rozwiązania zazwyczaj pozostają tajne. A to z obawy, by konkurencja, broń Boże, nie mogła ich skopiować. W rezultacie stajemy wobec listy problemów, które – „jak Boga kocham!” – zostaną w tej kadencji rozwiązane, a wyborcy przeniosą się żywcem do raju. „Jeżeli tylko, Szanowni Wyborcy, zechcecie mnie wybrać”.
Ponieważ jednak nie wiadomo dokładnie, co Szanowni Wyborcy w takiej sytuacji zrobią, dobrze jest w jakiś sposób argumentację wesprzeć. Metody na to są różne. Można na przykład anonimowo posłużyć się Internetem, ogłaszając o konkurentach ciekawe opowieści, jak to… Należy jednak pamiętać, że nie można tego robić w ostatniej chwili. Niedogodnością jest także pewne ograniczenie obszaru rażenia i przypadkowość odbiorców. Modna stała się ostatnio „metoda na NIK”, a zwłaszcza na prokuraturę. Mechanizm jest niezwykle prosty. Do NIK-u pisze się doniesienie o nieprawidłowościach, które powinny natychmiast zostać wyjaśnione, natomiast do prokuratury – o możliwości popełnienia przestępstwa, które… Wymaga to, co prawda, uzbierania pewnej ilości papieru, ale naprawdę się opłaca. Kiedy tylko któraś z tych instytucji podejmie jakiekolwiek czynności, natychmiast ogłaszamy to na konferencji prasowej i sprawa toczy się już bez naszego udziału. Dziennikarze robią wywiady, zbierają opinie, przez pewien czas sprawa jest głośna. Potem na ogół kończy się to niczym, ale „coś jednak z tym zegarkiem musiało być”. Przecież pisali. Sposób jest bezpieczny. Jeszcze nikogo za troskę o „dobro publiczne” żadna kara nie spotkała. Ot, co najwyżej jakieś przeprosiny, ale też rzadko i ostatnio niemodne. Wadą jest też bezwładność owych instytucji, w związku z czym akcję należy planować ze znacznie większym niż internetową wyprzedzeniem. Ale jak już ruszy!!! Zanim się konkurencja zorientuje, możemy zapisać na koncie jakieś plusy, a zanim się wybroni, jest już dawno po wyborach. Przy okazji można się doczekać dodatkowych atrakcji w postaci pokazanego w telewizji spektakularnego aresztowania przez antyterrorystów. Zwłaszcza gdy prokurator także lubi zaistnieć.
Zdaję sobie sprawę z tego, iż porady te dla „zahartowanych w bojach harcowników” nie wnoszą niczego nowego i są zbyteczne, a dla nowicjuszy, biorąc pod uwagę datę ukazania się numeru, spóźnione – przez miesiąc niewiele da się już osiągnąć. Ale może?…
Wyborcom zaś zwracam uwagę, iż nie każdy oskarżony jest faktycznie winny, a prokurator nie jest sędzią.
Tytuł od redakcji
Po wyborach prezydenckich w 1990 r. dziękowałem członkom komisji wyborczych za pracę. Większość tych ludzi znałem przynajmniej z widzenia, z niektórymi pracowałem. Na zakończenie, pamiętając o ich pracy w 1989 i dwukrotnie w 1990 r., pozwoliłem sobie na życzenie paru lat spokoju, wolnych od akcji wyborczych. Byłem nawet przekonany, że moje życzenia się spełnią, jednak już w 1991 r. musiałem owe przekonanie zrewidować. Od tego czasu mam jakieś dziwne wrażenie, że wybory towarzyszą nam właściwie bez przerwy. Tak jakby odbywały się corocznie i stanowiły stały element naszego życia. Jak nie wybieramy jednego, to wybieramy coś lub kogoś innego – prezydenta, parlament, władze samorządowe itd. Właściwie nie przebrzmiał jeszcze zgiełk ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych, a już rozpoczął się hałas samorządowych.
Nie będę jednak pisał o ordynacji wyborczej czy zmianie, która tak naprawdę niewiele wnosi, ale za to była doskonałym tematem medialnym, który już przed kampanią pozwolił co bardziej zdeterminowanym zaistnieć, a dziennikarzom zapewnił łatwą wierszówkę.
Kampania wyborcza jest okresem eksplozji fajerwerków w postaci pomysłów, jak dogodzić potencjalnemu wyborcy. Usta kandydatów zamieniają się w prawdziwe krynice mądrości, gotowych, łatwych i oczywistych rozwiązań wszelakich problemów, na które nie wpadli konkurenci, bo po prostu nie nadają się do pełnienia funkcji, do których pretendują. Jednak konkurenci także uważają, że są przygotowani na wszystko, więc również mają gotowe, łatwe i oczywiste rozwiązania tych samych problemów. W końcu katalog jest skończony i trudno coś nowego wyszukać. Kłopot polega na tym, że owe gotowe, łatwe i oczywiste rozwiązania zazwyczaj pozostają tajne. A to z obawy, by konkurencja, broń Boże, nie mogła ich skopiować. W rezultacie stajemy wobec listy problemów, które – „jak Boga kocham!” – zostaną w tej kadencji rozwiązane, a wyborcy przeniosą się żywcem do raju. „Jeżeli tylko, Szanowni Wyborcy, zechcecie mnie wybrać”.
Ponieważ jednak nie wiadomo dokładnie, co Szanowni Wyborcy w takiej sytuacji zrobią, dobrze jest w jakiś sposób argumentację wesprzeć. Metody na to są różne. Można na przykład anonimowo posłużyć się Internetem, ogłaszając o konkurentach ciekawe opowieści, jak to… Należy jednak pamiętać, że nie można tego robić w ostatniej chwili. Niedogodnością jest także pewne ograniczenie obszaru rażenia i przypadkowość odbiorców. Modna stała się ostatnio „metoda na NIK”, a zwłaszcza na prokuraturę. Mechanizm jest niezwykle prosty. Do NIK-u pisze się doniesienie o nieprawidłowościach, które powinny natychmiast zostać wyjaśnione, natomiast do prokuratury – o możliwości popełnienia przestępstwa, które… Wymaga to, co prawda, uzbierania pewnej ilości papieru, ale naprawdę się opłaca. Kiedy tylko któraś z tych instytucji podejmie jakiekolwiek czynności, natychmiast ogłaszamy to na konferencji prasowej i sprawa toczy się już bez naszego udziału. Dziennikarze robią wywiady, zbierają opinie, przez pewien czas sprawa jest głośna. Potem na ogół kończy się to niczym, ale „coś jednak z tym zegarkiem musiało być”. Przecież pisali. Sposób jest bezpieczny. Jeszcze nikogo za troskę o „dobro publiczne” żadna kara nie spotkała. Ot, co najwyżej jakieś przeprosiny, ale też rzadko i ostatnio niemodne. Wadą jest też bezwładność owych instytucji, w związku z czym akcję należy planować ze znacznie większym niż internetową wyprzedzeniem. Ale jak już ruszy!!! Zanim się konkurencja zorientuje, możemy zapisać na koncie jakieś plusy, a zanim się wybroni, jest już dawno po wyborach. Przy okazji można się doczekać dodatkowych atrakcji w postaci pokazanego w telewizji spektakularnego aresztowania przez antyterrorystów. Zwłaszcza gdy prokurator także lubi zaistnieć.
Zdaję sobie sprawę z tego, iż porady te dla „zahartowanych w bojach harcowników” nie wnoszą niczego nowego i są zbyteczne, a dla nowicjuszy, biorąc pod uwagę datę ukazania się numeru, spóźnione – przez miesiąc niewiele da się już osiągnąć. Ale może?…
Wyborcom zaś zwracam uwagę, iż nie każdy oskarżony jest faktycznie winny, a prokurator nie jest sędzią.
Tytuł od redakcji